Do setnych urodzin brakuje mi jeszcze ho ho! i trochę, ale już stwierdzam – sam nie wiem, czy z ulgą, czy z zazdrością – że nie przeżyłem i pewnie już nie przeżyję nawet drobnej części tego, co stało się udziałem Allana Karlssona. Allana poznajemy w dniu jego setnych urodzin, kiedy uznaje, że impreza w domu starców to nie jest szczyt jego marzeń. Skok przez okno i żegnaj, siostro Alice!
Karlsson nie ma wygórowanych wymagań: byle nie poić go likierem bananowym, nie będzie narzekał. Nie należy też do ludzi, którzy zastanawiają się nad każdym swoim krokiem. On działa bez zastanowienia – całe życie ten system się sprawdzał, więc na starość nie ma co eksperymentować z innym podejściem. „Gdy się dostało od życia nadgodziny, można sobie pozwolić na pewną swobodę”, twierdzi. „Pewna swoboda” jest tu eufemizmem, bo poczynania starszego pana rozkręcają spiralę wydarzeń tyleż nieprawdopodobnych, co zabawnych.
Wiejący w kapciach Karlsson dociera na dworzec autobusowy, by wsiąść do pojazdu byle jakiego, zadbawszy jednak i o bilet, za który płaci z własnych oszczędności, i o bagaż: przywłaszcza sobie po prostu walizę należącą do niesympatycznego młodzieńca i rusza w Szwecję. Jak pouczają liczne klasyki, walizka ściągnie Allanowi na głowę masę rozmaitych typów o pokręconych biografiach: jedni z nich zginą w nietypowych okolicznościach, inni zaś zostaną dozgonnymi przyjaciółmi Allana.
Opowieść o wydarzeniach współczesnych przeplata się z retrospekcjami – poznajemy życie Allana od chwili narodzin: nic wtedy nie zapowiadało, że mały Karlsson otrze się o wszystkie najważniejsze wydarzenia dwudziestego wieku jako wybitny specjalista od materiałów wybuchowych – co więcej, że w wielu odegra kluczową, choć przemilczaną przez podręczniki rolę. Oczywiście skojarzenia z Forrestem Gumpem pchają się same, ale należy je wypychać celnymi kopami na skraj świadomości, żeby sobie nie psuć lektury (podobnie postępujemy przy potknięciach o niezręczności przekładu, w końcu szwedzki język to trudna język). Bo powieść Jonassona to rzecz z rodzaju przyjemnych w czytaniu, zabawnych, miejscami nawet bardzo, i wciągających, choć to słowo ma ostatnio złe konotacje. Te czterysta stron wchłania się jednak samo, kilka scen po prostu zwala z nóg (mam wrażenie, że Jonasson wymyślił najbardziej oryginalne morderstwo w dziejach literatury), a książka pozostawia czytelnika w stanie rozkosznego oszołomienia, jak po kilku rundach na karuzeli. Bo też tempo wydarzeń i ich rozwój wywołuje lekki zawrót głowy, który utrzymuje się przez dłuższy czas. Na zimowe depresje jak znalazł.
Jonas Jonasson, Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, tłum. Joanna Myszkowska-Mangold, Świat Książki 2012.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 365 razy, 1 razy dziś)
Like this:
Like Loading...
:) Ja dotąd wspominam lądowanie na Balii Mr.-a 1000 Dollar oraz wysadzenie w powietrze Władywostoku;)
A to tylko wybrane epizody:))
Ale moje ulubione:) Aha jeszcze Kim Dzong Il na kolanach był świetny.
Płaczący, hi hi:))
Tak miałam dodać, że płaczący:)
„Zgoliłbyś te wąsy!” :D Allana się pamięta, oj, pamięta. Dałby Los tak pożyć. Mnie się bardzo, ale ja, jak już wielokroć pisałem, mam słabość do dziarskich staruszków.
PS. A baboli było. I to rzeczowych. Chyba nawet wymieniałem coś u siebie :)
Wymieniałeś babole, dlatego się poczułem zwolniony z obowiązku. Skandynawowie nie mają szczęścia do tłumaczy, w Mankellach zęby bolą czasem. Tylko Waltari, o ile on się łapie na Skandynawa, ma dobre tłumaczenia.
Czytałam coś w tłumaczeniu Kojro (z fińskiego) i było ok. Islandczycy niestety chyba też nie mają szczęścia, z tego, co na blogach czytałam. Ja Skandynawów nigdy w polskim tłumaczeniu nie czytałam, więc pojęcia nie mam.
To nigdy nie są tłumaczenia kompletnie złe, ale nad każdym mógłby się redaktor pochylić głębiej.
Trudno mi ocenic ale z tego, co czytałam o Skugga Baldur to wydaje sie, ze tłumaczenie jest kompletnie skonocone:(
Ja czytałem głównie Mankelle, żaden nie był bardzo dobry, a co najmniej jeden dość skopany tu i ówdzie.
Ja czytałam po niemiecku i tłuamczenie było dobre.
Niemcom zawsze było bliżej językowo do Skandynawów, w Polsce chyba cała szwedzka klasyka była przekładana via niemiecki, choćby Lagerlof.
Tak wiem, nawet aktualnie prowadzone sa rozmowy o takim projekcie, z moim udzialem…ale pewnie nic z tego nie bedzie.
Powodzenia w takim razie, oby się udało:)
Dziękuję, aczkolwiek nie wiem czy chcę żeby się udało. Primo wolę jednak tłumaczenia bezpośrednie, secundo muszę pracować, żeby z tego wyżyć, rozrywkowo nie bardzo mam czas:(
Ta, stawki polskich wydawców z nóg nie zwalają, to trzeba przyznać.
No właśnie i mówisz to jako polski rezydent, tutaj to bym dosłownie na waciki zarobiła pewnie:(
No po przeliczeniu na euro to nie wiem, czy choćby na waciki:P Na pewno nie żadne markowe:))
Czytałam jakiś czas temu i zgadzam się z Twoją recenzją :)
Jest to baaardzo pozytywnie zakręcona i zabawna książka. Czyta się ją równie przyjemnie jak Twoją recenzję :-)
No i mnie masz. Wystarczyło napisać „najbardziej oryginalne morderstwo w literaturze” i już się ślinię:-)
Jako znawczyni na wątek kryminalny jako taki pewnie się skrzywisz, morderstwo może też znajdziesz oryginalniejsze:) Bo teraz do mnie dotarło, że właściwie powinienem napisać „najbardziej oryginalne narzędzie zbrodni”:))
Oj tam, oj tam… Muszę popracować chyba nad swoim wizerunkiem:-)
A ci Ci się nie podoba w wizerunku naczelnej kryminalistki, znaczy znawczyni kryminałów? Specjalizacja to podstawa:)
Akurat nie mam nic przeciwko temu przeciwko mianu „naczelnej”, „kryminalistka” też może być, ale niepokoi mnie ten podtekst w krzywieniu się… Że niby co, szukam dziury w całym (no, może, jak mnie najdzie taki nastrój…)? Czasem nawet uda mi się coś przeczytać, co mnie usatysfakcjonuje:-)
Jako oczytana w kryminałach raczej nie uznasz intrygi za szczególnie oryginalną, po prostu i bez podtekstów:) Ale reszta może Cię usatysfakcjonować.
Oj ja też świetnie bawiłam się podczas słuchania (miałam audiobook czytany przez Artura Barcisia). Na długo zapamiętam pomyłkowo wyszytą na kurtkach nazwę grupy – zamiast The Violence – The Violins i skutki tej pomyłki oraz
te lakoniczne stwierdzenia przy kolejnym nieboszczyku: „I tak zginął numer … ” :)
Same dobre rzeczy słyszałem o audiobooku, jeśli mnie kiedyś najdzie na powtórkę, to chętnie spróbuję w tej wersji:)
Koniecznie :) Artur Barciś czyta tę książkę rewelacyjnie :)
Ciekaa lektura na zimowy wieczór :-)
Czy znaczki na okładce mają związek z filatelistycznymi zainteresowaniami Karlssona? Czy to nawiązanie do licznych podróży? Zastanawiam się też, czy jego nazwisko to czysty przypadek, czy ukłon w stronę Astrid Lindgren. :)
Na podstawie wydanych u nas ostatnio książek szwedzkich autorów można by domniemywać, że mieszkańcy tego kraju to melancholijni ponuracy o perwersyjnych skłonnościach i morderczych instynktach – dobrze, że pojawia się u nas też literatura nadwerężająca ten mroczny wizerunek. :)
Czekałem aż coś o tych znaczkach będzie, ale się nie doczekałem, więc one chyba symbolizują te liczne podróże. Co do Lindgren – nie odważyłbym się na snucie daleko idących porównań, chociaż obaj bohaterowie są nader bezstresowi w podejściu do życia:) Mordercze instynkty i przestępcze skłonności występują, a jakże, ale faktycznie bez nuty melancholii – całość trochę w klimacie gangu Olsena:)
Klimaty gangu Olsena wspominam z sentymentem, więc mam wrażenie, że powieść Jonassona spodoba mi się, nawet jeśli Allan Karlsson nie jest Karlssonem z Dachu. :)
Też mam takie wrażenie:)
Tobie przyszedł na myśl Gump, a mnie Franek Dolas :)
Fajna ta książka, lekka i zabawna. Czy ktoś zna jeszcze jednego tak rozrywkowego Skandynawa pisarza?
Nie wiem, czy jest drugi taki rozrywkowy. Kryminały Waltariego niezłe są.
Ale czy zabawne? Bo te historyczne aż ociekają melancholią.
Zabawne i przyjemne, zupełnie nie jak Waltari:)
Jeszcze nie czytałam – kupiłam na kindla za całe 0,20£, dla odmiany po angielsku…
To z pewnością jedno z lepiej wydanych 0,20 Ł w Twoim życiu:) Miłej lektury.
Taką mam nadzieję :D Dziękuję!
O, też leży u mnie na kindlu i zbiera cyfrowy kurz. Może nawet była to ta sama promocja ;) Poczekam na zimową depresję (przyjdzie pewnie w okolicach marca, bo wszystko się poprzesuwało) i wtedy przeczytam. Mam nadzieję, że angielska wersja bez wpadek.
To chyba źle zabrzmi, jeśli będę Ci życzył zimowej depresji? :P
Przeczytałam tę książkę (po polsku) prawie rok temu i do tej pory nie napisałam o niej na blogu ani słowa. Po prostu mowę mi odjęło z wrażenia. nie wiem w czym tkwi problem. W tłumaczeniu? W nieprzetłumaczalności?
Ale mowę Ci odjęło, bo jest tak źle przetłumaczona, czy wręcz przeciwnie?
Po prostu pewne rzeczy chyba nie dają się przetłumaczyć, żeby brzmieć równie humorystyczno-ironicznie po polsku. CHYBA. Naprawdę nie wiem. Czytałam oryginał tylko w wersji LL i bardzo mi się podobał, a polska wersja strasznie mnie rozczarowała. Muszę przeczytać szwedzki oryginał.
Czyli czas uczyć się szwedzkiego:)
Ha! Niemal po roku od twego wpisu ja również poznałem przygody Allana. I podobnie jak Ty stwierdziłem, że do setki sporo mi brakuje, a już nie mam szans na przeżycie takich przygód jak bohater. Książkę czytało się całkiem dobrze, i nawet nie wiedziałem, że to ma aż czterysta stron! Czytałem na kindlu, a tam tylko procenty. Co do morderstwa to faktycznie bardzo oryginalne. Jestem ciekaw filmu – czy choć trochę oddaje klimat książki.
O tutaj trailer:
http://youtu.be/H2Rf_-wgYZ0
Widzę dużo efektownych wybuchów :) Chyba warto się zainteresować filmem bliżej. A skoro podobał Ci się „Stulatek”, to i „Analfabetka” może mieć u Ciebie szanse.