To były czasy, gdy kierownik szkoły cieszył się autorytetem wśród uczniów, a rower stanowił niedościgłe marzenie.
Czasy, gdy ojcowie za grubsze rozróbki spuszczali synom lanie, a chłopcy do nieznajomej rówieśniczki zwracali się per „koleżanko”.
Czasy, gdy nastała popaździernikowa odwilż, a robotnicy w fabrykach mogli na zebraniach domagać się sprawiedliwości w przydziale awansów i podwyżek.
Czasy, gdy przed świętami matki łamały sobie głowę, czy stać je będzie na większą szynkę, czy tylko na mniejszą.
Jednym słowem, czasy wspominane często przez moich rodziców, którzy są tylko o kilka lat młodsi od bohaterów powieści Hanny Ożogowskiej: grupy łódzkich chłopców o głowach, w których rodziły się znakomite pomysły. Dziwnym jednak trafem realizacja tych świetnych idei ściągała na głowy Stefka, Wiktora i Bartka prawdziwe burze. Zupełnie jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Bo kto mógł przypuszczać, że przywiązanie obsadki do kałamarza na katedrze skończy się zniszczeniem białej bluzki nauczycielki? Albo że chęć wstąpienia do związku morowych chłopaków niemal pchnie Stefka w objęcia podejrzanej bandy?
Kłopoty w szkole, kłopoty w domu, próby pracy nad własnym charakterem i do tego wątek sensacyjny
oraz początki fascynacji siostrą kolegi, czyli rok obfitujący w wydarzenia wesołe, smutne, godne potępienia, szlachetne. Stefek i jego koledzy na pewno się nie nudzą, nie dają też odetchnąć swoim rodzicom i nauczycielom, a przy okazji i czytelnikom. Mnie szczególnie pochłonęło tropienie realiów późnych lat pięćdziesiątych: aluzji do Października ’56, wzmianek o sytuacji materialnej rodzin i problemach takich jak alkoholizm czy chuligaństwo. O tym wszystkim napomyka autorka mimochodem, bo przecież pisała o perypetiach nastolatków, a nie o przemianach społeczno-politycznych.
Wydana ponad pół wieku temu „Tajemnica zielonej pieczęci” urzekała kolejne pokolenia – o czym świadczy choćby zwycięstwo tej powieści w zeszłorocznym plebiscycie na książkę młodzieżową z czasów PRL-u. Ja sam co prawda zawsze wolałem, i nadal wolę, inne powieści Hanny Ożogowskiej, z niezrównanym „Uchem od śledzia” na czele, ale nie odmówię „Tajemnicy” uroku, dzięki któremu spędziłem kilka przyjemnych godzin.
Hanna Ożogowska, Tajemnica zielonej pieczęci, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza 1983.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 1 611 razy, 7 razy dziś)
Sięgnęłam po jedną z powieści p. Hanny i się rozczarowałam. Ale to pewnie tak jest, jak wraca się po latach. Nie można zamoczyć nóg, w tej samej rzece, za użo wody w kranie upłynęło, za wiele człowiek doświadczył, i wiele przeczytał. Ale jednak wracam, do książek „z tamtych lat”, mają coś w sobie. Na marginesie wspomnę tylko, że każda z książek, jest umieszczona w kontekście społecznym. Nie da się tego uniknąć, i nie jest to —wg mnie,– konieczne.
Te konteksty społeczno-polityczne w polskiej literaturze młodzieżowej są wyjątkowo smakowite, z naszej perspektywy patrząc; uwielbiam wszystkie te wzmianki, opisy, aluzje, rzucane mimochodem, takie kiedyś oczywiste, a dziś zrozumiałem już tylko dla tych, co pamiętają PRL.
Ha! pamietam ta książkę. Ciekawe jak odbiorę ją teraz, po….chyba 24 latach. (!!!!)
Szmat czasu, ale mam nadzieję, że nie będzie źle :)
Jedna z moich ukochanych lektur. Nie wiem, ile razy ja przeczytalam… I to genialne tlumaczenie Pitagorasa… I ze pingwiny zyja na Biegunie Poludniowym, a biale niedzwiedzie na Polnocnym… To byly czasy!
Ciekawe, że ta anegdota o portkach Pitagorasa chyba poszła w zapomnienie, żaden z moich matematyków nie próbował nam tego tak wyjaśniać :)
Zdecydowanie „Ucho od śledzia”! „Tajemnicę …” oczywiście czytałem bo tytuł kojarzę ale nie było to coś co mi utkwiło w pamięci, nawet „Dziewczyna i chłopak …” się do niego nie umywają, chociaż serial wyszedł całkiem zgrabnie.
Dziewczyna i chłopak z tej trójki zdecydowanie najsłabsze, ale moim zdaniem książka lepsza od serialu.
Czytałem ją dopiero na stare lata, rozbawiła mnie chyba tylko w dwóch fragmentach (jeden z nich to epizod gdy jaką pociągiem na wakacje), córce też jakoś nie przypadła do gustu, chociaż była na początku tego okresu kiedy w ogóle nic się nie podoba :-)
Jest tam kilka innych dobrych momentów, typu kąpiel w balii i pupodraka :P
Tego już nie pamiętam – generalnie męczyłem się nad książką
Bo ona dość infantylna sporymi kawałkami, a poza tym styl średni.
A i ja już byłem za stary na pierwsze czytanie, pewnie wrażenia byłyby trochę inne gdybym miał do książki sentyment z dzieciństwa.
Możliwe, chociaż mnie i w dzieciństwie nie urzekała szczególnie.
To wygląda na to, że nie straciłem wiele :-)
Tak sądzę :P
Rewelacyjna ,mnie bawi od lat i skłamałabym gdybym napisała że czas jej zaszkodził. Zresztą jak większość powieści Ożogowskiej. „Za minutę pierwsza miłość” i „Ucho od Edzia” wraz z opisaną przez Ciebie to moja ukochana trójka :-) Kiedyś wolałam Musierowicz im jednak jestem starsza tym bardziej skłaniam się ku Ożogowskiej i Siesickiej.
„Ucho od śledzia” rzecz jasna wszelkich Edmundów i Edwardów z góry przepraszam :-)
Ja wolę Głowę na tranzystorach niż Za minutę, ale mnie też bawią od dawna:)
Zobacz zapomniałam , aż wstyd bo ja też gdybym miała wybierać choć ogólnie to lubię wszystkie.
Jako zdeklarowana fanka „Tajemnicy…”, mogę tylko powiedzieć: no!
Wartością dodaną książki są ponadto ilustracje Gwidona Miklaszewskiego oraz nienachalne przemycanie rozmaitych treści edukacyjnych, zwłaszcza matematycznych. Wspominane wyżej portki Pitagorasa pamiętam do dziś, podobnie jak fragment dotyczący prawa Archimedesa.
Rysunki świetne, niestety w moim wydaniu mają wielkość znaczków pocztowych :( Za to już chyba wiem, czemu Tajemnica nie była moją książką dzieciństwa: mam alergię na nieletnich pętających się po piwnicach w pościgu za kryminalistami :P
A u mnie na półce leży już dawno przeczytana „Głowa na tranzystorach” i jak tak czytam Twoją notkę, to dochodzę do wniosku, że karty powieści pani Hanny zaludniali głównie chłopcy, którzy chcieli dobrze, ale wychodziło im jak zwykle :P
Bo my, chłopcy, chyba tacy jesteśmy :P
Szowinista!
Realista? :P
No dobra, przyznaję, parę razy dałem du… ciała, w podobnych do chłopaków sytuacjach. Mimo wszystko z poziomu mojej prawie że czterdziestki, nie mogę się nadziwić jak młody człowiek potrafił być głupiutki :) A „Tajemnicę …” mam u Mamy i nie wiem czy to czasem nie była nagroda za naukę. Więc nie do końca, jako (chyba) kujon, rozumiałem niektóre zagrania bohaterów Ożogowskiej :P
O to to, tak samo miałem, jak można nie rozumieć twierdzenia Pitagorasa, przecież to proste :)
No i padł imidż buntowników z wyboru. Przylizane włoski i cenzurka z paskiem, oto cała prawda o nas :P
Cenzurka z paskiem, ale włosków przylizanych nigdy nie miałem :P
A przedziałek? :P
owszem, ale długo nie wytrzymywał :P
To jeszcze pytanie o marynarskie ubranko i będę miał jakiś obraz :P
Marynarskie? No weź. A Ty miałeś marynarskie?
Nie było takich rozmiarów :P
Uwielbiam tę książkę! Dostałam ją jako nagrodę na koniec roku szkolnego w 6 klasie (za czerwony pasek i to był ostatni czerwony pasek w mojej szkolnej karierze ;)). 2002 rok. Pamiętam, że pochłonęłam w jeden dzień. Ostatnio w święta BN będąc w domu rodzinnym, sięgnęłam po prawie 18 latach po tę książkę i nadal mi się podobała.
Miło jest, kiedy takie powtórki nie rozczarowują po latach :) Ja akurat zawsze wolałem inne powieści Ożogowskiej, może dlatego, że nie miałem Tajemnicy na własność.