Słychać chrzęst koników polnych i nowej plecionki z chrustu opasującej taras, jakiś owad rozciera skrzydłami rozżarzone węgielki, czerwonawy ptak na sośnie woła co dziesięć sekund, a zachodni wiatr, który z uwagą krąży wokół moich ścian, zostawia w spokoju morze płaskie, gęste, twarde, którego nieugięty błękit złagodnieje dopiero u schyłku dnia.
„Kobieta, która wymyka się swej kobiecości” (Colette, „Narodziny dnia”)
Pięćdziesięcioletnia pisarka w domu w Prowansji snuje niespieszne refleksje o swym życiu, nie przestając równocześnie bacznie przyglądać się przyrodzie, ludziom i zwierzętom. Jak zwykle jej obserwacje są niezwykle przenikliwe, plastycznie oddane, pełne kolorów, dźwięków, zapachów, faktur i kształtów: