Zaczęłam pisać dziennik z początkiem pierwszej wojny światowej w przekonaniu, że żyję w wielkiej epoce, w której każdy co najmniej ociera się o fakty warte zanotowania. Tymczasem z biegiem lat „historia” znikła niemal z kart mojego dziennika i nie notowane są nawet fakty dziejowe, które odegrały bezpośrednią rolę w moim życiu, jeśli nie zewnętrznym, to duchowym. A chęć i potrzeba pisania dziennika, ograniczającego się coraz bardziej do spraw ściśle osobistych, mimo to nie słabła. Pozostawało to zapewne w związku z moim stopniowym odsuwaniem się od czynnego udziału w tzw. życiu publicznym i z coraz większym moim sceptycyzmem co do wartości tego życia. Może tu jednak wchodzić w grę mnóstwo innych przyczyn, których nie dostrzegam lub nie uświadamiam sobie.Wszystko to pogrąża mnie w zadumę nad sensem pisania dzienników. Co rządzi najbardziej tą czynnością? Co chcemy przez to osiągnąć? Przekazać jakimś potomnym wieść o tym, co razem z naszą śmiercią przepada bez śladu, a co jest naszą niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju, własną doczesną osobowością? Dać wyraz tej całkowitej prawdzie naszego życia, której pełnię warunki realnej rzeczywistości każą przemilczać, zatajać albo wypaczać? Przedstawić się jakiemuś urojonemu trybunałowi w korzystniejszym świetle, jeśli uważamy się za krzywdzonych ludzkim sądem, lub ujawnić naszą nędzę duchową czy moralną, gdy dręczy nas poczucie niezasłużonych łask losu i opinii? Co za złudzenie, że którykolwiek z tych wysiłków doprowadza do zamierzonego i upragnionego celu! Nie wiemy nigdy, czym i jacy jesteśmy w oczach bliźnich, ale nie wiemy również, czy istotnie jesteśmy tacy, jakimi wydajemy się sami sobie. Nie wiemy nawet, co przedstawia nas istotnie w lepszym lub gorszym świetle. Nasza próżność i miłość własna bywa źródłem najzabawniejszych w tej kwestii nieporozumień. A jeśli idzie nam już tylko o tak mało w życiu dostępną satysfakcję powiedzenia raz tzw. „nagiej prawdy” o sobie i o świecie, to wszak docieranie do prawdy naszych przeżyć jest podróżą bez kresu i podróżą po manowcach. Jedno dodane albo ujęte słówko, jeden pominięty albo podkreślony drobniutki szczegół zbijają nas już z drogi. Dodajmy, że to, co przeżywamy dziś, po latach we wspomnieniach staje się zgoła czymś innym, czasami czymś znacznie bogatszym i ciekawszym, czasami czymś o wiele mniej ważnym lub zgoła czymś odwrotnym. Nie dosyć na tym. Czytając swoje notatki, przypominam sobie, że już wtedy kiedy działo się to, co zapisywałam, i fakty, i moje reakcje bywały niekiedy cokolwiek różne od tego, co z nich w raptularzykach utrwaliłam. Czasem przypominam sobie nawet względy uboczne (przeważnie wpływ najbliższego otoczenia), które kazały mi daną rzecz jakby inaczej zapisać, niż ją czułam i przeżywałam. A jednak nie „poprawiam” dawniej zapisanego tekstu w poczuciu, że i owo „inaczej” jest jakąś postacią prawdy o mnie samej, o moim życiu i moim świecie.Według Einsteina godzina, którą stwierdzamy na zegarku, nie jest już „tą” godziną. Przeżycie zapisane nie jest już tym przeżyciem, któregośmy doznali przed paru zaledwie godzinami. Niemniej – oba są chyba w jakimś sensie prawdziwe. Przy czym powiedzieć „oba” to jeszcze za mało. Gdyż jest się tak rozmaitym człowiekiem, a każde nasze przeżycie ma w sobie zadatki na tyle innych przeżyć. I nie raz, nie dwa, lecz wiele razy i na wiele sposobów doświadczamy go zarówno w czasie jego trwania, jak potem w naszych wspomnieniach. Które z tych przeżyć jest najprawdziwsze? Co kieruje nami, kiedy bezwiednie czynimy wybór, aby zanotować nie tę, lecz ową postać tych wielu aspektów tego samego zdarzenia czy uczucia? Tajemnica, tajemnica, w którą spowite są, mimo ciągłych „odcyfrowań”, wszystkie nasze kroki, gesty, uczucia i myśli na tej ziemi. „Piece d’identite” [dowód tożsamości], stwierdzająca tożsamość naszej osobowości wśród różnych i sprzecznych ze sobą jej przejawów, jest nam zazwyczaj – tak jak paszport i równie mało zabawnie – wystawiana przez innych.1943
Maria Dąbrowska, Dzienniki, t. 1, oprac. Tadeusz Drewnowski, Czytelnik 1988, s. 325–326.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 211 razy, 2 razy dziś)
Czy mi się zdaje, czy Dąbrowska była bardzo skupiona na własnej osobie?
Z lektury jej dzienników wyniosłem ciut inne wrażenie. Skupiona na sobie to była Nałkowska, u Dąbrowskiej świat zewnętrzny pojawia się nader często, choć zdarza się, że jest opisywany w stylu „wszyscy zawracają mi głowę, nie mogę pisać” :)
Aha. Z fragmentów, jakie znam, wyrobiłam sobie obraz osoby mało sympatycznej. Niedawno próbowałam czytać jej opowiadania i są bez życia, że się tak wyrażę.
Można odnieść takie wrażenie, ale chyba każdy poznany „od kulis” mógłby takie wrażenie robić, szczególnie jeśli utyskuje na przeszkadzających w pracy:) Szkoda, że opowiadania bez życia, bo mam wielki tom i szczery zamiar przeczytania. Najpierw będzie powtórka Nocy i dni.
Może opowiadania nie były najmocniejszą stroną Dąbrowskiej?
O MD czytałam także przy okazji wspomnień o innych osobach. Niektórzy niemile ją wspominali w kontekście okupacji.
Zważywszy, że pisała głównie opowiadania, byłoby to dziwne. Może po prostu zwietrzały przez te wszystkie lata. Takie Wesele na wsi było ponoć powiewem świeżego powietrza po socrealizmie, ale mnie nie zachwyciło, może za młody byłem. O poczynaniach MD podczas okupacji nic nie wiem, wieki minęły od przeczytania dziennika.
No właśnie za Wesele się zabrałam.;) Bez iskry zupełnie. A chyba Iwaszkiewicz b. je chwalił, co prawda jako jeden z niewielu.;)
Czytaj i donoś, bo może się rozkręci, początek był niemrawy, a potem się zniechęciłem:)
Myślę, że wiem czemu te dzienniki Ci się podobają:) Jeśli chodzi o ten fragment: nic dodać, nic ująć.
I jakżeż aktualne także w odniesieniu do dzisiejszych odpowiedników dzienników – blogów. Ja niemal za każdym razem łapię się na tym, że w zasadzie chciałam napisać o czymś całkiem innym, a patrząc na gotową notkę zastanawiam się, czy aby na pewno to ja ją napisałam.
Jeśli jednak to prawda, że historii w dziennikach Dąbrowskiej prawie nie ma, to trochę szkoda.Choć, szczerze powiedziawszy, wydaje mi się niemożliwe, by żyjąc w takich czasach tak zupełnie pominąć je w swoich zapiskach.
Historii u Dąbrowskiej nie brakuje, moim zdaniem, chociaż często to wydarzenia drobne. Jak się jest znaną osobą, to siłą rzeczy nie można pójść wyłącznie w prywatność, nawet Nałkowskiej się to w pełni nie udało, chociaż starała się bardzo.
@momarta (…) patrząc na gotową notkę zastanawiam się, czy aby na pewno to ja ją napisałam. Ja z kolei wiem, że napisałem, ale zastanawia mnie jak dużo w moich tekstach jest „podpubliczki” :P
Taa, kiedy człowiek sam sobie stworzy takie zabawowe emploi, czasem trudno mu sprostać, wiem coś o tym:)”Podpubliczka” musi być, inaczej wszyscy pisalibyśmy do szuflady, ot co! Dopóki nie piszemy dobrze o szajsie, nie chcąc „źle wypaść”, nie jest jednak z nami źle; w każdym razie tego będę się trzymać:)
Jak dobrze, że mimo rozterek Dąbrowska swoją „podróż bez kresu i podróż po manowcach” opisywała w tych raptularzykach. :) już „raptularz” jest świetny, ale „raptularzyk” od dziś zaczynam stosować na co dzień.
Notka powstała w 1943 roku. Pomyślałam sobie, że w czasie wojny sporządzanie takich zapisków w formie dziennika na pewno trochę pomagało przetrwać.
Na pewno pomagało, ale też było potencjalnie niebezpieczne. Tutaj tekst przedmowy do pełnego wydania Dzienników z 2009 roku: http://www.culture.pl/baza-literatura-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/dzienniki-marii-dabrowskiej-pierwsze-pelne-wydanie
Niezwykle ciekawy ten tekst.
Zastanawiam się, dlaczego Maryjka nie napisała nic w dziennikach o okupacji sowieckiej. Może bała się, że raptularzyki wpadną w niepowołane ręce? Albo przeżycia były zbyt przytłaczające, żeby tak po prostu opisać.
Zaciekawiła mnie wzmianka o planowanym wydaniu korespondencji Marii Dąbrowskiej z Anną Kowalską, to na pewno byłaby ciekawa rzecz! Drewnowski napisał o tym w 2009 r. i chyba od tamtej pory cisza. :(
Raczej to pierwsze, jeśli chodzi o okupację. Co do listów, to obawiam się, że mogą się nie ukazać, w każdym razie nieprędko:(
Drewnowski wspomina o widocznych gdzieniegdzie śladach po wyrwanych stronicach raptularzyków, co potwierdzałoby te przypuszczenia.
Ja też mam takie obawy. Drewnowski wspomina, że o dzienniku Dąbrowskiej nie wiedział nikt z wyjątkiem najbliższych osób. Grono było niewielkie, ale autorka miała świadomość, że jest grupa potencjalnych czytelników jej zapisków, którzy na pewno do nich kiedyś zajrzą. W prywatnej korespondencji taka autocenzura na pewno działała słabiej. Przypuszczam, że problem stanowią nie tyle intymne szczegóły zażyłości pań, co może wzmianki o wspólnych znajomych.
Stąd te bardzo ostre obwarowania co do terminu publikacji i radykalne cięcia ww pierwszym wydaniu. Dąbrowska pod koniec życia przepisywała dziennik na maszynie i do końca nie wiemy, ile wtedy „zredagowała”, złagodziła albo usunęła.
Chyba każdy, kto pisze „dziennik” jest nieco skupiony na sobie – i w sumie – dobrze. Chętnie sięgnę, szalenie zaintrygował mnie ten fragment…
Bardzo polecam, najlepiej w jak najobszerniejszym wyborze, ten z 1988 roku mocno okrojony.
If you woulԁ liκe to incгеase уour κnowledge just keеp visiting this web page аnd be updated
ωith thе hottest neωs update posted
here.
Fеel free to surf to my site :: Taxi irving tx