Mobbing, nietrwałe, powierzchowne związki, przepracowanie, zniechęcenie, samotność, bieda, anonimowość w tłumie, agresja – o tym jest powieść Delphine de Vigan. To wszystko elementy współczesnego życia w wielkiej metropolii, która daje szanse, ale też bezlitośnie przeżuwa i wypluwa tych, którzy osłabli, którzy nie nadążyli. Miasto jest scenerią, ale i bohaterem „Ukrytych godzin”. Po jego ulicach i tunelach metra krążą codziennie miliony ludzi, wśród nich Ona – Mathilde, czterdziestoletnia wdowa, do niedawna kobieta sukcesu, a obecnie kłębek nerwów, zaszczuta przez swojego szefa, odsuwana od pracy, spychana na margines korporacyjnego życia, i On – Thibault, lekarz, który jeździ od pacjenta do pacjenta, frustruje się w korkach, widzi miasto we wszystkich jego wcieleniach: eleganckie biura i odrapane czynszówki, gabinety prezesów i zatęchłe mieszkania staruszek, i pragnie zmiany. Oboje samotni: Mathilde wierna pamięci męża, niechętna zbudowaniu nowego, poważnego związku, a Thibault świeżo oswobodzony z romansu, w którym brakowało mu niemal wszystkiego – ciepła, bliskości, zaangażowania, a czysta fizyczność przestała mu wystarczać. Wydaje się, że tych dwoje mogłoby dać sobie szansę, wesprzeć się wzajemnie, zbudować coś trwałego.
Po pierwszych kilkudziesięciu stronach wydaje się, że doskonale wiemy, jak się wszystko potoczy, ale nic z tego. Delphine de Vigan jest wnikliwą obserwatorką, umie konstruować historie i zaskakiwać czytelnika. Nie na darmo akcja rozgrywa się w mieście, które jest „ogłuszającym kłamstwem” i „nieskończonym obszarem skrzyżowań”.
De Vigan znakomicie prowadzi swoich bohaterów; niby krążą po oddzielnych orbitach, ale grawitują ku sobie, zbliżają się i oddalają. Krok po kroku poznajemy oboje coraz lepiej. Początkowo ciekawsza wydawała mi się Mathilde, może dlatego, że mobbing, jakiemu jest poddawana, wciąż rzadziej pojawia się w literaturze niż kryzys uczuciowy i zawodowy czterdziestoparolatka, ale autorka dopracowała postać Thibaulta, którego problemy okazały się mniej oczywiste, niż mogło się wydawać. Stosunkowo najsłabiej wypada trzeci bohater książki, czyli miasto. W jego opisie spostrzeżenia zadziwiająco trafne i świeże mieszają się z banałami, wielkomiejska atmosfera oddana jest jednak bardzo sugestywnie. Obserwujemy je oczami bohaterów, a ich stan psychiczny wpływa na odbiór metropolii.
Każdy, kto kiedykolwiek czuł się śmiertelnie zmęczony, kto walczył co rano, żeby zwlec się z łóżka i ruszyć do coraz bardziej nienawistnej pracy, doskonale zrozumie Mathilde i Thibaulta, niech nie liczy jednak na to, że znajdzie w powieści pokrzepienie albo cudowny sposób na wyjście z tego stanu odrętwienia. Thibault dostaje co prawda od przyjaciela medyka radę, że trzeba „wyrwać kroplówkę”, dokonać radykalnego cięcia – czy to jednak na pewno da spodziewany rezultat? Po skończeniu książki nie można sobie nawet powiedzieć z wątpliwą satysfakcją, że inni mają gorzej od nas, a mimo to lektura działa w pewien sposób oczyszczająco, przynajmniej na chwilę, póki znów nie dopadną nas własne problemy, a kłopoty bohaterów nie pójdą w niepamięć.
Delphine de Vigan, Ukryte godziny, tłum. Joanna Kluza, Sonia Draga 2010.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 207 razy, 1 razy dziś)
Książka zostawiła we mnie niedosyt, ale nie jest zła. Cenna ze względu na opis mobbingu, o tym niewiele się u nas jeszcze mówi. Plus dobre zakończenie.
Zakończenie świetne. Chciałbym poznać dalsze losy bohaterów, ale obawiam się, że autorka musiałaby pójść w jakieś krwawe dramaty albo w krzepiące cudowne rozwiązania. Swoją drogą, od pierwszych stron drżałem na myśl, co zrobiłaby z tym tematem dowolna autorka specjalizująca się w historyjkach o rozlewiskach:)
Bohaterowie na pewno żyliby długo i szczęśliwie. On wyleczyłby ją z wszelkich lęków, ona przywróciłaby mu wiarę w miłość.;)
Wiele sobie obiecuję po nowej książce de Vigan.
Ja bym chętnie przeczytał coś jeszcze, muszę poszukać.
U mnie czeka na przeczytanie Nic nie oprze się nocy, którą nabyłam natychmiast – właściwie jeszcze nie skończywszy czytać recenzji u Czary – pierwszy raz zadziałałam tak impulsywnie, mam nadzieję, że nie pożałuję, O mobbingu mówi się wiele, przynajmniej w moim środowisku pracy i wśród znajomych prawników (co wydaje się paradoksem, że właśnie oni nie potrafią sobie poradzić z mobberem. Natomiast pewnie mniej się na ten temat pisze.
Czy to jest ta książka o matce? Widziałem zachęcające omówienia:) Ja przeczytałem Ukryte godziny pod wpływem impulsu i udało się:)
Właśnie ta – o matce. Trudne relacje w rodzinie to temat, który szczególnie mnie interesuje.
To ja sobie u Ciebie poczytam najpierw, jak wyszło.
Jak mogłeś napisać to zdanie: „Po skończeniu książki nie można sobie nawet powiedzieć z wątpliwą satysfakcją, że inni mają gorzej od nas (…). Utrąciłeś w ten sposób chęć na lekturę :P
Nie poradzę, że nawet takiej rekompensaty nie miałem:))
O mobbingu po godzinach, w ramach wątpliwego relaksu czytać nie zamierzam, więc potraktuję Twój post jako ostrzeżenie przed pozycją. Na marginesie pragnę tylko zauważyć, że mobbing we Francji i rozwiązania instytucjonalne, które mają mu przeciwdziałać mają się tak do ich polskich odpowiedników, jak średnia wysokość francuskiego wynagrodzenia w przeliczeniu na PLN do polskiej średniej krajowej.
Widzę, że w ramach poprawy samopoczucia i znalezienia kogoś, kto na pewno miał gorzej, starannie dobrałeś następną lekturową pozycję… W razie potrzeby, daj znać, będziemy reanimować!
Ja z „dołkami” czekam na słońce. Swoją drogą szacun dla ludzi, którzy przez pół roku nie oglądają ni promyczka.
Momarta: znaczy jest promyk nadziei dla Mathilde, że nie będzie musiała zabić szefa dziurkaczem, tylko wywalczy sobie odszkodowanie i takie tam:) A odszkodowanie zainwestuje w pensjonat na Lazurowym Wybrzeżu:)) Co do aktualnej książki, to jest znakomita, reanimacja nie będzie potrzebna.
ZWL: Pytanie tylko, kiedy rozgrywa się akcja książki? We Francji sytuacja zaczęła się poprawiać stosunkowo niedawno, więc może Mathilde musi niestety być ofiarą złożoną na całopalnym stosie?:P Ktoś musi wszak pocierpieć, aby nie cierpieć mógł ktoś…
Auschwitz i ofiary medycyny III Rzeszy w zestawieniu z przymiotnikiem „znakomita” to jak dla mnie lekki dysonans, ale niech Ci będzie.
Bazyl: im jestem starsza, tym bardziej rozumiem podłoże zjawiska występowania alkoholizmu w Skandynawii!
Wygląda na rzecz jak najbardziej współczesną, wydanie 2009 rok. A Ofiary medycyny to jest znakomita praca naukowa, powściągliwa i obiektywna, ale daje jak obuchem. Więcej napiszę, jak skończę.
Za „daje jak obuchem” chwilowo dziękuję.
A jeśli chodzi o rok 2009, to już powinno się przebijać nowe prawo, choć faktycznie dopiero ostatnie lata przyniosły parę głośnych i spektakularnych procesów pokazowych (w tym przypadku w dobrym tego słowa znaczeniu). U nas natomiast – ho,ho! – u nas to można by książkę napisać!
Piszcie, Koleżanko, piszcie:) Tylko w finale zachód słońca i koniecznie konie pławiące się w kryształowej toni jeziora:P
Nie, nie, ja jestem zakontraktowana na wyłączność do tworzenia zupełnie innej literatury (szkoda, że tak ciężkostrawnej). Dam szansę innym.
Zdecydowanie uważam, że profil powinnaś zmienić:P
Połowa moich aktualnych czytelników uważa dokładnie tak samo. Druga połowa jest natomiast zachwycona:P Gdzież indziej będę wywoływała tak skrajne uczucia?:D
Jako autorka jakiegoś Greya też byś wzbudzała skrajne uczucia i być może nawet z większą satysfakcją finansową:P
Przypominam, że mieszkamy w Polsce. Takie rzeczy to nie u nas:(
Paru autorów się z pisania utrzymuje, aspiruj do czołówki:) Ale w lengłydżu też możesz pisać, na bestseller pewnie potrzeba góra 800 słów:P
Utrzymywać to ja już teraz się utrzymuję, i nawet rodzina się przy mnie pożywia, więc nie będę poprawiać dobrego:P Co do pisania w obcych językach, to aktualnie, dzięki niewidzialnej ręce, która podrzuciła mi Arjouniego w oryginale, odświeżam język mniej bestsellerowy i mam wrażenie, że w głowie zostało mi chyba tylko 80 zamiast 800 słów, więc droga jakby daleka…
Pisanie erotycznych bestsellerów po niemiecku jakoś mi się wydaje niemożliwe:P
Moja babcia swego czasu zaczytywała się w ichnich „Romane”, pod którym to pojęciem rozumiała odpowiedniki naszych Harlequinów i rumieniła się okrutnie, więc z pewnością się mylisz!
No ja wiem, że Hedvig Courts-Mahler pisywała romanse, ale tam raczej tak bardziej nieerotycznie było. Może babcia się rumieniła na słowo „pończoszka” albo co:P
Te „Romane” to nie był poziom Courts-Mahlerowej, zapewniam Cię. Ja wtedy jednak gardziłam taką literaturą, więc nie mam pojęcia co wywoływało spłonienie, ale znając babcię stawiałabym jednak na grubszy – niż pończoszka – kaliber:)
To zwracam honor Babuni:)
Ciekawa recenzja. Temat książki też jakby na czasie. Ale to nie moje klimaty. Pozdrawiam.
Mobbing postawiłeś na pierwszym miejscu (może przypadkiem), gdy mówi się, że to głównie książka o samotności. Ja odebrałam podobnie, czyli z przemocą w miejscu pracy jako głównym wątkiem. Pisałam dobre słowa o tej pozycji. Teraz czytam „Nic nie oprze się nocy” i też pochłaniam. Uśmiecham się do autorki:)
Nie będę dorabiał ideologii do tego mobbingu na pierwszym miejscu, po prostu ta kwestia wydała mi się najmniej znana; o samotności jest pewnie co druga albo co trzecia książka:) Zaraz poszukam Twojej opinii:)
Ciekawa recenzja, a książka porusza trudny temat
Notuję tytuł książki i nazwisko autorki. Wprawdzie po „Opowieści podręcznej” mam ochotę na coś lekkiego i zabawnego, więc biorę się z tom IV Flawii de Luce, ale na „za jakiś czas” będzie jak znalazł.
Mnie się ładnie zakomponowało z Atwood, chyba w grudniu przesadziłem z lekkimi czytadłami i potrzebowałem czegoś poważniejszego.
Skoro mowa o przepracowaniu, agresji i mobbingu płodnym tematem mogłoby być również polskie szkolnictwo. Jeśli kiedyś napiszę powieść, rozważę taką tematykę. :)
Bardzo zaintrygowało mnie wzmiankowane zakończenie, to kolejny powód, żeby zawrzeć bliższą znajomość z twórczością de Vigan. Od dłuższego czasu mam na oku tę serię Soni Dragi. Wydaje mi się, że robi się coraz ciekawsza.
Różne polskie instytucje mogłyby się stać niewyczerpanym źródłem pisarskich inspiracji, niestety, dominują chyba agencje reklamowe, z których uciekają rozmaite panie, żeby zajmować się turystyką i gastronomią:) A szkoda.
Sonię Dragę kojarzyłem niemal wyłącznie jako wydawcę Dana Browna, pierwszym zaskoczeniem było dla mnie, że wydali pełną wersję Fallady. De Vigan trafiła do mnie przez przypadek, ale dość szczęśliwy. Zakończenie jest niebanalne, żeby to oględnie ująć i za dużo nie zdradzić:)
Faktycznie, niedługo w prasie będą publikowane rozpaczliwe apele, żeby rzeczone panie zostawiły dworki, rozlewiska i pensjonaty i wróciły na porzucone miejsca pracy. :)
U Soni Dragi pojawiają się też ciekawe rzeczy, w każdym razie od pewnego czasu uważnie obserwuję poczynania. :) Bycie wydawcą Dana B. w Polsce jest na pewno lukratywnym zajęciem i umożliwia udział w bardziej ambitnych projektach.
Chwilowo nie zaobserwowałem przesytu i kolejne mutacje sielankowe są czytane i chwalone, jak już nie ma za co, to za ładną okładkę:PP Ja się chyba też zacznę przyglądać ofercie SD, bo chyba jestem stratny, operując stereotypem „wydawnictwa od Browna”:)
Bywają ambitni, wydali m.in. „Korekty” Franzena. Dan Brown to jeszcze nic, to oni publikują cykl z licznymi odcieniami Greya. :)
Popularny bestseller opłaci, miejmy nadzieje, parę mniej bestsellerowych, ale może ciekawszych, książek.
To chyba dostało Nagrodę Goncourtów? Przeglądałam kilka razy w księgarniach i zawsze odkładałam stwierdzając, że chyba nie wytrzymam tych zimnych przeciągów w metrze.
Nijakich przeciągów tam nie ma:) Na okładce napisali: Nagroda Goncourtów – polski wybór, cokolwiek to znaczy:P