Ze wspomnień Ireny Szymańskiej:
Zdarzały się zabawne przygody z cenzurą, która co prawda w tym okresie zelżała i do tekstów odnosiła się z szacunkiem, ale od czasu do czasu pokazywała kły, i to nie tylko w sprawach politycznych, ale i obyczajowych. Julian Rogoziński przetłumaczył Drogi wolności Sartre’a: liberalizacja umożliwiła wydawanie egzystencjalistów. Rogoziński z kunsztem świetnego tłumacza dał sobie wcale nieźle radę z jedną z największych trudności przekładów z francuskiego na polski: ze słownictwem erotycznym. Znalazł liczne, zgodne z duchem polszczyzny, nowe i stare określenia na uprawianie miłości. Rozmaitość ta zgorszyła cenzora. Nie było już wtedy cenzury prewencyjnej, książka poszła na Mysią w szpaltach. I na szpaltach cenzor podkreślił inkryminowane zwroty. Po pertraktacjach uzyskaliśmy zgodę jedynie na wyrażenie „pieprzyć”, które miało zastąpić bogate słownictwo erotyczne Sartre’a i tłumacza. I rozegrała się scena z farsy, którą po blisko czterdziestu latach wciąż żywo pamiętam. Siedziałam przy swoim biurku, na którym leżały szpalty Dróg wolności, i rozmawiałam z drukarnią w Toruniu. Wolałam załatwić to przez telefon, żeby nie opóźniać wydania książki. Mówiłam głośno, bo telefony międzymiastowe nie najlepiej wtedy przenosiły głos, i brzmiało to mniej więcej tak:
Na stronie 32 wiersz siódmy od góry zamiast „wciskał sztywnego kutasa” ma być „pieprzył”. Na stronie 61 wiersz dwunasty od dołu zamiast „chędożył” ma być „pieprzył”. Na stronie 80 wiersz szósty i tak dalej, i tak dalej. Już po paru minutach przed drzwiami mojego pokoju zebrał się tłumek piwowców i przez dłuższy czas rozlegał się najpierw mój głos wypowiadający wyraźnie dość nieprzyzwoite zdanie, a potem donośny chór wrzeszczący unisono: „pieprzył!”
Irena Szymańska, Miałam dar zachwytu, Czytelnik 2001, s. 81–82.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 491 razy, 3 razy dziś)
Pora na wydanie poprawione, odcenzurowanePPP.
A to zdjęcie to z własnych zbiorów?
Ciekawe, czy przetrwała ta oryginalna wersja:) Zdjęcie z zasobów sieciowych, mnie z egzystencjalistami jakoś nie było po drodze.
Przynajmniej coś dobrego z tej cenzury wynikło. Znaczy, mój dobry humor :D
Polecamy się na przyszłość. Może niekoniecznie z cenzurą :P
Z jednej strony historia zabawna i poprawiła mi humor. Z drugiej, to przerażające, okaleczać książkę bo była zbyt erotyczna.
Po ingerencji cenzora nie stała się mniej erotyczna, tylko bardziej wulgarna. Ciekawe, czy o to właśnie chodziło. Zawsze w razie zmiany kursu można by powiedzieć: „Patrzcie, jaki ten Sartre prostacki”, zgnilizna moralna Zachodu.
Dla takich chwil warto żyć!:D Nie dziwię się, że pani Szymańska zapamiętała to zdarzenie ze szczegółami.
U cenzora stawiałabym jednak na zidocenie, a nie na finezję prowadzącą do ukazania Sartre’a jako prostaka.
To też jest jakaś teoria:)
Uśmiałam się do łez :-D. Swoją drogą – już wiadomo, kogo winić za ubogi język erotyczny Polaków ;-)
Miałam na myśli oczywiście zasób słów :-)
Na to ubóstwo narzekał już Boy, kiedy przekładał Villona i Brantome’a – on słownictwo rozwinął, a potem cenzor zrobił swoje i znów się zostaliśmy ubodzy:)
Świetna anegdota.
Praktyka cenzorska już mniej świetna…
Sartra znam tylko Mur, zbiór opowiadań, niesamowite, nadal mam na półce, już zaczytany i wracam do niego co jakiś czas
Sartre nigdy nie wydawał mi się szczególnie pociągający, ale rozumiem, ze może się podobać?
W liceum wyrywaliśmy sobie ten zbiór opowiadań z rąk. Myślałam, że to taka młodzieńcza miłość i przeczytałam wiele lat potem, równie dobry. Spróbuj, może odczaruje to Sartra dla Ciebie. A może ona nie jest reprezentatywna dla jego twórczości? W kazdym razie nie pamiętam, żeby tam jakieś kutasy i pieprzniczki latały
Latająca pieprzniczka miałaby swój smaczek:)) Spróbuję poszukać tej książki.
Do licznych talentów Juliana Rogozińskiego dodajemy kolejny. :) A do listy argumentów, dlaczego warto było kupić ksiązkę pani Szymańskiej, dopisuję jeszcze jeden. Cieszę się, że czekają mnie takie atrakcje.
Nawiasem mówiąc, jestem przekonana, że po dzisiejszej notce na książki Prousta trzeba się będzie zapisywać w bibliotekach z dużym wyprzedzeniem. :)
Nastaw się na liczne smaczki:) W mojej licealnej bibliotece Sartre był na zapisy, razem z Imieniem róży i Pięcioma latami kacetu:))
Będę się z radością delektować. :) Byliście ambitni, u nas chyba żadnych zapisów nie było, a już na pewno nie na Prousta.
Na takiego Freuda o marzeniach sennych czekało się minimum dwa lata:P Tak, ambicje czytelnicze były wielkie, piękne czasy:)
To prawie jak czekanie na Godota. :) Mam nadzieję, że biblioteczna kolejka nikogo nie zmotywowała do zostania na drugi rok w tej samej klasie. :) U nas była bardzo specyficzna pani bibliotekarka, źródło licznych anegdot. Skutecznie odstraszała od korzystania ze szkolnego księgozbioru, uczniowie masowo zapisywali się bibliotek osiedlowych.
U nas była rewelacyjna pani Basia, bibliotekarka idealna:) A biblioteka świetnie wyposażona we wszystko.
Nasza miała przezwisko „Karafka”, które uczniowie przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie, bo zawsze wymawiała tytuł „Karafka La Fontaine’a” tak, jak się pisze. :) Pozostałe zagraniczne nazwiska też według tego samego klucza.
Może była z nadania politycznego:P Poza tym, nie matura, lecz chęć szczera…:)
:D Pamiętam jak dziś lekcję biblioteczną, na której objaśniając nam zasady działania katalogu, wielokrotnie powtarzała „Shakespeare” w sposób wiadomy, wprawiając słuchaczy w osłupienie. :)
Musiała mieć znakomitą dykcję, bo jakoś sobie nie wyobrażam wymówienia Szakespeare :)
Na dykcję nikt nie zwracał uwagi, wszyscy byli zestresowani, bo w pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, o kogo chodzi. :)
Wcale się wam nie dziwię:)
Boskie!… Swoją drogą, praca nad przekładem (będąca wszak najbardziej intensywną formą przeżycia książki), w fazie, w której tekst wyjściowy doszczętnie opanowuje myśli tłumacza, potrafi nieźle skrzywić postrzeganie (wiem z doświadczenia), co może być chyba trochę kłopotliwe, w zależności od tego, co się tłumaczy. Teksty mocno erotyczne stanowią tu chyba spore wyzwanie;-)
U mnie przeżywanie tłumaczonej książki ma dwa wymiary, skrajne: albo maksymalną irytację, że trafiło się takie nudne i źle napisane dzieło, albo euforię, że takie ciekawe i samo się tłumaczy:P Stany pośrednie występują rzadko.
Strach pomyśleć, co zrobiono by z H. Millerem.;(
Mam wydanie jak u Ciebie na zdjęciu, przy okazji zwrócę uwagę na zawartość pieprzu. „Dróg wolności” nie trzeba się obawiać – lektura dość przyjemna, ciekawie opowiada m.in. o wojnie z perspektywy Francuzów.
Miller chyba był wyklęty długie lata. Dzięki za rekomendację, może się przekonam do Sartre’a w takim razie.
Posiadam akurat to wydanie i inne lektury z tej serii. Też muszę się do niego w końcu przekonać.
I tak się zastanawiam, jak ufać przekładom z tamtego okresu, człowiek może się zrazić, a winić będzie autora.
Akurat Rogoziński to była pierwsza liga tłumaczy. Gorzej, że niekiedy cenzura wymuszała cięcia, taki np. Forsyth był czyszczony z antyradzieckich wzmianek.