Księgozbiory polskie, cz. 1: Na warszawskim Kercelaku



Wizytę w każdym domu zaczynam od niezbyt dyskretnego niekiedy przeglądu księgozbioru gospodarzy (lub skonstatowania ze zgrozą jego braku). Uwielbiam też opisy bibliotek: mniejszych lub większych, publicznych lub prywatnych, otaczanych szacunkiem i miłością lub zaniedbanych i niszczejących. Mam nadzieję, że nie jestem w tej manii osamotniony, więc co jakiś czas chciałbym tu zamieścić smakowity fragment zaczerpnięty z powieści, wspomnień czy reportażu.
Dziś reportaż Gustawy Jareckiej (1908–1942), lewicującej dziennikarki i pisarki, o tym, co czytali mieszkańcy ubogich dzielnic Warszawy tuż przed wojną. Niektóre zawarte w nim stwierdzenia i obserwacje wydają się wciąż aktualne.

Księgozbiór na Kercelaku i teatr na Dzikiej
O dziesięć, dwanaście minut jazdy tramwajem od samej jasnej Marszałkowskiej, pokreślonej kolorowymi zygzakami reklam, leży inna Warszawa.
O wieczornym zmroku, kiedy śródmieście rozbłyska najjaśniej, wąskimi rurkami płynie czerwona i błękitna krew neonów, leżą niedaleko ciemne, groźne i źle brukowane ulice: Krochmalna, Prosta, Pańska, i pod bladymi kręgami z rzadka rozstawionych żółtych lamp wiodą do kamienic o mokrych ścianach, wielu sieniach i ciasnych izbach. Stąd Towarową tylko parę kroków do egzotyki Warszawy, do Kercelaka.

Stragan z instrumentami, 1944 rok (źródło).

Już wszyscy to znają, widzieli, czytali. Kradzione buty i palta, używane sprzęty i przedmioty, psy wszelkich ras i bez rasy, perłowe, czarne i srebrne łagodne gołębie, krwawiące od bójek w ciasnocie klatki.
Wszyscy wiedzą o tutejszych wróżbitach, fotografach, sprzedawcach cudownych środków od „brodawek, a także i pluskiew”, ale kto wie, że na Kercelaku stoi na drewnianych półkach, leży na lichym straganie tutejszy księgozbiór?
Obok blaszanych łóżek z medalionami kolorowych pejzaży, koło używanych płyt stoją w oszklonych półkach rzędem, leżą na stole stosami książki stare, bez okładek i z okładkami o zatartych napisach. Leżą najlichsze, bo stąd łatwo ściągnąć.
Coraz to ktoś przystaje i oczami wodzi po tytułach. Rinaldo Rinaldini wsparł się o Rewolucją St. Grabskiego. Inne rozchodzą się, jak przystoi wedle treści, na tej samej półce w różne strony. Z jednej Kryzys demokracji, z drugiej Wygnana w dzień ślubu. Tragedia panny z dobrego domu. Miłość i zbrodnia pochodzi z wydawnictwa polskiego i chrześcijańskiego, co zostało zaznaczone na okładce.
Łunaczarski stoi niedaleko Uboju rytualnego księdza Trzeciaka. Najwięcej widać egzemplarzy fizyki i chemii, jest jej nawet więcej niż romansu Potajemne zaślubiny, czyli Sekretarka króla.
Bo to nieprawda, że ludzie stąd nie czytają albo mają zainteresowanie tylko dla „ślepej hrabiny”. Głód pisanego słowa na pewno tu jest większy niż gdzie indziej. Świadczą o tym coraz gęściej wychodzące zeszyty tandety.

Antykwariat na Kercelaku, 1927 rok (źródło).

Ale ludzie czytają w pierwszym rzędzie to, co do nich dociera, a następnie to, co jest tanie. Chociaż zeszytów Ślepej hrabiny jest tasiemiec, każdy jako jednorazowy wydatek kosztuje dziesięć groszy. Zresztą mimo to czytają i te inne, które tu są. Widziałam wiele razy księgozbiór z Kercelaka, zawsze coś w nim ubyło, zawsze znajdowało się coś nowego, ale nigdy dotąd nie było za szkłem półki, tam gdzie są lepsze książki, Michałka, Katarynki, Wolnego najmity, Ogniw — tych pięknych, prostych książeczek, których cena w zeszytowym wydaniu mogłaby też nie przekraczać dziesięciu groszy.
Składy nie kupowanych książek rosną po księgarniach. Nie ma dla nich drogi tutaj, gdzie się kupuje stare, sprzed lat czasopisma, zbutwiałe powieści anonimowych autorów i przestarzałe broszury popularnonaukowe. Nowe, kto wie, jak długo poczekają, zanim tu przyjdą.
Na Kercelaku jest księgozbiór, na Dzikiej, na Chłodnej kino dodaje rewię do programu.
Sentymentalne piosenki o miłości i niedoli z zabłąkanym, czasem słowem prawdziwej rozpaczy. Chude, jak należy, malowane dziewczyny w kolorowych, brudnych szmatach z błyskotkami tańczą własne improwizacje. Płaskie dowcipy, stare skecze, ktoś gra na ksylofonie, ktoś płacze na harmonijce. Ludzie wyżywają tęsknotę do widowiska. Tam gdzie kino dodaje rewię, już na popołudniowych przedstawieniach jest pełno. Publiczność? Policjant, goniec, woźny, uczniaki z tych stron i człowiek, który stąd pewno pójdzie na nocną zmianę, bo w paczce na kolanach ma robocze ubranie. Na paczce spoczywają ręce. Za chwilę, kiedy Cygan zaśpiewa piosenkę o czarnych oczach, rymowaną na „mię” i „cię”, będą klaskać. W prawdziwym, szczerym zachwycie, który nie poznał nic piękniejszego i — kto wie, czy pozna?
Ludzie szukają repertuaru, repertuar butwieje po składach, błąka się w nie wydanych rękopisach.
Czytają Wampira Warszawy, tłoczą się do cyrku na „kobietę z męską brodą”. Przeczytaliby coś innego, gdyby mieli u siebie na Kercelaku, poszliby do teatru na Wolskiej, na Dzikiej, na Smoczej. 

Niepiękne dzielnice. Reportaże o międzywojennej Warszawie, oprac. Jan Dąbrowski, Józef Koskowski, Państwowy Instytut Wydawniczy 1964, s. 190–192.
(Odwiedzono 531 razy, 1 razy dziś)

20 komentarzy do “Księgozbiory polskie, cz. 1: Na warszawskim Kercelaku”

  1. Świetny reportaż – cenię sobie dziennikarzy, który zadają sobie trud poznania danego miasta od tej biedniejszej, ciut bardziej zaniedbanej strony. Co do wspomnianego głodu słowa pisanego, to ciekawe jak w tamtym okresie wyglądały statystyki czytelnicze w Polsce. Czy również bito na alarm z racji coraz rzadszego sięgania po lekturę przez obywateli?

    P.S. Ja również wizytę w każdym domu zaczynam od macania danego księgozbioru – najczęściej wzrokiem, ale jeśli biblioteczka okazje się na wyraz interesująca, za nic nie jestem w stanie powstrzymać się od kontaktu czysto fizycznego :)

    Odpowiedz
    • W okresie międzywojennym powstało sporo takich reportaży, szczególnie w okresie kryzysu. Polecam tom „Niepiękne dzielnice”, z którego pochodzi ten tekst.
      Statystyki pewnie by się znalazły i pewnie na alarm też bito. Trzeba jednak pamiętać, że panował spory analfabetyzm – w latach 20. – 30%, w latach 30. – 20%.

      Odpowiedz
    • Ha, warto jednak pamiętać, że dzisiaj mamy spory problem z analfabetyzmem wtórnym – wiele osób niby czytać umie, ale okazuje się, że czytanie ze zrozumieniem to już wcale nie taka prosta sprawa. O tym, że przynajmniej w Polsce analfabetyzm wtórny ma się całkiem dobrze, może świadczyć choćby ogromna ilość wszelakiej maści parabanków, oferujących pożyczki na lichwiarski wręcz procent (ich obecność na rynku dowodzi także ogromnych problemów z elementarną matematyką, co wykazała także tegoroczna matura).

      „Niepiękne dzielnice” – ładny tytuł. Poszukam w antykwariacie :)

      Odpowiedz
    • Szczerze mówiąc, to przy umowach kredytowych i u mnie się pojawia wtórny analfabetyzm. Tu chyba nie chodzi tylko o brak umiejętności czytania ze zrozumieniem. Ale poza tym zgoda, nawet proste formularze wiele osób przerastają.

      Odpowiedz
  2. Czy pamiętasz jakiś ciekawy opis biblioteki w prozie? Też lubię, ale jest ich jak na lekarstwo. Ostatnia powieść Eugenidesa zaczyna się od opisu księgozbioru, ale poza „Imieniem róży” nic mi nie przychodzi do głowy.;( Ale lubię, kiedy bohaterowie czytają książki wymieniane z tytułu.
    Zamieszczony fragment przedni, czy pozostałe teksty w zbiorze są równie ciekawe?

    Odpowiedz
    • Kiedy sobie przypominałem rozmaite opisy, to wyskoczyła mi biblioteka Wańkowicza, bodajże w Zielu na kraterze. U Musierowicz są rozmaite opisy, niestety niezbyt rozbudowane. Z zagranicznej prozy było coś o domu wymurowanym z książek, ale słabe bardzo.
      Do Niepięknych dzielnic trafiłem dzięki antologii Szczygła, chwilowo tylko sobie przejrzałem zawartość. Na pewno nie są to same perły, ale ponoć kilka klasyków w tym tomie jest. Tytuły zapowiadają się nieźle.

      Odpowiedz
    • Czytam właśnie Książki i ludzie, wywiady Barbary Łopiańskiej ze znanymi ludźmi kultury, których myślą przewodnią są biblioteki tychże ludzi. Fantastyczna rzecz o zawartości bibliotek, stosunku do książek, do ich pożyczania, sposobie gromadzenia, ulubionych pisarzach. Też tak mam- o ile idzie o lustrowanie mieszkań nowo poznanych osób.

      Odpowiedz
    • Tak sobie pomyślałam, że za tym reportażem mogła stać Antologia Szczygła.;)
      Musierowicz – zgadza się, były jakieś opisy.
      Książka Łopieńskiej sama w sobie jest już legendą, aż się boję, że kiedy ją wreszcie kiedyś przeczytam, nie oczaruje mnie.;(

      Odpowiedz
    • Ta antologia to samo zło, zorganizowałem sobie już ze sześć wspomnianych tam tomów, a skończyłem dopiero tom pierwszy :)
      Co do Łopieńskiej, to mam podobne lęki, więc nawet nie pytam, czy ktoś ma pożyczyć :)

      Odpowiedz
    • Mam podobne obawy co do Antologii – lista kolejnych lektur może rozbudować się w tempie zawrotnym.;( O dziwo, wspomniany zbiór jest dostępny w bibliotece powiatowej. Już się cieszę.;)

      Odpowiedz
  3. U mnie nie ma czego oglądać. Tych kilkadziesiąt sztuk, które leży na półkach, to przypadkowa zbieranina kupowanych doraźnie i bez żadnego planu, bądź też wygranych w konkursach, książek. Przykro mi, ale nie przystaję do pięknego obrazka mola książkowego, otoczonego półkami z gromadzonym latami księgozbiorem :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.