Ciekawe tematy wypływają często zupełnie niespodziewanie. Oto przy okazji omawiania
biografii Tołstoja u Marlowa zeszło na komunistycznych prominentów, którzy „zsyłani” byli na posadki w państwowych wydawnictwach, gdy ich gwiazda przygasła. Taką zesłaną była w Państwowym Instytucie Wydawniczym
Romana Granas, o której pisał
Andrzej Dobosz – jego
wspomnienie warto przeczytać również dlatego, że pokazuje ciekawe aspekty funkcjonowania wydawnictw w PRL. Innym przykładem jest
Julia Brystiger, dyrektor w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, osobiście katująca przesłuchiwanych (więcej o Brystigerowej i jej ostatnich latach życia
tu).
Irena Szymańska natomiast wspominała okres, gdy PIW-em kierował
Józef (Jacek) Różański, stalinowski zbrodniarz, którego w 1954 roku wydalono z MBP.
Po urodzeniu dziecka należały mi się cztery miesiące macierzyńskiego urlopu i miałam zamiar wrócić do pracy w październiku. Ale już w lipcu wezwał mnie do siebie Ferdynand Chaber, ówczesny kierownik wydziału kultury KC. Fredzio odbył ze mną rozmowę poważną. Zawiadomił mnie, że po Balickim, który obejmuje departament teatru w Ministerstwie Kultury, na dyrektora PIW-u przychodzi Jacek Różański z departamentu śledczego MBP. Chaber na pewno dużo więcej wiedział wtedy o Różańskim niż ja, choć i do mnie wieści o nim dochodziły. Chaber był tą nominacją szczerze zaniepokojony.
|
Józef Różański. |
Ale decyzja zapadła wyżej i musiał się jej podporządkować. Chciał tylko załatwić to jak najlepiej. Poprosił więc, abym skróciła urlop, od razu wróciła do wydawnictwa i była na miejscu, kiedy zjawi się Różański. Argumentował, że z Różańskim może nie chcieć rozmawiać Staff czy Dąbrowska, muszę więc bronić pozycji PIW-u. Oczywiście zgodziłam się. W ciągu półtorarocznej pracy zdążyłam związać się z wydawnictwem, ceniłam i lubiłam zespół kolegów. […]
Współpraca z Różańskim zaczęła się dramatycznie. Właśnie zgłosiła się do mnie
Maria Hulewiczowa, ongiś związana ze Stanisławem Mikołajczykiem i niedawno wypuszczona z więzienia. Zakazano jej pracować na tak zwanym „froncie kulturalnym”, a nie miała sił na proponowaną jej posadę ekspedientki w sklepie. Przyszła z nieśmiałym zapytaniem, czy mogłaby dostać przekład z francuskiego. Przyrzekłam, że coś znajdę (daliśmy jej
Radość życia Zoli). Wyszedłszy ode mnie Hulewiczowa wstąpiła do sekretariatu dyrektora, chcąc mu się przedstawić. Sekretarka poprosiła ją do gabinetu, Hulewiczowa weszła, spojrzała i osunęła się zemdlona wprost na moje ręce, bo właśnie weszłam do sekretariatu. Okazało się, że to Różański przesłuchiwał ją w śledztwie i to, że ujrzała go w wydawnictwie spowodowało zrozumiały szok.
Tymczasem Różański starał się być dla wszystkich uprzejmy, zyskać ogólną sympatię i uznanie: odwiedzał redakcje, nie szczędził słów zachęty i pochwał. Naszych autorów namawiał do pisania o bohaterstwie ubeków. Posłuchał go Putrament i z jego chyba inspiracji napisał powieść Rozstaje, wydaną zresztą nie w PIW-ie, lecz w „Czytelniku”. Nie dał mu się na szczęście zainspirować Andrzejewski, chociaż Różański usiłował go urzec swoją „znajomością duszy ludzkiej”.
Epizod z Różańskim nie trwał długo. Z zapartym tchem słuchaliśmy, co o naszym nowym szefie mówi w Wolnej Europie
Światło. Przychodził teraz do pracy rzadziej, coraz cichszy i skromniejszy, a w listopadzie przestał przychodzić w ogóle. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że go aresztowano. Nie zaskoczyło mnie to. Kilka tygodni wcześniej zadzwonił do mnie Cyrankiewicz. W moim gabinecie siedziała koleżanka i – trochę speszona – powiedziałam: – Przepraszam, kochanie, wyjdź teraz, zaraz do ciebie przyjdę…
Usłyszałam niepokój w głosie premiera: – Czy ty przypadkiem nie mówisz do Różańskiego „kochanie”? – Zaprzeczyłam gwałtownie i mój rozmówca przyjął to z widoczną ulgą, dodając: – Nie próbuj się z nim zaprzyjaźnić…
Uznałam to za wyraźne ostrzeżenie i byłam za nie Cyrankiewiczowi wdzięczna. […]
Zachowanie Różańskiego przedstawia też
Ewa Berberyusz, pracująca wówczas w wydawnictwie jako redaktor:
Ogół pisarzy był […] całkowicie spłoszony obecnością Różańskiego w wydawnictwie. Pytano z wisielczym humorem, ile można dostać za arkusz prozy? Dwadzieścia pięć czy piętnaście lat? Bało się też podległe mu kierownictwo. Nie bała się natomiast cała rzesza szarych redaktorów na marniutkich pensyjkach […]. Dyrekcję, pisarzy oddzielał od maluczkich niewidzialny mur. Spotykali się, sztucznie bratając, w określonych okolicznościach […]. I oto do PIW-u przyszedł ubecki kat – Różański, już w innej roli, i tak jakby studiował nowoczesną socjotechnikę, zmienił styl. Zapoznawszy się z naszymi aktami personalnymi, gdzie były fotografie, zwołał zebranie tej całej szarzyzny redakcyjnej u siebie w gabinecie i rozpoznając nas bezbłędnie, zaczął zachęcać do bardziej twórczej pracy redaktorskiej: do pisania wstępów, opracowań, inicjatyw, do brania tłumaczeń, które nie wiadomo czemu idą na zewnątrz, czyli do działania zarezerwowanego dotychczas dla uprzywilejowanych. Dawał konkretne propozycje: „Dlaczego mają to robić tylko ci znani?” – pytał […]. Wstyd wyznać, ale dopiero wtedy po raz pierwszy poczułam się podmiotem w miejscu pracy. Dlaczego Różański to robił? Czy myślał, że się uratuje? Na to już nie mam odpowiedzi. Wzięto go na Rakowiecką prosto z PIW-u.
Cytaty z: Irena Szymańska, Miałam dar zachwytu. Wspomnienia wydawcy, Czytelnik 2001, s. 75–77.
77
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 669 razy, 1 razy dziś)
Like this:
Like Loading...
Różański w PIW-ie to chyba przejaw tradycji rodzinnej bo przecież Borejsza, który był jego bratem był wcześniej dyrektorem Ossolineum a potem prezesował Czytelnikowi.
Uważasz, iż uznano, że skoro jeden brat się sprawdził w branży, to i drugi da radę?
Coś w tym mogło być :-) może ktoś u góry doszedł do wniosku, że gryzipiórki to nacja, która wszystko strawi i na wszystko przymknie oczy, w końcu pisarze dali przykład …
Taa, albo wszystkie stanowiska w przemyśle terenowym były zajęte (nieodmiennie kojarzy mi się dyrektor z „Poszukiwany, poszukiwana”).
Chyba centrale przemysłu terenowego w Warszawie, bo nie podejrzewam by ktoś z nich miał jakiekolwiek skrupuły co do pokazywania się „na mieście” i odczuwał potrzebę zniknięcia ludziom z oczu.
Pojadę klasykiem: „A ty myślisz,ze przemysł terenowy,to jest gdzie? W terenie? Tutaj maja gmach obok naszego instytutu.”
:-) a dom w którym gnieździli się państwo Rochowiczowie ciągle stoi, ale nie chciałabym mieszkać w ich dawnej klitce :-)
Zaczynam powoli czuć się jak momarta :) Najpierw wyszukałem sobie TO, a potem przyszedłem czytać komentarze. Szkoda tylko, że, jak pokazuje przykład pani Hulewiczowej, w rzeczywistości tak śmieszne to nie było :(
Dla nas to już tylko anegdota, ale w tamtym czasie wstrząs dla zainteresowanych.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Jak regularnie widuję zawodowym okiem, praktyka stosowania podobnych zsyłek istnieje nadal i ma się bardzo dobrze; coraz lepiej, rzekłabym nawet. Szczęśliwie, „zsyłani” mają zazwyczaj nieco lepszą przeszłość niż pan Różański, i lepiej też kończą (zazwyczaj na kolejnych „zsyłkach”, i tak aż do emerytury).
Ciekawe, czy był ktokolwiek, kto kiedykolwiek mówił do Różańskiego „kochanie”?
Dziś człowieka zsyłają do rady nadzorczej dużej spółki, nie ma co porównywać z wydawnictwem:P Osobiście bym się nie obraził za taką banicję z zagwarantowaną odprawą.
Może mama tak do niego mówiła.
Jeśli do jednej rady nadzorczej, to tylko takiego, który bardzo podpadł. Ostatnio modne były prezesostwa w spółkach „śmieciowych”, a jeśli rady nadzorcze, to co najmniej trzy lub cztery.
Może byś się i nie obraził, ale nie dałbyś rady, mówię Ci. Za miętki jesteś i za bardzo praworządny, uwierz mi, bo wiem co mówię:P
A mamie Różańskiego lepiej nie wyciągajmy jej życiowej porażki, bo się biedaczka obije od przewracania w grobie…
No faktycznie, w trzech radach nadzorczych bym rady nie dał, chociaż honoraria chętnie bym przyjął :(
Mój drogi, trzy rady nadzorcze to w wymiarze czasowym wczasy w porównaniu z tym, co masz teraz. Miałbyś jeszcze więcej czasu, by siedzieć w internecie! (po namyśle skreślam, bo trudno mi to sobie wyobrazić:P)
Oooo, to mów od razu komu podpaść, żeby się załapać na taką potrójną fuchę, to znaczy karę :P
Robisz tak: zapisujesz się do dobrze wyborczo rokującej partii i działasz w niej aktywnie, początkowo sypiąc własnym groszem (stawiam, że wymiękasz w tym właśnie momencie). Jak wybory wygrywa, musisz niestety odpękać trochę na eksponowanym stanowisku (przy niepomyślnych wiatrach może trafić się nawet minister, osobiście znam jeden taki przypadek), ale kiedy szykuje się, że następne przegra, trafiasz na „zsyłkę” i już żyjesz jak hrabia!:P
Ta, grosza to ewentualnie by mi starczyło na mało rokujący komitet w wyborach bardzo lokalnych. Na przewodniczącego trójki klasowej na przykład. Obawiam się więc, że hrabiowskie życie nie jest mi pisane :(
Nie wiem, czy wiesz co mówisz. U nas przewodniczący trójki klasowej udzielał się bardzo mocno, jeśli chodzi o kserowanie materiałów dla dzieci. Taniej wyjdzie chyba wsparcie partyjnego aktywu?:P
E, szkoła ma ksero dla nauczycieli:P Niestety, ja mam drgawki na myśl o wejściu o trójki klasowej i może faktycznie lepiej inny komitet obstawić :D
uderzyłeś w stół – nożyce płaczą. Poszukuję tej książki bezskutecznie. Na Allegro była, ale nie chcieli do mnie wysłać, a ja jak na złość nikogo nie miałam, kto by mi w kraju odebrał. Niedawno sprawdzałam, nic. Teraz też od razu poleciałam tam, nic. Trzeba będzie się intensywniej zasadzić w krzakach :-)
Interesujące to wszystko bardzo
Kasiu, jak ja dobrze znam ten problem. Najpierw książka leży wszędzie za grosze, ale ja uważam, że mi niepotrzebna, a gdy zmienię zdanie, to już jest po herbacie – biały kruk, niedostępny nigdzie. Szymańska bywa na aukcjach, faktycznie musisz urządzić dobrą zasadzkę:)
W ogóle o tej książce nie słyszałam, to główny problem. Potem ktoś wspomniał, od tego czasu nie mogę kupić.
A poza tym chciałam powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej wiedzy i Marlowa (też wielu innych). Ja miałam fatalną babkę od historii, potem coś całkiem innego mnie interesowało. Ojciec nie opowiadał. Przeżył wojnę jako nastolatek i nigdy o niej nie mówił, o czasach po też nie. NIGDY. Aż dziw. A dopiero niedawno się dowiedziałam, za sprawą śledztwa mojego brata przyrodniego, że ojca brat zginął w Katyniu. A drugi był w Londynie, co też generowało problemy. Matka ojca też nigdy o tym nie mówiła. Dlaczego? Już się tego nie dowiem
Dziękuję za miłe słowo. Ja też nie miałem najlepszych historyków, dopiero na studiach, a wtedy to już w wielu wypadkach byli najlepsi. A o pewnych rodzinnych sekretach się nie wspominało, właśnie po to, żeby rodzina nie miała kłopotów, przyczepionej etykietki „wrogów ludu” czy innego tam elementu antysocjalistycznego. A potem ani dzieci do szkół, ani lepszej pracy czy mieszkania :(
Właśnie skończyłam czytać wspomnienia Andrzeja Klominka o pracy w „Przekroju” („Życie w Przekroju) i tam jest całkiem sporo o partyjnych funkcjonariuszach. Problem dotyczył również redakcji czasopism. A o panach z UB jest oddzielny rozdział.
Ooo, to czekam na dokładniejszą relację:) Oznacza to, że cały „pion kulturalny” miał ten problem, zresztą panowie z UB zostawali też pisarzami.
Zrelacjonuję drobiazgowo. Na przykład pan, który „opiekował się” Przekrojem intensywnie sugerował, żeby brak herbaty w sklepach wyjaśnić czytelnikom tym, że wszystkiemu winne są kolejki po herbatę, to one powodują nadmierne spożycie. :) Są też niestety fragmenty mało zabawne.
Ale ten pan był „opiekunem” z ramienia cenzury czy byłym funkcjonariuszem zatrudnionym jako redaktor? Fragmenty mało zabawne i czasy też niezbyt wesołe.
Pan od herbaty był opiekunem z ramienia partii i chyba zajmował się nie tylko „Przekrojem”. A ingerencji UB było całkiem sporo.
Czyli wszystko zgodnie z ówczesnymi procedurami. Dobrze, że im nie zsyłali byłych milicjantów w charakterze felietonistów.
Aż takich rzeczy nie robili, ale ogólnie było nieciekawie. Tytuł tego rozdziału to „Obrazki z Ubestanu”, dosyć wymowny.
Po wielu zmaganiach mam:) wprawdzie wypożyczona z biblioteki ale czeka na stoliku nocnym gotowa do lektury, dziękuję za te kilka notek- gdyby nie Ty nie wiedziałabym o istnieniu tej ksiązki:)