Pięćdziesięcioletnia pisarka w domu w Prowansji snuje niespieszne refleksje o swym życiu, nie przestając równocześnie bacznie przyglądać się przyrodzie, ludziom i zwierzętom. Jak zwykle jej obserwacje są niezwykle przenikliwe, plastycznie oddane, pełne kolorów, dźwięków, zapachów, faktur i kształtów:
Słychać chrzęst koników polnych i nowej plecionki z chrustu opasującej taras, jakiś owad rozciera skrzydłami rozżarzone węgielki, czerwonawy ptak na sośnie woła co dziesięć sekund, a zachodni wiatr, który z uwagą krąży wokół moich ścian, zostawia w spokoju morze płaskie, gęste, twarde, którego nieugięty błękit złagodnieje dopiero u schyłku dnia.
Bohaterka czuje się w tym pięknym otoczeniu równocześnie swojsko i nieswojo.
Swojsko, bo zna te wszystkie prowansalskie odgłosy, widoki, barwy, i obco, bo sama wchodzi z nową, nieznaną fazę życia. Czy to „koniec moich kobiecych walk?”, zapytuje. I tak jest, przyznaje. Staje się „kobietą, która wymyka się swojej kobiecości”. Czas więc na bilans, na podsumowanie czasu piękna i miłości, a także na powitanie starości, która budziłaby pewnie lęk, gdyby nie dająca tak potrzebne pokrzepienie myśl o matce: dobrej, rozsądnej, dumnej. Minęła epoka szaleństw, miłosnej gorączki, miotającej zakochaną kobietą po świecie, pora na stabilizację – i wyczuwa to nie tylko pisarka, ale też jej służba, która bez szemrania podporządkowuje się poleceniom, a nawet zwierzęta, uspokojone i pewne, że ich pani nie będzie już cierpieć z powodu żadnego mężczyzny, a jej ból i nerwowość nie będą udzielać się im samym.
W wieczornym powietrzu błękitnym od powojów koty zaczną za chwilę prostopadłymi susami rzucać się na ćmy. Para japońskich kurek przysnęła – popiskujące gniazdko – na poręczy wiejskiego fotela. Psy, wyłączone już z tego świata, rozmyślać będą o jutrzejszym brzasku, a mnie pozostanie do wyboru książka, łóżko, droga nad morzem wytyczona fletniami śpiewających ropuch…
Polska okładka jest mało zachęcająca. Francuzi poradzili sobie lepiej. |
Próg starości wydaje się już przekroczony, ale jeszcze w ostatniej chwili wahanie:
uczucie mężczyzny dużo młodszego, uważanego za dobrego, wiernego przyjaciela. Przyjąć je czy odrzucić? Jeszcze raz ulec miłości czy oddać mężczyznę młodszej kobiecie, dla której byłby stosowniejszym partnerem? To cała fabuła: subtelnie zarysowana, rozwijająca się nieśmiało, w spojrzeniach i półsłówkach mężczyzny, wymijających gestach i zdaniach kobiety.
„Narodziny dnia” to powieść poetycka i melancholijna.
Wszystko w niej współgra z nastrojami bohaterki: leniwe sjesty, celebrowane powoli posiłki, krótkie noce, poranne pływanie i wieczorne tańce. Sceneria jak impresjonistycznego obrazu; kilka zdecydowanych, wręcz brutalnych kresek lub kropek i widzimy kwiat: „płaski, żmijowaty, jakby za chwilę miał zasyczeć, łepek lilii jeszcze w pąku”, albo zmarłego staruszka: „Zeschły był jak martwa ropucha, którą południe spopiela, zanim jakiś drapieżnik zdąży wypruć z niej wnętrzności”. Ale linie mogą też być łagodne i miękkie: „Senny kocur zsuwa się z morwy, jak liana. Na tarasie, który znów do niej należy, jego czarująca towarzyszka układa się do góry brzuszkiem, na którym w obłoku niebieskawej sierści sterczy jedna jedyna różowa brodawka, ponieważ karmiła w tym roku tylko jedno kocię”. Albo też pełne mimowolnej czułości: „Trzydzieści pięć, trzydzieści sześć lat, ani brzydki, ani odrażający, ani zły… Grzęzłam powoli w tej nocy bez najlżejszego tchnienia, a od tego wzruszonego chłopca skąpo odzianego bił zapach miłosnej północy, który skłaniał mnie łagodnie w stronę smutku”.
Książkę Colette czytałem w sierpniu, ale nie nadawała się na wakacyjną lekturę, gdyż to opowieść o schyłku i przemijaniu. O końcu lata i początku starości, o pożegnaniu z miłością i kobiecością. Najwłaściwszą porą dla niej jest czas, kiedy lato ledwo dostrzegalnie, lecz nieuchronnie przechodzić zaczyna w jesień. Spóźniłem się więc z tym tekstem i ta idealna pora już przeminęła. Wróci za rok i wtedy pamiętajcie o Colette.
Colette, Narodziny dnia, tłum. Krystyna Dolatowska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1975.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 1 000 razy, 22 razy dziś)
Podziwiam piękną recenzję i szczerze wyznaję, że tej książki nie dałam rady dokończyć. Z ciekawością przeczytałam „Klaudynę w szkole” i „Niebieską latarnię”, wymęczyłam się przy „Klaudynie w Paryżu”, a „Narodziny dnia” wydały mi się książką o niczym. Jestem przekonana, że Colette to pisarka przereklamowana :)
Dzięki za miłe słowo:) Ja jestem wielbicielem Colette i jej opisów, które w Narodzinach są mistrzowskie. To nie jest książka o niczym, w każdym razie nie dla mnie. W sumie najbardziej przeszkadzała mi fabuła, powieść mogłaby się składać z samych opisów:) A Colette, przynajmniej u nas, jest raczej mało znana niż przereklamowana.
Jestem przy końcu lektury kolejnych „Klaudyn” i na pewno sięgnę po „Narodziny dnia”. Z Twojego opisu wynika, że będzie to zupełnie odmienny temat, tym bardziej jestem ciekawa, jak Colette go ujęła. Wybór cytatów – świetny!
To faktycznie zupełnie inna rzecz niż „Klaudyny”, moim zdaniem dojrzalsza i nawet lepsza, chociaż fabuła została zredukowana do minimum. A cytaty – niemalże przypadkowe, bo można cytować całymi stronami. Zachęcam.
Są takie książki, które idealnie pasują do przełomu lata i jesieni, albo jak dla mnie – do przełomu sierpnia i września. U mnie w tym roku znakomicie sprawdziła się powtórka z „Uciekinierki” Munro.
O ile do powtórek Colette w ogóle mnie nie ciągnie, to górne zdjęcie po prostu mnie urzekło.;) Miła oku seria KIK, rośliny w fazie schyłkowej, brak ostrego słońca – ciepło mi się na sercu zrobiło.;)
Ta jest właśnie idealnie wrześniowa, na złotą polską jesień, żeby się za bardzo nie zasmucić. A zdjęcie robione wczoraj, w deszcz; pelargonie jeszcze się trzymają, ale coraz słabiej. Za to okładka akurat w tym wypadku dość nieudana, moim zdaniem.
Biblioteka na fali Nobla zakupiła całą masę Munro, chwilowo tłumy się rzuciły czytać, ale pewnie prędzej czy później któryś tom złapię.
Patrząc na franc. okładkę pomyślałabym raczej o pełni lata.;) Ihnatowicz wiele wybaczam, lubię jej skróty myślowe.
A lasu za płotem, nawet w listopadowym deszczu, zazdroszczę.;)
Nasz szczyt lata pewnie nawet nie przypomina prowansalskiego schyłku:) Lasem się napawamy, bo pewnie w końcu wytną go pod budowę :(
Ja nie mam nic do szczytu polskiego lata, pasuje mi bardzo, nawet jeśli nie mam wtedy urlopu.;)
Może tak szybko lasu nie wytną, obok widać chyba skrawek pustego placu?
Las chwilowo stoi, nie jest nawet wystawiony na sprzedaż, ale nic nie trwa wiecznie. Ten pusty plac za to mają zabudowywać, ale to za parę lat.
Czyli jeszcze można jeszcze się napawać zielenią i spokojem.;)
Co też czynimy nieustannie, błogosławiąc krach na rynku nieruchomości oraz długotrwałe procedury geodezyjno-sądowe:)
:D
dawno temu przeczytałam jakąś”klaudyne” i z przykrością przyznaję,że nic nie pamiętam,
„narodziny dnia”plus doniczki w tle super(francuska okładka się nie umywa).
Dzięki. Francuska okładka jest tak uroczo letnia, w przeciwieństwie do jesiennych doniczek produkcji krajowej:)
może i jest uroczo letnia ale ja wolę tą uroczo jesienną,produkcji krajowej,zdecydowanie!
To muszę częściej te doniczki wykorzystywać :)
Jakżeż inna ta pięćdziesięcioletnia kobieta od tej, którą opisywała ostatnio Lirael przy okazji omawiania kolejnej części Bridget Jones! Zdecydowanie wolę taką w wersji Colette.
Piszesz tak, że ma się ochotę rzucić wszystko i pognać po „Narodziny dnia”. Na szczęście hamuje mnie to, że refleksyjności i impresjonizmu u mnie ostatnio aż nadto, wobec czego – aby uniknąć rozmycia – zgodnie z radą poczekam do następnego babiego lata:)
Jest to, jakby nie patrzeć, 50-latka sprzed prawie już stu lat.
Następne babie lato będzie bardzo ok, „Narodziny” nabiorą dodatkowego blasku przez długie wyczekiwanie.
Najwyraźniej jestem staroświecka i anachroniczna, trudno.
Ale do następnego babiego lata, kto wie, ho, ho, co może się jeszcze wydarzyć. A nuż stanę się demonem nowoczesności i pyrgnę Colette w kąt? I tak źle, i tak niedobrze:(
Mam wrażenie, że Colette wciąż jest pod wieloma względami nowocześniejsza od dziesiątków współczesnych autorek i wcale jej się to nie zmienia z upływem czasu. Rozmaite pisareczki mogłyby u niej co najwyżej podłogę pastować. Ale to już kiedyś pisałem :D
Bo ona jest mądra mądrością nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną. A poza tym, to wszystko już było, więc się nie przejmuj:P
Tylko kiedyś wszystko było w lepszym gatunku, literatura, a nawet skandale :D
To prawda. Bo wszystko, o czym wiesz za dużo i czego masz w nadmiarze, traci na atrakcyjności. Dlatego to zdjęcie Colette, które zamieściłeś jest w sam raz. Sporo w nim jeszcze tajemnicy zostało:)
Trzeba jej przyznać, że ma same dobre zdjęcia, nawet jako jędzowata starucha. A już ze zwierzątkami razem to w ogóle.
„Jędzowata starucha”, no wiesz? Ale mi się nie wszystkie jej zdjęcia podobają. Te w spodniach to na przykład nie bardzo, i to mimo że akurat ją rozgrzeszam z nieużywania sukienek przy każdej możliwej okazji:P
No wiem:P Te w spodniach i z fifką to zdaje się z tego jej najbardziej prowokatorskiego okresu, też wolę te bardziej kobiece.
Jeśli wiesz, to dobrze. Colette przynajmniej prowokowała z sensem, o ile mi wiadomo. Teraz zaś to już nie ma porządnych prowokacji, co najwyżej happeningi.
Oczywiście. A współczesne feministki powinny jej pomnik wznieść, a nie z sukienek rezygnować.
A zdaniem o braku porządnych prowokacji przypomniałaś mi, że nie poczytałem pudelka mego wieczornego, który niestety z braku porządnych prowokacji schodzi na psy :D
Nie jestem pewna, czy współczesne feministki czytują Colette. Jeśli tak, to najwyraźniej nie wszystko rozumieją.
Jednemu przed snem paciorek, innemu pudelek. I pies syty, i kość cała. Albo jakoś tak:P
Profesor Janion czytuje i nawet posłowia pisze :)
Niestety, pudelek wieczorny nader rozczarowujący, same tematy zastępcze, już nawet nie happeningi :(
Ależ zazdroszczę pisarce dylematu książka, łóżko, droga nad morzem wytyczona fletniami śpiewających ropuch, chociaż chyba jednak wolałabym fletnię Pana niż ropuch. :)
Mimo dylematów związanych z wiekiem, jest jej czego zazdrościć :) „Słyszę, jak dźwięczą butelki spuszczane do studni, skąd wrócą, orzeźwione, na dzisiejszy obiad wieczorem. Jedna, porzeczkowej czerwieni, stanie przy zielonym melonie; druga, barwy bursztynu, z winem dostałym w piachu, przegrzanym, pasuje do sałatki – pomidory, pieprz turecki, cebula przyprawione oliwą – i dojrzałych owoców.”
Aaaaaaaaa!!!! Ale to ładne. Od razu przypomniała mi się słynna zieleń rzekotki. :) Muszę to koniecznie przeczytać. „Niebieska latarnia” niestety mnie rozczarowała, ale to jest Colette w pełnej krasie! :)
W szczytowej formie wręcz. Mógłbym cytować całymi stronami, w upojeniu wręcz. A rzekotka niech się schowa przy tym: „żółte talerze odzywające się jak dzwon, kiedy w nie zastukać, białe półmiski spulchnione śmietanową warstwą polewy…” :D
Spulchnione półmiski wysiadają w porównaniu z rzekotką. :) No i jeszcze popiskujące japońskie kurki!
Więc jeśli jeszcze nie nabyłaś „Narodzin”, zrób to teraz :D
Przed chwilą to zrobiłam, płacąc 1 (słownie: jeden) zł za egzemplarz. :D
I była to, powiem z dużą pewnością, jedna z najlepiej wydatkowanych złotówek w Twoim życiu :D
Jestem pewna, że tak! Ale jeśli okaże się, że jednak nie, jako wyrzut sumienia będzie Cię prześladował złowróżbny chrzęst koników polnych. :)
Jestem dziwnie spokojny, że nic mi nie będzie chrzęścić złowróżbnie, co najwyżej mysz zachrobocze :P
Ewentualnie w oddali zaśpiewa jakaś ropucha. :)
Ropuchy już śpią chyba :P
A ju dziś to na pewno chrapią, ukołysane deszczem. :)
I tak aż do wiosny :)
Ropuchy zasługują na szacunek, właśnie dowiedziałam się, że ostrzegają przed trzęsieniami ziemi: to znaczy masowo uciekają tuż przed sejsmograficznymi sensacjami.
I przed chwilą natknęłam się na obraz, który moim zdaniem pasuje do tego, co napisałeś o książce Colette: „Kobiecość” Thomasa Edwina Mostyna, tutaj reprodukcja.
Bardzo urokliwy ten obraz, modelka tylko ciut za młoda mi się zdaje :)
Będę pamiętał, zwłaszcza że „Klaudyna” stoi na półce od wieków jak wyrzut czytelniczego sumienia.
Zastanawiam się, czy Klaudyna i Ty to dobre połączenie, ale spróbuj :)
Też się nad tym zastanawiam, a że pewien nie jestem więc książka tylko stoi i stoi. Rozumiem, że „Narodziny dnia” znacznie lepsze?
Narodziny dojrzalsze, ale pełne opisów, z którymi chyba nie przepadasz.
Ty to potrafisz zareklamować książkę :-)
Staram się, jak mogę :P W ostatecznym rozrachunku i tak będzie na mnie :)
Przecież, a myślałeś, że na kogo? :-)
Powinieneś mi dopłacać żywą gotówką za etat kozła ofiarnego :PP