Iść. Nie ustawać. Nie opóźniać marszu. Nie potknąć się, nie zgubić swojej piątki. Słabe dobiją esesmani, słabe zamarzną na poboczu drogi. Utrzymywać tempo, chociaż nogi ledwo się wloką, sztywne, odmrożone, w ciężkich trepach. Mróz, nieznośny, przed którym słabą ochronę dają obozowe łachy, koce, kołdry. Jedna myśl: iść, nie upaść. Ale pojawia się też inna, zuchwała: wyczekać na sprzyjającą okazję, oderwać się od kolumny, zniknąć w śnieżycy, w mroku. Przez chwilę, zanim złapią, zastrzelą, poczuć się wolnym człowiekiem, który może sam decydować o sobie. Odetchnąć swobodnie powietrzem tak odmiennym od obozowego smrodu. Popatrzeć na drzewa, zwierzęta, domy i ludzi krzątających się wokół własnych spraw.
Miesiąc: marzec 2013
„Żyć, żyć, żyć!” (Maria Rodziewiczówna, „Lato leśnych ludzi”)
Powroty do natury, wszystkie slow-life’y i slow-foody, wszystkie minimalizmy świata, o wegetarianizmie i ekologii nie wspominając, nie są wynalazkami naszej epoki. Istniały pewnie od zawsze, pod mniej wyszukanymi nazwami, albo i w ogóle bez nazw, czasem praktykowane z konieczności, czasem z potrzeby i przekonania. Z konieczności Jan i Cecylia uszli w puszczę, by prowadzić tam życie proste i szlachetne, dając początek rodowi Bohatyrowiczów, a bohaterowie powieści Rodziewiczówny co roku na wiosnę zamieszkiwali w lesie, by znaleźć się w bliskości przyrody, oderwać się od szumu miasta, wrócić do cnót zapomnianych w wielkim świecie, by w pracy codziennej odnaleźć siebie i swoje miejsce w życiu.