Akademia Pana Kleksa nie jest szkołą zwyczajną. Jej naczelny wykładowca reprezentuje bowiem nietypowe podejście pedagogiczne („[…] nie będę was uczył ani tabliczki mnożenia, ani gramatyki, ani kaligrafii, ani tych wszystkich nauk, które są zazwyczaj wykładane w szkołach. Ja wam po prostu pootwieram głowy i naleję do nich oleju”) – i za to go lubimy jako prekursora nowoczesnych form nauczania.
Trochę mniej lubimy go za to, jak karmi swoich uczniów: dostarcza im bowiem masy „pustych” kalorii pod postacią pieczeni powiększanych cudowną pompką, ale pozostawiających dziwną czczość w żołądku. Do tego dania z kolorowych szkiełek i omlety malowane farbami – ani chybi koncentraty spożywcze i sztuczne barwniki plus glutaminian. Chłopcom to jednak nie przeszkadza, gdyż
w akademii nikt ani przez chwilę się nie nudzi,
dzięki urozmaiconym i nietypowym zajęciom w rodzaju kleksografii czy nauki żabich rechotów. Rozwijana jest samodzielność i umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach: czy będzie to niespodziewana wizyta w psim raju, czy walka z inwazją much.
Do książki Jana Brzechwy odnoszę się z ogromnym sentymentem, bo czytałem wielokrotnie wszystkie opowieści o Panu Kleksie, a posiadanie na własność zbiorowego wydania z ilustracjami Szancera to jedno z niespełnionych marzeń mojego dzieciństwa. Zawsze urzekała mnie
baśniowa atmosfera i oryginalność pomysłów
(choćby taka Fabryka Dziur i Dziurek – mistrzostwo po prostu), swoboda, jakiej swym uczniom nie szczędził Pan Kleks, i możliwość przeżycia fantastycznych przygód. „Bardzo lubię tego dziwaka”, powiedział Hans Christian Andersen, spotkany przez jednego z uczniów Akademii, o Panu Kleksie. Pod tym stwierdzeniem mogę się podpisać.
Za jednym tylko nie przepadałem – za „Snem o siedmiu szklankach”, który wydawał mi się zbyt odjechany, chociaż jako dziecko stwierdziłbym po prostu, że go nie rozumiem. Teraz natomiast podobał mi się ogromnie, choć nie powiem, żebym umiał nadać mu sens, a do Freuda wolałbym się nie uciekać. Psychodeliczność „Snu” doskonale podkreśliła animowana sekwencja z filmu Krzysztofa Gradowskiego, utrzymana w stylu „Żółtej łodzi podwodnej” (czy Pan Kleks nie wygląda trochę jak John Lennon?):
Dziś pewnie ta baśniowa atmosfera nie jest w cenie, akcja toczy się niezbyt wartko, jak na wymagania nieletnich czytelników (pod tym względem faktycznie lepsze są „Podróże Pana Kleksa”), a dawka grozy jest zbyt mała, by książka Brzechwy wygrała w konkurencji z dowolną kreskówką. Być może i szkoła zabiła przyjemność z lektury domaganiem się ramowych i szczegółowych wydarzeń planów i opowiadań w stylu „Dzień w Akademii Pana Kleksa”. Ja jednak spędziłem właśnie kilka pełnych uroku godzin na słuchaniu opowieści w wykonaniu Piotra Fronczewskiego – któż zresztą inny mógłby historię o Panu Kleksie przeczytać? Zrobił to znakomicie, kwestie Pana Kleksa wygłaszając tak jak w filmie i odświeżając tym samym kolejne wspomnienie z dzieciństwa.
PS. Niedostatki grozy w wersji książkowej z nawiązką zostały nadrobione w filmie. Ręka do góry – kto się bał wilków?
Jan Brzechwa, Akademia Pana Kleksa, czyta Piotr Fronczewski, Biblioteka Akustyczna 2010.
W porównaniu z orkami z „Hobbita” wilki wyglądają jak przytulanki, ale swego czasu budziły dreszcze, nie da się ukryć. :(
Co za inspiracja, elementy kleksografii i nauki żabich rechotów zacznę stosować eksperymentalnie natychmiast po zakończeniu ferii! :)
Piosenki z filmu po prostu uwielbiałam, znam na pamięć do dziś.
Nie zrozumiem nigdy fascynacji Hobbitem, chyba wolę bardziej swojskie klimaty:)) Z rechotami musisz poczekać do wiosny i znaleźć stosowne oczko wodne, ale kleksografia do wykorzystania przy każdej porze roku. Właśnie mi się skojarzyło, że Pan Kleks wykonywał przy okazji testy Rorschacha – hm, to kolejne skojarzenie z psychoanalizą, po „Śnie” :P
Może gdzieś znajdę nagrania poglądowe i naukę rechotów rozpoczniemy tak wcześnie, żeby zdążyć na wiosnę. :) Tylko obawiam się, że nauce rechotów żabich towarzyszyłyby rechoty zgoła innej natury. :)
A propos „Snu” i testów Rorschacha – chyba nadszedł czas, by sięgnąć po „Brzechwę dla dorosłych”. :)
A ja mam „Akademię Pana Brzechwy” zdobytą pod wpływem Bazyla:)
Też pięknie. :) To ja dyskretnie zaszpanuję powieścią wspomnieniową „Gdy owoc dojrzewa” (jeszcze nie czytałam).
To ja poproszę czym prędzej o recenzję, bo brzmi równie smakowicie jak wspomnienia Tuwimówny:)
@Lirael:Nie przepadam za twórczością Tolkiena, uważam, że muzyka z Kleksa” jest genialnie dopracowana, znam, znam, cytuję na blogu… Ech…
Jej, panicznie bałam się filmowych wilków, po prost panicznie. „Akademię Pana Kleksa” uwielbiałam i niestety od ciągłego czytania rozpadła się na kawałki. Szkoła niestety czasem zabija, chociaż ja na przykład lubiłam dopisywać wszelkiego rodzaju zakończenia, lub dialogi na podstawie przeczytanych lektur. Nie cierpiałam natomiast ich ilustrowania. Przypomniało mi się właśnie, że niedawno znajoma licealistka poprosiła mnie o pomoc przy szukaniu materiałów do pracy o tym, czy Lady Mackbeth była dobrą żoną ;)
Ja chyba cierpiałem i cierpię na niedostatek wyobraźni, przerastały mnie nawet wypracowania „Moja wakacyjna przygoda”, ale o tym wkrótce… :) Lady Makbet jako dobra żona pokonałaby mnie bezapelacyjnie :P
Muszę się przyznać, że i mnie ten temat pokonał. Czego to Ci poloniści nie wymyślą?
W sumie niech wymyślają ciekawe rzeczy, a nie tłuką w kółko tematy dawno opracowane w brykach:) To o Lady Makbet jest fajne, nawet jeśli wymaga gimnastyki umysłowej:)
Aż tak dużo nie wymaga, bo są opracowania na wszelkich sciaga.pl itp. Osobiście, na listę lektur w ogólniaku wprowadziłabym Otella – manipulacja, presja, konflikty rasowe – myślę, że dyskusja na te tematy mogła by być ciekawa :)
Ja bym wolał Leara:) Swoją drogą, takie polonistki mają zgryz: wymyślić wypracowanie, którego jeszcze nie ma w necie:)
Króla Leara uwielbiam, ale on jest o wiele bardziej wymagający, trudniejszy do odniesienia do doświadczeń życiowych młodzieży. Otello nie jest w moim przekonaniu jedną z najlepszych tragedii Szekspira, ale przez tematy zazdrości, zdrady, inności bardziej wydaje mi się przystaje do wrażliwości młodych ludzi. Polonistki (przynajmniej te z pasją) mają niestety jeszcze większy problem – nie mogą wymyślać nic zbyt oryginalnego, bo oryginalność nie przystaje do klucza maturalnego :(
No wlaśnie nie wiem, czy młodzieży nie byłaby bliższa kwestii stosunków dzieci-rodzice niż patologiczna zazdrość. Ale może tak mi się wydaje, bo za Otellem nie przepadam. Biedne te pokolenia kształcone pod klucz maturalny.
Biedne. W sumie, czy Otello, czy Lear, czy Makbet – wiele zależy od nauczyciela. Z tymże wiem, że moi studenci na Otella reagują bardzo dobrze sami z siebie, z Learem muszę się bardziej gimnastykować :)
Znajdź nauczyciela, któremu się będzie chciało wymyślać lekcje do nowego dramatu Szekspira, skoro konspekty do Makbeta znajdzie w sieci albo skseruje od koleżanki. Ech.
Ręka w górze! :) Ale „Sen o siedmiu” to akurat zawsze uwielbiałam. Chyba czas odświeżyć lekturę i przeczytać dzieło dzieciom :)
Życzę wytrwałości w propagowaniu Pana Kleksa:P
„Akademia Pana Kleksa” to jedna z przyjemniejszych lektur szkolnych.
Niestety, ostatnio odzywają się głosy zarzucające postaci Pana Kleksa nie do końca czyste zamiary wobec uczniów… Jak to w dzisiejszych czasach bywa, wszyscy doszukują się wszędzie negatywnych podtekstów… A szkoda! Z tak pięknej lektury robi się kontrowersyjną książkę…
Poziomem paranoi chcemy się chyba jak najszybciej zbliżyć do wzorców amerykańskich, niestety. Już były jazdy przy okazji planu nazwania przedszkola na cześć Brzechwy:(
Mnie bardziej działał na wyobraźnię Alojzy wraz ze swym pokręconym tatusiem :)
Ale w książce to oni tak średnio pokręceni, w filmie są prawdziwymi czarnymi charakterami:)
Sądząc po fragmencie sądziłem, że rozmawiamy o filmowych wilkach i innych strachach tamże :)
O filmie i o książce. W każdym razie Niemczyk był bardzo demoniczny i u mojej córki parę lat temu wzbudził popłoch:)
Z Kleksów, to najbardziej muzyka. „Dzik jest dziki …”, mniam :D
Hm, a ja puściłem dziecko z klasą na taki niemoralny film:( Jestem do głębi oburzony własnym brakiem czujności moralnej.
A z muzyki to Zdzisława Sośnicka rządzi, nie ma to tamto: http://www.youtube.com/watch?v=JGSdNXjKqO0
Audiobook w wykonaniu Piotra Fronczewskiego uratował nam życie podczas ostatniej podróży na wakacje, kiedy okazało się, że pozostałe nie dają się odtworzyć w naszym samochodowym odtwarzaczu. Starszy słuchał z niesłabnącym zachwytem, a i my czuliśmy się całkiem ukontentowani:) Myślę więc, że trzeba dać młodemu czytelnikowi szansę – co z tego, że niezbyt wartko, kiedy jest i groza (wilki, ale i Alojzy), i śmiech, i ćwiczenia dla wyobraźni?
Zaś co do wersji książkowej – z szancerowskim wydaniem miałam dokładnie tak samo, toteż kiedy tylko zobaczyłam, że i obecnie jest ono dostępne, natychmiast nabyłam i odtąd podczytuję ukradkiem:))
Polecam też płytę ze ścieżką dźwiękową z filmu – u mnie pierwsza już się zatłukła od częstego odtwarzania, toteż obecnie katujemy drugą. Ta muzyka jest genialna! I ta Zdzisława Sośnicka!:PP
Komu Koleżanka poleca ścieżkę dźwiękową? Weteranowi i wielbicielowi Zdzisławy Sośnickiej? :))
Nasz Kleks, niestety, jest wznowieniem, w miękkiej okładce i zaczytanym, ale może dzieciom kupię ładniejsze.
O ścieżce dźwiękowej nic nie pisałeś, więc pomyślałam że może nie pałasz miłością (zwłaszcza do Zdzisławy):P
Ja ostatnio, jeśli chodzi o książki dla dzieci, coraz większą uwagę przywiązuję nie tylko do tego jaka jest treść, ale i forma. Akurat Pan Kleks funkcjonuje głównie w wydaniach potworkowatych (za to tanich jak barszcz); to z ilustracjami Szancera kosztuje trzy razy tyle co najtańsze (i śniące się po nocach).
Nie mogłem napisać o wszystkim, chociaż cisnęło mi się wspomnienie o tym, ile razy i przy jakiej okazji oglądałem film:)) A o szkodliwej działalności wydawców klasyki w formie wynaturzonej nie będę się wyrażał, bo mi się coś zrobi z ciśnieniem i nie będę mógł usnąć:P Rekordy jak zwykle bije wydawnictwo Sara: http://global.images8.fotosik.pl/1362/ec5621fcc3e9a7f6.jpg
A ja myślałam, że to wydanie które ostatnio oglądałam w Empiku (nie pamiętam teraz wydawnictwa) było najgorszym, jakie można sobie wyobrazić… Sara istotnie, niezawodna!
Mam w planach post mniej więcej na ten temat, tyle że na przykładzie „Malutkiej czarownicy” (tym razem Siedmioróg). W przypadku Pana Kleksa i tak należy się cieszyć, że był napisany od razu po polsku, bo gdyby zachodziła konieczność tłumaczenia, w tańszych wydaniach pewnie stałby się Panem Plamą.
Siedmioróg też jest niezawodny, ale jednak zajmuje trzecie miejsce w moim prywatnym rankingu, albo nawet czwarte:) Co do tłumaczeń: nikt by nic nie tłumaczył, tylko skopiowane zostałoby jakieś anonimowe tłumaczenie z końca XIX wieku i poszłoooo:P Tak się wydaje Verne’a i Dumasa na przykład.
Cóż, na szczęście w przypadku Pana Kleksa o tłumaczenie z końca XIX wieku mogłoby być trudno:P
(A Dumasa i Verne’a posiadam na szczęście komplet, z czego większość w zacnych wydaniach z lat sześćdziesiątych)
A ja sobie kiedyś nabyłem niebacznie jednego Verne’a z Zielonej Sowy, o matko i córko:P Nigdy więcej!
Zielona Sowa na drugim? Wizualnie i tak nie jest chyba jednak u nich najgorzej (tak mi się mgliście majaczy, ale upierać się nie będę).
ZS się ostatnio nieco poprawiła, ale ja sobie kupiłem dzieło wydane w okresie nasilenia dość szczególnej poetyki okładek. Tak to wyglądało: http://ecsmedia.pl/c/podroz-do-wnetrza-ziemi-b-iext6244171.jpg
Rozumiem, że „kupiłem” stanowi tu przenośnię, a w rzeczywistości to Tobie dopłacono przy zakupie? Mogłeś mieć jeszcze zapalenie spojówek, bądź nagły atak zaćmy… W środku też są równie cudne obrazki?
Niestety, kupiłem. Usprawiedliwia mnie nieco kwota zakupu (1,50 zł), chociaż marne to usprawiedliwienie. Nie pamiętam, czy były obrazki w środku, podejrzewam, że tak. Dzieła się pozbyłem niemal od razu po przeczytaniu pierwszej strony:P Okładka ukrywała bowiem właśnie jakiś anonimowy przekład z końca XIX wieku, ledwo poprawiony pod kątem zmiany pisowni.
8 lat temu na Onecie wisiała kapitalna (jeśli żartobliwa) albo kuriozalna (jeśli na poważnie – nigdy nie udało mi się tego rozgryźć, ale to raczej jest wielopiętrowy żart) analiza autorstwa niejakiej Karoliny Kosińskiej „Jeszcze raz witajcie w naszej bajce”. Obecnie znalazłem przedruk całości w formacie pdf. W skrócie – autorka znalazła w „Akademii” homoseksualizm, cyberpunk, narkotyki, faszyzm, camp, psychoanalizę i pedofilię. Jeśli to napisała to parodię analizy – to to jest świetne :)
Dzięki za link. Czytałem to niegdyś i zawsze miałem nadzieję, że to jednak jest parodia, bo jeśli nie – to byłoby przykro:) Psychoanaliza w Kleksie jest na pewno :P
No, nie wiem, czy parodia, nie wiem. Spójrzcie TU
Osoba autora tego artykułu pozwala od razu ustalić, że kto jak kto, ale on to na pewno na BARDZO POWAŻNIE. O pani Kosińskiej nie wiem natomiast nic, co pozwala mieć nadzieję, że jednak żartuje…
Zaś co do filmu, ze mną jest jeszcze gorzej niż z ZWL: ja byłam na nim z dziećmi w kinie i nie dostrzegłam, że jest niemoralny! Moje dzieci też zresztą nie, więc nie wiem czy nie powinny zostać mi odebrane w trybie natychmiastowym, celem zapobieżenia dalszej demoralizacji?
Niemoralność została starannie zamaskowana, ale czujnym oczom nic nie umknie:( Na szczęście ja byłem tylko na pierwszej części, a tam gorszące były jedynie wybryki reniferów po spożyciu:)
Kumpela twierdzi, że na jej kierunku pan tłumaczył (nie jej, ale młodszym rocznikom), że por na straganie też jest homo. Ja myślę, że to dlatego, że teraz to się wszystko ludziom z jednym kojarzy :P
A już zwłaszcza ludziom z Lublina! :D
Z rosnącą zgrozą przeczytałam rzeczony tekst. Może kiedyś byłabym skłonna rozważać, czy to nie jest przypadkiem parodia, ale teraz jestem stuprocentowo przekonana, że autorka nie była w nastroju żartobliwym. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie znalazłam wzmianki o tej recenzji tutaj.
Mnie czasami bawią takie wygibasy intelektualne, które w lekturach dla dzieci szukają drugiego, trzeciego i piętnastego dna. O ile nie prowadzą do tego, by książki z listy lektur wyeliminować, schować do szafy, lub po prostu spalić.
Ej, Bazyl, a tam jest por? Zresztą mniejsza o to, nie sądzicie, że groch klepiący rzepę po brzuchu utrzymuje z nią stosunki więcej niż przyjacielskie, a sama rzepa może być z nim w ciąży? Lub z innym panem, przy czym groch myśli, że to jego dziecko? :) Na szczęście związek wygląda na heteroseksualny!
O dziwo, mam wrażenie, że niekiedy w tej dziedzinie przodują nawiedzone matki, na szczęście rzadko przeglądam mamusiowe blogi o książkach dla dzieci.
@grendella Prawda, że brak pora dodaje sprawie smaczku? A może, to był test na spostrzegawczość? Nie wiem – zasłyszane :P
A bardzo, bardzo dodaje. Jakby powiedział jeden z moich byłych wykładowców: proszę państwa, por jest oczywiście freudowskim symbolem fallicznym :P
Tutaj coś a propos wstrząsających rewelacji o książce Brzechwy i nie tylko. :)
Uniwersalny rysunek:)
Świetny!
Uwielbiałam tę serię,może w porównaniu do dzisiejszych filmów – a raczej techniki ich kręcenia to zamierzchłe czasy, ale i tak sentyment pozostał :)
Może byłoby efektowniej, ale czy z takim wdziękiem?
Ja również „Bardzo lubię tego dziwaka”. Tylko bardziej jestem przywiązana do wersji filmowych, zarówno do samej „Akademii…”, jak i „wariacji na temat” w reż. K. Gradowskiego – „Pan Kleks w kosmosie” (uwielbiam Melośmiacza! A te straszydła!) i”Podróże P. K.” („Cała naprzód ku nowej przygodzie!” – moja ulubiona piosenka stamtąd). Niedawno ciągle natrafiłam na te filmy w tv, jak nie na Kulturze, to na Jedynce, jak nie w sobote rano, to w niedzielę w południe itp…
Wilków bałam się, a jakże!
Do książki mam mniejszy sentyment – nie miałam własnego egzemplarza (gdybym miała w domu to pewnie n- razy był przeczytała), czytałam z biblioteki i jak w szkole omawialiśmy, to akurat chorowałam, więc niezbyt się zaangażowałam.
Miałam za to własny „Triumf Pana Kleksa”, ale niezbyt pamiętam, muszę wydobyć z czeluści rodzinnego regału i odświeżyć.
A ze szkoły byliśmy w kinie na filmie „Pan Kleks w kosmosie” – stąd jeszcze większy sentyment, bo wycieczka do miasta poważna sprawa wówczas była …
Nie wyobrażam sobie innego głosy czytającego „Akademię…” Wiwat Fronczewski – ;-)
Pan Kleks w kosmosie to już zupełnie nie było to, mimo Melośmiacza:) Za to Podróże uwielbiałem (Idzia bidzia min sua hua wej sua tin – to mój ulubiony przebój) plus Małgorzata Ostrowska jako Meluzyna:))
Ach, wspomnienia. Fronczewski jako pan Kleks był tak wyrazisty, że teraz jak się czyta książkę, to jego ma się przed oczami.
Nabyć muszę. Książkę i audiobooka, przyda się na zaś.
Na pewno się przyda:)
Dołączam do klubu zwolenników pana Ambrożego Kleksa, piękne wspomnienia, sentyment, rozbudzenie wyobraźni. Ekranizacje też pyszne z ukochanym Piotrusiem. A najlepsze wykonanie Meluzyny słyszałam w Romie (Malwina Kusior), jak zaśpiewała, to wow aż zatykało. Co do wilków- oglądałam jako duża dziewczynka, więc grozy nie odczułam.
Nie dotarło do mnie, że w Romie śpiewają piosenki z filmu, myślałem, że to całkiem nowa rzecz:)
Witam!
Co prawda „Akademii..” w Romie nie oglądałam, ale z tego, co kojarzę, to spektalkl jest połączeniem wątków z prawie wszystkich części Pana Kleksa, także ze wspomnianego tu i mało znanego „Tryumfu Pana Kleksa”. Do tego doszły całkiem nowe kompozycje, które znam z koncertu „Najlepsze z Romy” np. Magia – Siła wyobraźni, a np. Kaczka Dziwaczka nabrała rockowego brzmienia. Zresztą spektakl bedzie można znów oglądać od marca 2014, tylko w jakiejś innej lokalizacji, bo Roma będzie przechodziła remont (m.in. zmiana strasznych krzesełek :))
Pozdrawiam
Aniki
Ps. A wilków też się bałam jako dziecko :) Podobnie straszna scena była w „Pan Kleks w kosmosie” – tam atakowały jakieś roboty, brrr…
Wreszcie ktoś, kto nie przepada za Hobbitem i spółką.;) Zgłaszam się do klubu!
Wilki w filmie były rewelacyjne, chwała reżyserowi(?), że wpadł na pomysł zatrudnienia TSA do ich pieśni bojowej.;) A skowyt mógł się po nocach śnić, racja.
Za spółką to nie wiem, czy nie przepadam, ale Hobbit mnie nudził. Znam takich (np. mój brat cioteczny), co szli do kina na Kleksa tylko dla tej sekwencji z wilkami i piosenką TSA:)
Chyba byłam już w takim wieku (tj. za duża na bajki o Kleksie), że też mnie TSA intrygowało. I Sośnicka. Mam słabość do jej głosu.;)
Czyli znakomity film, każdy znalazł coś dla siebie:)
Że nie wspomnę o Filipie Golarzu.;) Do dzisiaj lubię czasem obejrzeć, ale dalsze części już mi nie podeszły.
Niemczyk chyba w żadnej roli nie był taki demoniczny:)
W „Stawce…” trochę był, ale z racji wieku widza emocje na pewno mniejsze. A fizjonomię do takich ról miał przednią, fakt.
W Stawce? To musiał jakiś ogon być, bo nie pamiętam. Zdecydowanie Filip rządzi:)
Jaki ogon, nie obrażaj mistrza.;) Odcinek „Ściśle tajne”, grał prestidigitatora Rioletto, na pewno skojarzysz. Ja go jeszcze lubię w „Pociągu”.
No faktycznie, teraz kojarzę:) A w Nożu w wodzie go nie lubisz?
Jak mogłam zapomnieć o nożu!;)
No właśnie, jak mogłaś:P
Czytanki Anki, też nie przepadam za twórczością Tolkiena, choć on sam miał ciekawą biografię! http://life4youu.wordpress.com/2012/09/12/121-na-szczescie-prace-studentow-byly-nudne/ ku uwadze, że sobie pozwolę Zacofany… Tak by się nie powtarzać.
Pozwalaj sobie:)
O jak ja się bałam marszu wilków! A jak nie chciałam tego pokazać! A Piotra F jako lektora ubóstwiam i jadłabym łyżkami!
Mus był udawać twardziela i nie piszczeć na seansach, a potem się człowiekowi śniło po nocach, tak tak… :D
Oj tak tak, a poza tym ja byłam jeszcze w tej sytuacji, że miałam (i nadal mam) starszego o osiem lat Brata, który uwielbiał mnie straszyć, a to, to było idealnym narzędziem… Pamiętam jak pierwszy raz wytrwałam oglądając i dumnie twierdząc, że przecież, nic, a nic się nie boję… Jakaż byłam przestraszona, a jaka dumna to tylko ja wiem… Ech, wspomnienia… :D Uważam też, że film/y pod względem muzycznym były bardzo dopracowane!
Jak oglądałam w 3 klasie podstawówki to mi się potem te wilki śniły po nocach…horror :). A historia z Alojzym to było wtedy dla mnie jak bunt androidów :D
„Akademia Pana Kleksa” to jedna z moich ulubionych książek. Jak najbardziej moja rodzina uwielbia film i często spotykamy się na wspólnym oglądaniu. Jest to majstersztyk! ;)
Jest, bez wątpienia :)
W filmie Alojzy z Golarzem byli straszni, a wilki przerażały mnie na śmierć (no prawie, bo jednak wciąż dycham). Sośnickiej nie pamiętam (przepraszam) a Ostrowską – Meluzynę bardzo, szczególnie piosenkę. A czy w Kleksie w Kosmosie latały takie wielkie makarony?
Ostatnio odświeżyłam sobie wszystkie trzy części książkowe – mój synuś jest zachwycony Alojzym. Ale być może z powodu tego rozkosznego imienia :-)
Moje dzieci Golarz Filip też przeraża :) Tak, w Kosmosie jacyś złoczyńcy zostali zamakaronowani wielkimi rurkami. Alojzy to postać, którą zacząłem rozumieć dopiero niedawno, człowiek, który ma dość protekcjonalnego traktowania przez Pana Kleksa :)