Janek Kos z „Czterech pancernych” trafił na Syberię w poszukiwaniu ojca, który zaginął podczas kampanii wrześniowej. Ale skąd w Związku Radzieckim wzięła się Lidka i pozostali żołnierze, którzy ciągnęli najpierw do armii Andersa, a potem do Dywizji Kościuszkowskiej? Temu pytaniu Janusz Przymanowski, przypuszczalnie w obawie przed naruszeniem polsko-radzieckiego braterstwa, nie poświęcił uwagi. Pewnie jakoś tak samo wyszło w tym całym wojennym zamieszaniu.
O tym,
skąd wzięli się w ZSRR przyszli żołnierze Berlinga,
nie wspominał też Alojzy Sroga, autor obszernego, ewidentnie wzorowanego na Wańkowiczu dzieła „Początek drogi – Lenino”. A przecież cały pierwszy rozdział, zatytułowany sugestywnie „Idą tułacze”, poświęcił losom Polaków ciągnących z Syberii i Kazachstanu nad Okę. Najwyraźniej wygłodzeni, schorowani i jedzeni przez wszy nędzarze również zupełnym przypadkiem dali się porwać wichrowi wojny. Już samo ich istnienie było wystarczająco niewygodne dla władz, o wnikaniu w przyczyny ich tułactwa nie mogło być mowy.
Wiedział o tym też Jerzy Krzysztoń, który w swoim „Wielbłądzie na stepie” zastosował ten sam schemat. Bohaterów książki: Jankę z dwoma synami: Jurkiem i Mariuszkiem, siostrą Zosią i jej narzeczonym Stachem oraz jego matką poznajemy w chwili, gdy opuszczają stepowy kołchoz, by przenieść się na budowę linii kolejowej. W kolejnych epizodach obserwujemy ich dalsze losy: codzienną ciężką pracę, zmagania z głodem i chorobami, tęsknotą za domem, podsłuchujemy rozważania o przyszłości i wspomnienia z przedwojennej Polski. Ale nie tylko o nich pisze autor: pojawiają się nowi bohaterowie: inni Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Kazachowie, niektórzy na dłużej, inni przelotnie. Część tych epizodów jest znakomita i głęboko poruszająca, jak samotny bieg Mariuszka po stepie, historia wojennej wdowy Nastii czy śmierci Samojłowa i Wasyla podczas burzy śnieżnej.
Wszystko rozgrywa się w stepowej scenerii,
opisywanej plastycznie i z rozmachem: grozę budzi pożar stepu, step zimowy jest majestatyczny, ale i śmiertelnie groźny. Świetnie odmalowana jest też burza piaskowa.
„Krzyż Południa” opowiada o dalszych losach małej grupki Polaków, ewakuowanej do Persji. Tam w obozie przejściowym czekają na decyzję, dokąd podążą dalej. Tymczasem jednak poznają nowy świat, tak odmienny i od Polski, i Związku Radzieckiego: egzotyczny, barwny, tajemniczy, ale i obcy. Początkowo Krzysztoń stosuje zabieg znany z poprzedniej części: przedstawia kolejne epizody, nie skupiając się dłużej na żadnym z bohaterów. Ostatecznie jednak na pierwszy plan wysuwa się dwunastoletni Jurek, który zaczyna dojrzewać, a po rosyjskich doświadczeniach wreszcie zaznaje stabilizacji – kruchej, ale przynajmniej pozwalającej skupić się na czymś więcej niż tylko egzystowanie z dnia na dzień. Obserwujemy jego oczami wschodni targ, wchłoniemy wraz z nim opowieści innych uchodźców, żyjemy nadzieją na powrót ojca, przeżywamy nieśmiałe zainteresowanie dziewczyną. Przypuszczam, że pobrzmiewają tu własne przeżycia Krzysztonia, który został jako chłopiec wywieziony do Kazachstanu, a potem trafił do Persji i Indii.
W „Wielbłądzie” Krzysztoń jedynie bardzo oględnie sugeruje czytelnikowi, jakie były losy bohaterów przed pojawieniem się na stepie. W pisanym później (i wydanym już po śmierci autora) „Krzyżu” pozwala sobie na więcej – korzystając zapewne z poluzowania cenzury w okresie „karnawału Solidarności”. Mamy nie tylko opis wywózki z Grodna (bardzo oględny), ale i mocno przejrzyste aluzje do mordu w Katyniu. Mimo tych wszystkich ograniczeń dylogia Krzysztonia jest bardzo dobrą – i mimo wszystko zaskakująco bezpośrednią – opowieścią o trudnych polskich losach podczas wojny, walce o przetrwanie, w której główną rolę odgrywały
kobiety, gotowe na wszystko, byle utrzymać siebie i dzieci,
podsycające wciąż wątłą nadzieję na powrót do domu, na spotkanie z mężami, na normalność. Krzysztoń znakomicie pokazuje napięcie, w jakim żyły bohaterki, i fakt, że wystarczyła choćby odrobina stabilizacji, by pękał psychiczny pancerz:
W skwar i mróz budowała kolej. Miesiła nogami glinę ze słomą. Głodowała. I było dobrze. Dopiero gdy tę nędzę i znój miała za sobą, ogarnęło ją przeczucie nieszczęścia. Wypełniał ją zapiekły żal. Zapomniani od Boga, leżą pokotem wyrzuceni na piasek, jakby ich morze wypluło. Zbędni i niepotrzebni nikomu. Schną wyrwani z korzeniami. […] Nie ma żadnej rękojmi powrotu, żadnej bożej obietnicy. Wygnańcy mogą żywić płonne nadzieje, ale nikt im nie przyobiecał, że wrócą żywi i cali.
Krzysztoń potrafi stylem oddać specyfikę miejsc, w których rozgrywają się jego książki: część „stepowa” jest bujna, czuje się wręcz rozległość trawiastych przestrzeni; nie tylko słowa czy zdania pobrzmiewają z rosyjska, ale i sposób budowania zdań, ich rytm wydaje mi się podobny do rosyjskiej prozy. Część perska jest już odmienna: język staje się bardziej ozdobny, miejscami poetyzujący czy barokowy, pojawiają się nawiązania mistyczne i biblijne. Gdybym miał wybrać, która z dwóch powieści jest lepsza, miałbym problem. Obie są miejscami nierówne, ale każda z nich ma sceny czy epizody prawdziwie znakomite i zapadające w pamięć.
PS. Po Krzysztonia sięgnąłem dzięki jego wielbicielce Kasi. Na jej blogu znajdziecie więcej o autorze i jego książkach.
Jerzy Krzysztoń, Wielbłąd na stepie, Czytelnik 1978.
Jerzy Krzysztoń, Krzyż Południa, Czytelnik 1983.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 1 328 razy, 4 razy dziś)
Jeśli będzie mi dane, to chyba jednak zacznę od „Obłędu” :)
Tak z grubej rury? Mnie chwilowo więcej nie będzie dane, na tej dylogii skończyły się zasoby biblioteki.
Wiesz, trzeba się powoli przygotowywać. Dzieci coraz starsze :P
PS. Wiem, wiem, że to nie o tym.
U nas już jest obłęd, bunt czterolatka w szczytowym rozkwicie:) Akurat Krzysztonia bym w tej atmosferze czytać nie chciał :P
Może byś się bardziej wczuł? Buntem się nie przejmuj, tylko zewrzyj szyki, bo przed Wami jeszcze bunty: pięcio-, sześcio-, etc. itd. :P
Bardziej się wczuł w obłęd? Jeszcze odrobina wczuwania i mnie wywiozą w kaftanie, wolałbym nie ryzykować :P
Bunt czterolatka? Ten słodki aniołek w rajstopkach potrafi wygenerować coś takiego?
Aniołek jest słodki, jeśli mu wszystko pasuje :) W przeciwnym razie generuje kieszonkową apokalipsę.
Otóż to. Ostatnio przy okazji zauważenia powtórki „Czterech pancernych” na którymś kanale TV, zagadnęłam męża o sprawę pochodzenia i pobytu Janka na Syberii. W czasach naszego dzieciństwa tych pytań nikt nie zadawał. Dziękuję Ci bardzo za ten wpis, to bardzo ciekawe źródło do poznania :)
Mnie ten Janek gnębił od dziecka, ale raczej w stylu: „biedak, przewędrował kawał świata, pewnie na piechotę”. Taki Włóczykij :) Bardziej mnie interesowała historia pobytu Gustlika w Wehrmachcie, ale to akurat wyjaśnił serial „Blisko, coraz bliżej”. Masy takich niedomówień były w książkach.
Mnie bardziej podobała się część druga ze względu na opis przeżyć Jurka i tego, co stało się z nim pod koniec książki. Najwstrętniejszą postacią książki wydał mi się lekarz, który robił błędy lekarskie i bezmyślnie powodował śmierć albo kalectwo u ludzi. A potem mówił, że to nie jego wina, bo wojna wymaga ofiar… Takie sobie usprawiedliwienie wynalazł.
Bardzo smutna i piękna powieść. A „Obłęd” mnie troszeczkę niestety nudził, miałam wrażenie, że wydarzenia opisane są zbyt rozwlekle i że z tych trzech tomów spokojnie można by zrobić jeden.
Koniec „Krzyża” bardzo dobry, ale w całości chyba ciut więcej mielizn, te wszystkie odniesienia biblijne mnie męczyły. Lekarz rzeczywiście odrażający, ale ładnie zestawiony z tym szlachetnym angielskim doktorem.
„Obłęd” mnie chwilowo nie pociąga, może się odważę za dłuższy czas.
Odniesień biblijnych też nie lubię, natomiast sam opis odzyskiwania zdrowia, godzenia się z niepełnosprawnością był bardzo prawdziwy i poruszający.
A przeczytaj jeszcze „Kamienne niebo” z akcją podczas Powstania Warszawskiego. To najciekawsza książka o powstaniu, jaką zdarzyło mi się czytać.
Proces godzenia się z utratą ręki też mnie poruszył, tu już widać, że autor czerpał z własnych doświadczeń. Kamienne niebo zapisuję sobie, już choćby objętością mniej odstraszające niż Obłęd.
W „Kamiennym niebie” każde słowo jest na swoim miejscu, a pisząc „Obłęd” autor wpadł w słowotok. Takie miałam wrażenie. Gdyby trochę powykreślać, skrócić, powstałoby dzieło bardziej przyjazne czytelnikowi :)
Szkoda, że Kasia Sawicka nie wpadła, bo pewnie by się z Tobą pokłóciła o ten Obłęd, jej się chyba podobało. Ale Kamienne niebo mam na uwadze.
Na pewno jeszcze wpadnie, trzeba cierpliwie czekać. A sprzeczki na temat książek nadzwyczaj lubię :)
Liczę, że wpadnie, bo obiecałem jej ten wpis dawno temu :)
To jestem :) Gdybyś napisał ten wpis parę godzin to uznałabym, że czekałeś specjalnie na moje urodziny :D Nawet nie wiesz jak mnie cieszy ten wpis! :D :D :D :D
Odnośnie „Obłędu” powiem od razu, że wykłócać się nie czuję potrzeby, bowiem jestem świadoma, że dla przeciętnego czytelnika może to być, co najmniej trudna książka. Dla mnie jest pasjonująca z dwóch powodów – literackich i związanych z chorobą psychiczną. Krzysztoń jak mało kto oddał wszelkie stany emocjonalne i fizyczne związane z przeżyciami jakich doznaje osoba cierpiąca na problemy ze zdrowiem psychicznym. A rozumiem doskonale, że nie każdego musi to interesować. Wiem natomiast, że jest to perełka rzadka w literaturze w ogóle, a w polskiej jest już w ogóle szczególna, nawet jeśli nie każdy się z tym zgadza :)
parę godzin później miało być :)
Jeszcze parę godzin i zapłaciłbym karę w bibliotece za nieterminowy zwrot :P Ale przyjmij ten wpis w urodzinowym prezencie i tak. Książki czytałem jeszcze w lutym i wtedy miałem dość mieszane uczucia wobec nich, ale skoro po miesiącu wciąż pamiętam całą masę scen i postaci, to muszę przyznać, że Krzysztoń do bardzo dobry pisarz. I że poczytam sobie coś jeszcze.
Powiem Ci że to naprawdę świetny prezent :-) prawie tak dobry jak bilety do teatru :-) szczególnie to, że chętnie poczytasz coś jeszcze :-)
Rozpocząłem intensywne poszukiwania :)
Jeśli interesują Cię inne książki na ten temat, to o poniewierce na wschodzie od Kazachstanu przez Persję, Palestynę pod Szkocję pisze też – jakże inaczej – Czcibor-Piotrowski w swojej trylogii. Wszystko opisane z perspektywy dziecka, niezwykle zmysłowo, ale nie należy zbytnio sugerować się opisem czy okładkami nowego wydania.;(
Pierwsza fala tej literatury przewaliła mi się w latach 90., kiedy odkrywałem to historie od podstaw. Teraz widzę, że znów potrafię temat strawić, więc niewykluczone, że i Czcibora-Piotrowskiego kiedyś poczytam. Chociaż trzy tomy?
Książki są luźno powiązane ze sobą, więc może wystarczyć jedna. Literatura piękna, ale w dużym stopniu oparta na przeżyciach autora. Tanio do nabycia w dedalusie.;)
No to może nawet zaryzykuję pierwszy tom :)
Żadna z tych ksiażek nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby który kolwiek z pisarzy osmielił się choćby napomknąć,że armię Andersa utworzyli obywatele polscy aresztowani i deportowani uprzednio przez NKWD po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939. Sam Anders był jeszcze na początku sierpnia 41 roku wieźniem NKWD na Łubiance.
Teraz wszyscy to wiedzą, ale ośmiolatek czytający Przymanowskiego mógł się dziwić do woli.
Racja ,ja się strasznie dziwiłam.Skąd taki Janek się wziął u obcego staruszka na końcu świata.
A co do „wszystkich” to niestety historia teraz w szkole jest bardzo okrojona i matematyka też, o lekturach już nie wspomnę.
Wiara, że szkoła czegokolwiek uczy jest w dzisiejszych czasach czczym mamidłem. Ale gdyby moja dziewięcioletnia córka zapytała, skąd Janek wziął się na tej Syberii, to by się dowiedziała bez trudu i byłoby po problemie. Ja swoje musiałem odczekać, żeby poznać odpowiedź.
To ja jestem wyjątkiem , nie dziwiłam się wcale, zwyczajnie o tym nie myślałam , był to był. Zresztą przy pierwszym oglądaniu najbardziej interesował mnie pies i czołg. Oj nie wyjdę na patriotkę ;-)
Dziękuję za ten post kolejne wartościowe lektury lądują na mojej liście „do przeczytania”.
Skoro interesował Cię czołg, to byłaś wystarczająco patriotyczna:)
Dzisiaj wypożyczyłam „Krzyż południa” tej pierwszej nie było, miałam cichą nadzieję że to jednak pierwsza część i weszłam tu sprawdzić. Trudno jutro będę szukać w innej bibliotece, jeśli nie będzie poradzę sobie z samym „Krzyżem południa”. Swoją drogą po wejściu do biblioteki zapomniałam nazwiska i myślę sobie to było na T , na sto procent T i wielbłąd był w tytule i nagle olśnienie Krzysztoń !!! No tak Jerzy Krzysztoń i poleciałam do odpowiedniego regału :-)
Może nie zostanę zlinczowany za herezję, ale myślę, że możesz przeczytać „Krzyż” jako samodzielny utwór. Co najwyżej zajmie Ci chwilę zorientowanie się kto jest kim.
To zależy tylko od pobliskiej biblioteki, jutro ją odwiedzę jak będzie czytam od pierwszej części jak nie zacznę od drugiej.
W takim razie życzę powodzenia :)
Szczerze życzyłeś bo udało się. Mam nawet oba tomy w jednym :-) Pani bibliotekarka bardzo chwaliła i mówiła że to przepiękna książka.
Cieszę się bardzo, że się udało.
A’ propos Miesiła nogami glinę ze słomą. – właśnieśmy się wczoraj z córką zastanawiały, że jak też będzie druga osoba liczba mnogiej od 'miesić’ – oni co robią? miesą? ha ha
Dopiero teraz wpadłam na to, że internet twoim przyjacielem i faktycznie powiedział, że 'mieszą’ :)
A „ten” Krzysztoń czeka, bo mam tylko drugą część. Za to Obłęd czytałam w czasach studenckich, strasznie był wtedy modny :) Planuję zresztą powrót :)
Polski język – piękny język :)
Właściwie można czytać samą drugą część, ale trochę szkoda by było.