[…] Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i zdolności ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy.
Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją. […]
Jeżeli dochowam tej przysięgi i nie złamię jej, obym osiągnął pomyślność w życiu i pełnieniu swej sztuki, ciesząc się uznaniem ludzi po wszystkie czasy; w razie jej przekroczenia i złamania niech mię los przeciwny dotknie. (Fragmenty Przysięgi Hipokratesa)
W licznych wspomnieniach z niemieckich obozów koncentracyjnych mowa jest o pseudomedycznych doświadczeniach przeprowadzanych na więźniach. Można jednak odnieść wrażenie, że tego rodzaju haniebne czyny stanowiły półprywatną działalności zdegenerowanych lekarzy, którzy wykorzystywali łatwy dostęp do „ludzkich królików doświadczalnych” dla zaspokajania własnych zainteresowań czy po prostu sadystycznych skłonności. Praca Ernsta Klee, doskonale udokumentowana i rzetelna pod względem naukowym,
porządkuje wiedzę o medycynie w czasach narodowego socjalizmu
i ukazuje obraz wstrząsającego zdeprawowania nie tylko pojedynczych medyków, ale i całego wspieranego przez władze systemu, który miał służyć realizacji celów rasowych i badawczych, ale również wspomagać eksterminację.
Ideologia Trzeciej Rzeszy uznaje, że używanie „niepełnowartościowego materiału ludzkiego” – psychicznie chorych, niepełnosprawnych, przestępców, „podludzi” – w badaniach naukowych jest pożyteczne dla zdrowia przyszłych pokoleń, a więc w pełni usprawiedliwione. Znajdują się naukowcy i lekarze, którzy w to wierzą, a może tylko pragmatycznie wykorzystują okazję, by na nieznaną w historii skalę korzystać z nowych możliwości. Obozy koncentracyjne stają się niemal niewyczerpanym rezerwuarem „obiektów doświadczalnych”: testuje się na nich leki na gruźlicę i malarię, szczepionki na dur brzuszny, sprawdza, jak reaguje ludzki organizm na gazy bojowe, pobyt w lodowatej wodzie i rozrzedzonym powietrzu; wyszukuje się bliźnięta, aby badać teorie dotyczące dziedziczności, a szkielety karłów i kalek preparuje na potrzeby anatomów.
Podczas czytania nieustannie obecne jest pytanie, jak to możliwe, że znalazło się co najmniej kilkuset lekarzy, którzy służyli nazizmowi i z entuzjazmem korzystali z nowych perspektyw. Część z nich działała z pobudek ideologicznych, wielu zapewne jednak miało na celu zaspokojenie jedynie własnych naukowych ambicji.
Przekraczali granicę, której żadnemu lekarzowi nie wolno przekroczyć.
Stawali się panami życia i śmierci – zwłaszcza śmierci, gdyż lekarze w obozach koncentracyjnych nie mieli leczyć, mieli zabijać. Przerażające jest to, że „lekarze, o których mowa w tej książce, zaznaczają w swych zeznaniach, że nigdy nie naruszyli etosu lekarskiego”. Co jeszcze bardziej przerażające, również ich koledzy po fachu po wojnie często uważali tak samo, wielokrotnie oczyszczając ich z winy przed sądami, czy chroniąc przed karą w inny sposób, choćby przez wystawianie fałszywych świadectw zdrowia. Ukarana przez prawo została garstka tych, którzy dokonywali selekcji na rampie w Auschwitz, i nieliczni z tych, którzy przysparzali cierpień innym w imię źle pojętego postępu naukowego. Większość wykpiła się niskimi wyrokami czy wręcz uchodziła za niewinnych. Pracowali po wojnie w instytutach naukowych, szpitalach, domach opieki, prowadzili prywatne praktyki i współpracowali z przemysłem. Ci sami ludzie, którzy eksterminowali niepełnosprawnych, po 1945 roku kształtowali podejście chociażby do chorych na stwardnienie rozsiane. To „uświadamia, dlaczego niepełnosprawni do dziś muszą walczyć z izolacją społeczną i fantazjami o ich eliminacji”. Fachowe periodyki zamieszczały artykuły oparte na wynikach doświadczeń na ludziach; często autorzy nawet nie zadawali sobie szczególnego trudu, by zamaskować prawdę o swych eksperymentach. Wiedza zdobyta w niemoralny sposób okazała się też przydatna zwycięzcom – Amerykanie i Rosjanie zapewnili pracę między innymi specjalistom od medycyny lotniczej.
Ernst Klee dawkuje szczegóły medyczne, posługuje się neutralnym, naukowym językiem, czasem jednak wystarczy niedługi cytat z jakiejś relacji, by niemal fizycznie odchorować lekturę, szczególnie jeśli mowa jest o doświadczeniach na dzieciach.
Książka jest aktem oskarżenia,
nie tylko narodowego socjalizmu i tych, którzy w jego imię sprzeniewierzyli się etyce, ale również tych, którzy obłudnie udawali, że o niczym nie wiedzą. To również pomnik tysięcy ofiar pseudomedycznych eksperymentów, setek tysięcy tych, którzy umierali z braku pomocy lekarskiej, oraz milionów jednym gestem lekarza kierowanych bezpośrednio do komór gazowych.
Ernst Klee, Auschwitz. Medycyna III Rzeszy i jej ofiary, tłum. Elżbieta Kalinowska-Styczeń, Universitas 2009.
Za przesłanie książki dziękuję TAiWPN Universitas.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 648 razy, 1 razy dziś)
Mnie zniechęcił właśnie ten naukowy język.
Kwestia indywidualna, mnie ten język bardzo odpowiadał.
Takie książki powinny być obecne w naszym życiu, abyśmy mieli świadomość zła jakie ludzie ludziom uczynili.
„panowie życia i śmierci” – myślę, że to określenie jest najbardziej kluczowe, także w obecnej rzeczywistości. Trochę wiedzy, wyższy status społeczny, posiadanie unikalnych umiejętności plus nieumiejętność stłumienia w sobie naturalnej pychy i egocentryzmu dają właśnie takie przypadki. Wcale mnie nie dziwi to, co wyczytałeś na temat powojennej oceny takich zachowań. Teraz też nie jest wcale lepiej – to tylko kwestia skali i – być może – nieco lepiej skrojonych instrumentów hamujących. Choć chyba tylko w Europie. Co nie przeszkadza niektórym Europejczykom w ujawnianiu swojego prawdziwego oblicza gdzie indziej, w tych krajach, które uważają za „gorsze”.
Za możliwość zobaczenia tego wszystkiego czarno na białym, choćby w formie pozornie neutralnej opowieści o świecie już minionym, ja jednak serdecznie dziękuję.
Trudno się z Tobą nie zgodzić. Nawiązania współczesne nader często się nasuwały, niestety, szczególnie przy opisach, jak to koledzy lekarze nawzajem się kryli.
Krycie dotyczy większości grup zawodowych zjednoczonych wspólnym interesem, choć u lekarzy bywa najbardziej spektakularne. Ja nie widzę jednak prostych recept typu „deregulacja”, która ma spełnić rolę magicznej różdźki.
I pomyśleć, że nawet wśród historyków takie zjawisko występowało, a pewnie i dalej występuje:P
Tyle, że historycy, obiektywnie rzecz ujmując, mają znacznie mniejsze możliwości wyrządzenia szkód niż przedstawiciele innych profesji. Co najwyżej w głowach zamieszają…
Oczywiście, ale niesmak pozostaje.
Niestety, nie mam siły na dyskusję o etosie lekarskim dziś czy wówczas. Ale książkę zapamiętam.
Ja również dziękuję za przedstawienie tej książki. Szczególnie za zdanie o iluzji, że słabszych i jakoś od nas gorszych można (i trzeba) się pozbyć.
Zderzenie tego wszystkiego z tekstem Przysięgi Hipokratesa robi po prostu wstrząsające wrażenie.
O medycznych eksperymentach wiedziałam, ale odkąd przeczytałam rano w Twojej recenzji, że oni nie tylko je robili, ale w dodatku spokojnie wykorzystywali wyniki w badaniach i chełpili się wynikami w naukowym światku, trudno mi sobie znaleźć miejsce.
Kiedyś widziałam książkę o powojennych poszukiwaniach doktora Mengele („Mengele: Polowanie na anioła śmierci”), które podobno były trudne i miały dość sensacyjny charakter, wiodły przez Paragwaj, Argentynę i Brazylię. Nic dziwnego, że na pewno wielu „lekarzy” zupełnie nie poniosło kary za swoje zbrodnie.
Czytałam dużo entuzjastycznych opinii o książce byłego więźnia Oświęcimia, Miklosa Nyiszli „Byłem asystentem doktora Mengele”, ale w najbliższym czasie chyba się nie odważę.
Przeprowadzali eksperymenty i publikowali wyniki – w czasie wojny głównie w różnych utajnionych pismach, ale po wojnie całkiem jawnie niemalże, profesury na podstawie tych publikacji robili, uchodzili za pionierów i wybitnych znawców. U Klee rozdział o doktorze Mengele jest całkiem spory, ale uzupełniam wiedzę z książki Volkleina „Josef Mengele, doktor z Auschwitz”. Wspomnienia Nyszliego mam w planach.
Tym bardziej trudno mi to wszystko zrozumieć.
Mnie tematyka przerasta. Pamiętam, że jeden rozdział „Dzieciństwa w pasiakach” Bogdana Bartnikowskiego był poświęcony małym ofiarom eksperymentów doktora Mengele. Długo nie mogłam się pozbierać i chyba do tej pory tak się nie stało, skoro po wielu latach pamiętam.
Nie wiem, czy ktokolwiek może to zrozumieć, a cierpienia dzieci są rzeczą niewyobrażalną. Ja do dziś pamiętam jakiś oglądany wieki temu film o obozie dla dzieci i młodzieży w Łodzi.