Ze wspomnień Antoniego Słonimskiego:
[…] Nie zawsze byliśmy dobrzy dla Makuszyńskiego. Kiedyś, gdy urządził u siebie składkowe przyjęcie imieninowe, z Lulkiem Schillerem i Lechoniem postanowiliśmy przesłać mu parę efektownych, lecz niezbyt kosztownych prezentów. Po obiedzie w „Astorii” na pobliskim Sewerynowie prześcigając się w hojności dokonaliśmy następujących zakupów:
Dwanaście gipsowych biustów Kościuszki (dwa uszkodzone).
Osiem desek do prasowania.
Dwadzieścia cztery tuziny kamieni do białych pantofli (starczyłoby na parę pokoleń licznej rodziny).
Dwadzieścia kilo buraków.
Dwa tysiące gilz do papierosów.
Cztery balie.
Furmankę koksu.
Wszystko to przesłaliśmy hurtem do mieszkania solenizanta. Nie był to wybór całkowicie bezmyślny. Kornel nie nosił białych pantofli, nie palił papierosów z ustnikami, miał centralne ogrzewanie i nie lubił buraków. Po dokonaniu tych wstępnych czynów udaliśmy się do Kornela na imieniny. Nie dostaliśmy się do mieszkania, bo schody zawalone były prezentami, a Kornel się zabarykadował. Powiedział nam potem: „Kochane stare wariaty, musiałem się na dwa dni przenieść do hotelu.” […]
Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, Państwowy Instytut Wydawniczy 1989, s. 136–137.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 667 razy, 2 razy dziś)
Rewelacja! To chyba najbardziej wstrząsający zestaw upominkowy, o jakim słyszałam! :D
A propos buraków, we Włoszech zaskoczyło mnie to, że były traktowane jako wykwintny smakołyk, podawano je na zimno z oliwą i czosnkiem.
Dziwne z tymi burakami, bo miałem wrażenie, że traktuje się je raczej jako roślinę pastewną:)
Ale mieli gest! :)
I fantazję wprost ułańską:)
To się nazywa fantazja! Biusty Kościuszki by mnie pognębiły (szczególnie te uszkodzone) :)
Biusty zawsze można było rozbić młotkiem i dyskretnie wysypać do śmietnika:) Gorzej z tym koksem, w grę wchodziło tylko ognisko dla całej kamienicy na podwórku:P
O, tym razem tekst mi znany:).
Mnie ciekawią te kamienie do białych pantofli. A furmanka koksu? Mógł założyć sklep z odżywkami dla miłośników pakerki :P
Może to jakaś kreda to czyszczenia płóciennych pantofli była:) Nie wiem, czy w tamtych czasach było aż tylu zwolenników pakowania, żeby całą furmankę koksu wypotrzebowali:))
Za to buraki bym przyjął. Jak w dzieciństwie nie cierpiałem, tak teraz wchłaniam w prawie każdej postaci. Najlepiej w suróweczce z cebulką i jabłuszkiem :)
Wolałbym barszcz. Z uszkami:)
Z dwudziestu kilo, to obstalowałbyś jeszcze TO.
A pewnie:) Do tego zamrożone wiadro barszczu i słoiki z jarzynką dla całej rodziny:) Ciekawe, czy można upiec jakieś buraczane ciasto :P
Upiec pewnie można. Mnie natomiast nurtuje pytanie, czy da się je zjeść :P
Szybki risercz pokazuje, że da się upiec i może nawet zjeść: http://domowe-wypieki.blogspot.com/2013/02/czekoladowe-ciasto-z-burakami.html
Ponoć tarantule i szarańczę też się da, co nie znaczy, że muszę tego dowodzić. Choć z dwojga złego burak w placku jednak lepszy :D
Szarańcza w miodzie jest lokalnym przysmakiem tu i ówdzie, a w takim Bangkoku są stoiska ze smażonymi robalami, widziałem w TV, więc burak w cieście to naprawdę bardzo light jest:P
Ciasto z buraków jest całkiem niezłe (robiłam), choć osobiście wolę z marchewki. Te kamienie do pantofli mnie zabiły, zwłaszcza przez szczególną akcentację, że do białych, nie czarnych butów. Nie jestem pewna, czy kredowe wytłumaczenie mnie przekonuje; moje pierwsze skojarzenie szło bardziej w kierunku prymitywnych prawideł.
Jedno jest pewne: wolę o nich czytać, niż gdybym miała obcować na co dzień!:)
Ale prawidła byłyby identyczne (chyba) do białych i czarnych pantofli. Pozostanę przy hipotezie o kredzie, w czasach nam bliższych czyściło się przecież białe tenisówki pastą do zębów.
Opowieść kojarzy mi się z tymi z książki „Z pamiętników bywalca” i muszę przyznać, że uwielbiam to towarzystwo.
Jeśli pozwolisz, zacytuję: „Dowcip Słonimskiego był, ze tak powiem, dziedziczny. Ojciec jego, znany lekarz, słynął z kawałów (…) doktor Słonimski wezwany do chorej guwernantki do domu pewnego zamożnego bankiera, po zbadaniu leżącej w łóżku pacjentki i stwierdzeniu, że temperatura, puls i język są w porządku, powiedział jej po prostu:
– Po co pani udaje? Jest pani zdrowa jak ryba.
– Tak, nic mi nie jest – odpowiada pannica – ale nie płacą mi już trzy miesiące. Nie chcę za darmo orać. Położyłam się więc do łóżka.
– To niech się pani posunie – powiada doktor Słonimski – kładę się koło pani, mnie już nie płacą czwarty miesiąc
(Jerzy Zaruba, „Z pamiętników bywalca”, Iskry, Warszawa 1960)
Dzięki za ten cytat ze Słonimskiego, poprzypominała mi się masa zabawnych rzeczy.
Cytuj, cytuj, nie krępuj się:) Anegdotka potem zmieniła się w jeden z kawałów o babie i lekarzu:)
patrz, a często dzieje się to raczej w drugą stronę.
zabawnym anegdotom dotyczącym przeciętnych ludzi nadaje się dłuższy żywot poprzez przyporządkowanie im znanych nazwisk.
Ostatnio gdy czytałam anegdoty umieszczone w „30 lat życia z Madzią”, (czy w którejś innej, dotyczącej M.Samozwaniec,dużo ostatnio czytałam, mogę zmyślać) drażniło mnie to, że są to historie na tyle znane, że nie wiadomo czy zdarzyły się M.S. i zostały rozpowszechnione jako dowcipy, czy też może poszło to właśnie w drugą stronę.
Zwykle trudno wyczuć, w którą stronę to się przenosi:) Grodzieńska opisywała, jak to ta sama anegdota bywała kolejno przypisywana rozmaitym osobom, zależnie od aktualnej potrzeby opowiadającego:)
no, dzięki, musiałeś Grodzieńską przywołać? już zapomniałam, że obiecywałam sobie kupić jej książki :D zrobiłam bowiem głupotę i nie kupiłam, gdy miałam okazję, a kończąc „Urodził go…” wiedziałam, że chcę mieć na własność i nie tylko tę.
W październiku był tu miesiąc z Grodzieńską:) Wspomnienia chałturzystki musisz mieć koniecznie. Oraz I nic już nie muszę. Oraz jakiś wybrany zbiór humoresek, może być ten najnowszy, z Latarnika.
tak, tak, sprowadzaj mnie na złą drogę rozrzutnika :))
zaczynam myśleć, że mój mąż jest bardzo przewidujący.
kilka dni temu odbyliśmy bowiem taki dialog:
– nie będę już palić, więc może w końcu będę miała jakąś gotówkę
– jaaasne. po prostu będziesz kupować jeszcze więcej książek.
Nie można kupować za dużo książek, doprawdy:)
w ogóle nie powinnam z Tobą rozmawiać :)))
Szymańska i jej dar zachwytu chodzą za mną od kilku dni.
Teraz Grodzieńska.
Nie wspominając o tym, że na Słonimskiego też mam ochotę.
A jak na „Alfabet wspomnień”, to oczywiście także na biografię „Heretyk na ambonie” i teraz to już skojarzenia i powiązania, wszystkie zakończone stwierdzeniem, że trzeba będzie kupić, pozbawią mnie jasności umysłu. Tych resztek, co mi zostały.
No, Heretyka na szczęście już mam, mogę sobie co najwyżej dokupić brakujące tomy Kronik tygodniowych (polecam:P). Niestety, marna dola czytacza blogów, książki mu się mnożą jak wielkanocne króliczki:)
Kroniki mam 1927-1939
Chociaż tyle :))
To Cię z przykrością informuję, że masz wybór jedynie, na dodatek ocenzurowany :) Teraz są trzy kompletne tomy wydane:)
wiem, że wybór I ON MI WYSTARCZY.
(tej wersji się będę trzymać i koniec :D)
Ja bym się czuł okradziony z części treści, ale rozumiem Twój punkt widzenia:P
tak, tak, podpuszczaj mnie bardziej :))
No wiesz, tu to twardym trzeba być, nie miętkim:P
Makuszyński musiał być człowiekiem niezwykłej dobroci, mnie trudno byłoby zachować pokerową twarz. Koks pewnie zostałby szybko zagospodarowany przez dalszych sąsiadów, reszta pewnie też. Chyba największy problem byłby z Kościuszką.;)
Biusta zawsze można oddać w prezentach imieninowych innym przyjaciołom:D
Albo zmielić i wykorzystać przy remoncie.;)
Oj, nie wiem, czy tak da radę:)