Do końca życia nie zapomnę, jak był u nas miting międzynarodowy, siedziałam akurat w loży ówczesnego dyrektora. Dyrektor zerwał się z fotela pierwszy ze strasznym krzykiem „dawaj Mietek!!!” Zaraz za nim zerwał się chyba minister rolnictwa, potem ci z Animexu, wszyscy się wbili w okno, grube byli przeważnie, więc mieścili się z trudnością i wszyscy zgodnie ryczeli pełną piersią „dawaj, Mietek!!!” Mełnicki wygrywał piątą gonitwę polskim koniem, zdobyliśmy pierwsze miejsce. Cały tor ryczał, chyba w Pyrach było słychać.
Elektryzował tłumy
Ale nie o mizerii dzisiejszych wyścigów konnych miało być, ale o biografii dżokeja, którego występy elektryzowały tłumy widzów, w tym przedstawicieli PRL-owskiej nomenklatury. Mieczysław Mełnicki urodził się w małej wiosce na Pomorzu, a jego dzieciństwo przypadło na lata wojny. Kochał jazdę konną, a o jego całym życiu zadecydowała wizyta na torze wyścigowym w Partynicach we Wrocławiu. Miał wtedy 14 lat. Kolejne stopnie kariery jeździeckiej, coraz bardziej prestiżowe zwycięstwa, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Do Mełnickiego należy niesamowite osiągnięcie: wygranie w ciągu trzech tygodni trzech gonitw derbowych – w
Wiedniu, Pradze i
Warszawie. Błyskotliwy dżokej i znakomity trener ujmuje swoją skromnością, podkreśla rolę ciężkiej pracy, bez której największy talent może się zmarnować, nie zapomina o tych, którzy pomagali mu przez lata – choćby o swym pierwszym wyścigowym mentorze, trenerze Józefie Doroszu. Pięknie opowiada też o swoich ulubionych koniach:
Demonie i
Nemanie. Biografię uzupełnia sylwetkami kilku wyścigowych znakomitości i wieloma anegdotami z własnej długiej kariery – zagrał na przykład dżokeja Yunga w serialu „Lalka” w reżyserii Ryszarda Bera. Wiele tu też informacji o powojennych wyścigach, choćby o Mitingach Krajów Demokracji Ludowej – w których dominowały zwykle konie z ZSRR, szprycowane dopingiem. Opowieść ma tylko jedną wadę: jest zdecydowanie za krótka.
Wyścigowa gawęda
Mełnicki opowiedział o swoim życiu i karierze dziennikarzowi sportowemu Wojciechowi Zielińskiemu. Książka przypomina gawędę: trudne początki, pierwsze wyścigowe szanse i zwycięstwa. „Żokej” to rzecz nie tylko dla bywalców służewieckiego toru, ale również świetne wprowadzenie dla tych, którzy o wyścigowej rywalizacji niewiele czy zgoła nic nie wiedzą. Szkoda wielka, że publikacja jest niemal niedostępna, szkoda też, że poza rubrykami sportowymi tak mało się o wyścigach pisze (zawsze pozostaje niezawodna Joanna Chmielewska).
Gdybyście chcieli poczuć atmosferę wyścigów, to trener Mełnicki wystawia jutro w drugiej gonitwie wałacha Erisa Al Nath. Do zobaczenia na Służewcu!
Wojciech Zieliński, Żokej. Według opowieści Mieczysława Mełnickiego, Black Unicorn 2011.
Cyt. z: Joanna Chmielewska, Wyścigi, Polski Dom Wydawniczy 1992, s. 60.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 758 razy, 3 razy dziś)
Like this:
Like Loading...
Bardzo lubię, kiedy to, co teoretycznie mogłoby stać się źródłem kompleksów czy niepowodzeń, człowiek potrafi uczynić swoją najmocniejszą stroną, a tak chyba właśnie często dzieje się w przypadku „żokejów”. Męska filigranowość nie jest powszechnie uznawana za atut.
Epizod w filmowej „Lalce” musiał zrobić na mnie spore wrażenie, bo pamiętam go doskonale.
Dużo słońca i niezapomnianych wrażeń! :)
Do predyspozycji naturalnych trzeba dorzucić morderczą dietę typu listek sałaty i pocenie się w saunie, by zrzucić kilogramy. Wyścigowy rozdział Lalki muszę sobie koniecznie przypomnieć, bo niezwykle malowniczy fragment. Zdaje się, że znowu mi podsunęłaś pewien pomysł:PP
A co do dzisiejszych wyścigów: to miało być słońce, a widzę zachmurzone niebo:(
Obejrzałam sobie filmik z wyścigu, w którym uczestniczył Eris Al Nath, jest po prostu zjawiskowy!
Panowie rzeczywiście sprawiają wrażenie lekkich jak mgiełka. Drobną posturę muszą łączyć z silną osobowością, na pewno nie wszystkie konie są spolegliwymi pieszczochami. :) Nie podobają mi się tylko szpicrutki, używają ich chyba wszyscy?
Umieram z ciekawości, co to za pomysł. Przypomniało mi się, że w filmowej wersji „Pigmaliona” G.B. Shawa była scena na wyścigach w Ascot.
Dziś po prostu musi być piękny dzień, nie ma innej możliwości. :)
Na wyścigach nie używa się szpicrut, tylko specjalnego palcatu . Jego użycie ściśle regulują przepisy, a nadużywanie jest karane. Przysługuje on zresztą dopiero bardziej doświadczonym jeźdźcom. Dżokej ma mieć nie tylko osobowość, ale i krzepę, bo jedzie się w mało komfortowej pozycji, a i konia trzeba utrzymać.
Nastawiamy się pozytywnie, jak najbardziej.
Właśnie zwróciłam uwagę na to, że niektórzy właściwie klęczą, nie siedzą, w dodatku pochyleni pod mało komfortowym kątem. :)
Okrutnie to niewygodne, rzeczywiście:) http://pl.wikipedia.org/wiki/P%C3%B3%C5%82siad
Z oględzin zdjęć wynika, że ten najmniej wygodny to chyba dosiad stiplowy. :)
Dokształcasz się w imponującym tempie:) W ramach ciekawostki coś specjalnego:
http://www.finisz.pl/wyscigi-konne-w-lublinie-i-powstanie-lubelskiego-towarzystwa-wyscigow-konnych.html
http://lublin.gazeta.pl/lublin/56,35640,12047009,Niemcy_w_Lublinie__Lubili_wyscigi_konne_ZOBACZ.html
http://www.mmlublin.pl/361472/2011/3/1/poczatki-wyscigow-konnych-w-lublinie-material-dziennikarza-obywatelskiego?category=news
Szkoda, że to nie wypaliło: http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,7180127,Wyscigi_konne_wracaja_do_Lublina__Za_rok_bomba_w_gore.html
Bardzo Ci dziękuję! Mnóstwo ciekawych rzeczy. Nie miałam pojęcia, że w Lublinie były kiedyś takie atrakcje. :) Ciekawe, czy lokalny autor kryminałów retro wykorzystał to w swoich książkach.
Jestem Ci bardzo wdzięczna, bo przy zdjęciach toru wyścigowego z czasów wojny jest film m.in. z lubelskiego getta, nigdy wcześniej go nie widziałam. Brak słów.
Zdziwiłam się, że w Polsce tory wyścigowe są tylko w trzech miastach. Nie chcę być złym prorokiem, ale w Lublinie szanse są chyba nikłe.
Ponoć inicjatywa nie do końca umarła, więc może doczekamy reaktywacji lubelskich wyścigów. W Krakowie powstał tor prywatny, nie tak dawno organizowano wyścigi w Stawigudzie pod Olsztynem. Nie wiem, czy jest to w tych linkach, ale zaraz po wojnie również rozgrywano wyścigi w Lublinie, potem dopiero wróciły do Warszawy. W 1945 roku rozegrano Nagrodę Główną (odpowiednik Derby) w Lublinie, wygrała Somosierra II :)
No nie wiem, czy to byłoby takie dobre, bo do mojego kompulsywnego książkowego zakupoholizmu mógłby wtedy dołączyć hazard. :)
Mój dziadek pasjonował się końmi. Pamiętam, że w czasie wakacji czytywałam całe roczniki jakiegoś specjalistycznego czasopisma ze zdjęciami, rodowodami, etc.
A klacz o imieniu Somosierra po prostu nie mogła nie zwyciężyć. :)
Mam w takim razie nadzieję, że nigdzie w okolicy nie ma kasyna:)) Ciekawe, co to było za czasopismo. Tu: http://bc.mbpradom.pl/dlibra/plain-content?id=4036, na s. 3 sprawozdanie z lubelskich wyścigów w 1944 roku.
Profilaktycznie nie sprawdzam, czy w okolicy jest kasyno. :)
Skoro wyniki gonitw omawiano w Radomiu, lubelskie wyścigi musiały być prestiżowe. :) Imiona niektórych koni cudne, najbardziej podobały mi się Sarenka i Zegarynka. :) Skrót „ż” zapewne oznacza „żokeja”, więc chyba tak wtedy wszyscy mówili. Z przyjemnością przeczytałam też ogłoszenia, jest nawet reklama jasnowidza-psychografologa. :)
A zwróciłaś uwagę na powieść w odcinkach? :D
Tak, zelektryzował mnie już tytuł. :)
Ciekawe, czy ten jasnowidz-psychografolog grywał na wyścigach. Miałby chyba spore szanse. :)
Wyścigi na pewno pomogłyby w zweryfikowaniu jego prawdziwej mocy jasnowidzenia:P
Obawiam się, że gdyby naprawdę wzmiankowaną moc posiadał, nie musiałby publikować rozpaczliwych ogłoszeń w Dzienniku Radomskim, z całym szacunkiem dla periodyku. :)
Na pewno przewidział, że reklama przyniesie mu nowych klientów:P
Niezawodna (jak piszesz Chmielewska) wspomina Mełnickiego „po nazwisku” w swoich wyścigowych wykładach. Ciekawostka z „Lalką” cenna, pamiętam dobrze epizod z filmu.
Owszem, nie dość, że po nazwisku, to jeszcze z prawdziwym uznaniem:)
Ano tak :) tyle razy czytałam, że to dla mnie oczywiste. Ale tutaj powinnam wpisać dokładniej, szczególnie, że Chmielewska chwaliła, ale na niektórych (ci co jej podpadli) suchej nitki nie zostawiała.
Pięknie ich wszystkich opisała:)
Czy szczęście dopisało Ci na otwarciu sezonu?;)
Owszem, ale to nie tylko szczęście, ale też intuicja, talent i wprawne oko – że tak nieskromnie wypiszę :D
W takim razie gratuluję.;)
Dzięki:) Akurat na piwo starczyło:)