Embarras de richesse (Mariola Zaczyńska, „Kobieta z Impetem”)


Sądząc po „Kobiecie z Impetem”, Mariola Zaczyńska lubi opowiadać barwne, złożone historie rozgrywające się w scenerii, którą dobrze zna – w tym wypadku w Siedlcach i okolicach, aż do białoruskiej granicy. Lubi zwierzęta i przejmuje się ich losem. Tworzy bohaterów, których chętnie poznałoby się lepiej i polubiło (lub nie), gdyby tylko miało się taką szansę, gdyby nie przemykali przed naszymi oczami w szalonym pędzie od epizodu do epizodu. A jest ich spora gromadka: fotograf zwierząt Mikołaj, mimo licznych sukcesów, pozostaje ciepłym facetem, który martwi się problemami swoich chrześniaków; celebryta Janusz, aspirujący do gwiazdki Michelina restaurator, jest w gruncie rzeczy spragniony ciepła i akceptacji; dynamiczna Olga zmaga się z demonami przeszłości i nawet najnormalniejsza z tego towarzystwa, Irena, ma swoje tajemnice, nieułożone stosunki z matką i obawy związane z dziećmi. Do tej grupy przyjaciół należy jeszcze para neurotyków: bibliotekarka Regina i malarz Ignacy. Już problemy tego towarzystwa z nawiązką wypełniłyby spory tomik. Autorka jednak dokłada do tego wątek kryminalny i początkującą policjantkę aspirant Zuzannę Brodzik (również po przejściach osobistych). Nic w tym nagannego, porządna zbrodnia i życiowo-romansowe perypetie mogą stanowić apetyczną mieszankę – pod warunkiem jednak, że zachowane zostaną właściwe proporcje składników.
A tu właśnie zaczyna się mój problem z tą książką – problem nadmiaru. Prawdziwy embarras de richesse. Wszystkiego robi się za dużo: bohaterów i wątków, co powoduje pobieżne ich traktowanie. Złapałem się w pewnym momencie na tym, że skupiam się nie na akcji, ale na przesuwaniu fabularnych klocków i zamaszystym cięciu wyimaginowanymi nożycami. I na złoszczeniu się, że masa świetnego materiału nie doczekała się takiego dopracowania, na jakie zasługiwała. Każdy bowiem bohater i każdy wątek sam w sobie ma potencjał, rozbudowany i pogłębiony dałby punkt wyjścia do pokazania jakiejś życiowej sytuacji czy problemu. Weźmy taką Olgę, bizneswoman usiłującą utrzymać się na powierzchni w obliczu kryzysu, z problemami uczuciowymi, skłonnością do alkoholu i tatusiem, który objawił się po kilkudziesięciu latach. Albo Irena, zdecydowanie najbardziej rozbudowana postać: kobieta po przejściach, a mimo to dość pozbierana (które to wrażenie psuje absurdalny romans, w jaki się wdała – chociaż z kolei jej kochanek wnosi nieco humoru). Porządkowanie stosunków z matką, zamartwianie się popsutymi relacjami między własnymi dziećmi Ireny i dochodzenie do konkluzji, kto jest mężczyzną jej życia, spokojnie udźwignęłoby książkę. Na okrasę mielibyśmy barwnego Janusza z jego huśtawkami nastroju i wątek kryminalny.
I takiego wątku kryminalnego, jak mogę sądzić z mojej nader pobieżnej znajomości najnowszych kryminałów, jeszcze nie było. Chodzi bowiem o przemyt egzotycznych i niebezpiecznych zwierząt i zagrożenia, jakie niesie to nie tylko dla poszukiwanego przez kolekcjonerów „towaru”, ale i dla ludzi. Niektóre sceny godne są thrillera; na okładce powinno widnieć ostrzeżenie: „Jeśli boisz się pająków, nie sięgaj po tę książkę”. Wątek ten angażuje kilkoro z bohaterów w wystarczającym, moim zdaniem, stopniu, by urozmaicić fabułę. Wprowadzenie więc do niej początkującej policjantki Zuzanny uważam za niepotrzebne.
Niepotrzebne już choćby z tego powodu, że w gęstwinie bohaterów i wątków aspirant Brodzik nie może się rozwinąć. A to, co autorka o niej pisze, jest bardzo interesujące: ucieczka z rodzinnych stron przed niechcianym uczuciem, pierwsze kroki w śledztwie, próba urządzenia się w nowym miejscu – aż się prosi o więcej detali, scenek z komisariatu, technicznej strony dochodzenia. Zuzanna, moim zdaniem, to doskonała bohaterka dla całego kryminalnego cyklu osadzonego w siedleckiej scenerii. Do tego nieco perypetii osobistych, dawka humoru – i ja bym to kupił. Szczególnie jeśli znalazłoby się więcej miejsca dla psa Impeta i pana majstra. Oraz więcej lokalnych widoków, smaków i smaczków. Nie wątpię, że byłoby z czego czerpać.
Siedlce w powieści zasługują na więcej niż tylko wzmianka o więzieniu w centrum.
Lubię dobrze skrojone powieści rozrywkowe i wiele razy narzekałem na blogu, że zbyt liczne wątki i zwichnięta konstrukcja pozbawiają mnie w mniejszym lub większym stopniu przyjemności czytania (tak było choćby przy okazji kolejnych części „Felixa, Neta i Niki” Rafała Kosika czy „Pl-Boya” Marcina Szczygielskiego). Z opinii znalezionych w sieci wynika, że „Kobieta z Impetem” mało kogo uwiera do tego stopnia, by bawił się w prucie i fastrygowanie na nowo powieściowej materii. Ja też nie robiłbym tego, gdybym nie widział potencjału i w autorce, i w jej historii. Pisarski temperament trudno jest powściągnąć, żal wycinać bohaterów czy sceny, warto jednak pamiętać, że „less is more”. Tak jak w kuchni – nie zawsze wszystkie składniki do siebie pasują. To, co dobre samo w sobie, niekoniecznie musi smakować w zestawieniu z innym smakołykiem. W literaturze podobnie: suma dobrych, ciekawych wątków nie musi dawać dobrej i ciekawej powieści.
A o cyklu o aspirant Brodzik pisałem jak najbardziej serio. Może mieć Sandomierz ojca Mateusza, mogą mieć Siedlce śledczą Zuzannę. Z Impetem. I z impetem.

 

Mariola Zaczyńska, Kobieta z Impetem, Prószyński i S-ka 2014.
(Odwiedzono 361 razy, 1 razy dziś)

24 komentarze do “Embarras de richesse (Mariola Zaczyńska, „Kobieta z Impetem”)”

  1. A czemu nikt tu nie komentuje? Wszyscy w Krakowie, czy wszyscy zarobieni po uszy, jak ja?
    Książek pani Zaczyńskiej nie znam (nawet nie wiem czy napisała coś więcej), ale czytając to, co napisałeś, przypomniała mi się „Rzeka zimna” Magdaleny Kawki. Nawet sobie przeczytałam swój post na jej temat i rzekłabym, że podobieństwo jest uderzające. Trochę żal, ale może można liczyć na to, że będzie lepiej?
    PS. A takiego pająka regularnie znajduję we własnym łóżku. Naprawdę nie wiem czemu moi synowie myślą, że gdy znajdę go, to zakrzyknę wielkim głosem:P

    Odpowiedz
    • Zdecydowanie źle wyliczyłem czas publikacji, sądząc z fejsa to faktycznie prawie wszyscy się targowali przez weekend.
      Podejrzewam, że mechanizm publikacji tych powieści jest podobny: autor przynosi do wydawcy, ktoś zerka pobieżnie okiem i zatwierdza do druku, a potem to już redaktor co najwyżej przecinki wstawia. Nie ma mowy o solidnej recenzji i pracy nad maszynopisem. Zaraz mi się przypomina Musierowicz przerabiająca Szóstą klepkę parę razy. Liczę na to, że jednak będzie lepiej :)
      PS. Pająk, nie wiedzieć czemu, u wielu osób wzbudza niechęć, chociaż jest taki rozkosznie kosmaty („Pająk? Dziecku?”). Mamy jeszcze parę pluszowych szczurów i myszy.

      Odpowiedz
    • Po obejrzeniu swojego komentarza powyżej, stwierdzam że mi też przydałaby się solidna recenzja i praca nad maszynopisem. Bądź natychmiastowe zaprzestanie używania imiesłowów:(
      Nie mam pojęcia jak wydaje się książki, ale z własnego doświadczenia wiem, że jeśli chcesz coś opublikować na poważnie, musisz mieć kogoś niezaangażowanego emocjonalnie, kto spojrzy i spuści lanie. A już ci wykreślający nadmiar są po prostu na wagę złota!:)
      PSPS. Szczury i myszy? Moje dzieci byłyby zachwycone! Daj jakieś namiary, nabędziemy natychmiast!

      Odpowiedz
    • Nie jest z Twoimi komentarzami tak źle, w swoim też znalazłem błąd :)
      Niezaangażowani emocjonalnie są recenzenci na etapie kwalifikacji do druku, ale ich się skreśla z budżetu :(
      Szczury i myszy są z Ikei. Swego czasu były jeszcze nietoperze, ale jakoś nie wzbudziły entuzjazmu.

      Odpowiedz
    • Nie zwykłam cieszyć się z cudzych nieszczęść, pozwól więc że ubiczuję się w jakimś zacisznym kąciku.
      Żyjemy w czasach, w których krytyczni recenzenci nie są w cenie i każdy uważa, że wie i może wszystko, więc czemu się tu dziwić.
      Obejrzałam właśnie aktualną ofertę Ikei. Szczurów i myszy nie stwierdza się, bu!

      Odpowiedz
    • O, dzięki! Szukałam przez „zabawki”, ale pewnie trzeba było przez „szczurki”. I tylko szkoda, że w Szczecinie ciągle brak Ikei, ale może jakoś sobie poradzę i z tym nieszczęściem:P

      Odpowiedz
    • No nie wiem. Kot wszedł w fazę pt. „o rety, jacy fajni ci nowi ludzie” i żywo interesuje się wszelkimi naszymi poczynaniami. Niewątpliwie ewentualne pojawienie się szczurków nie przejdzie bez echa. Chociaż z drugiej strony, zważywszy na to, że zima idzie i gryzonie pchają się do domów, może to i dobrze?:)

      Odpowiedz
    • Owszem, teraz wizytuje głównie nasze kocyki:P Gryzoni żywych chwilowo nie stwierdza się, ale mamy wysoki parter, do którego dostępu strzeże kot, a okienek piwnicznych przezornie nie otwieramy od miesiąca. Zbyt żywe są we mnie jeszcze wspomnienia spotkań z myszami posilającymi się pozostawionymi nieopatrznie w kuchni kotletami, brr!

      Odpowiedz
    • Na razie mamy: kominek luzem, sztuk jedna; dziury w ścianie i stropie, sztuk trzy; dziura w budżecie, sztuk jedna, za to duża. Tej zimy chyba kupimy zdjęcie ognia i wstawimy do środka kominka, będzie musiało wystarczyć. No, możemy tam też wstawić kotlety dla myszy:P

      Odpowiedz
    • Wczoraj u Mamy nornica prawie wlazła mi do buta :P Co do meritum, to spora część książek rozrywkowych ma tendencję do powstawania ze zbyt dużej ilości dobrych pomysłów. Na zasadzie, mam wrażenie, „ooo, ta akcja byłaby super, to przypnę” :) Przykład „co za dużo” – TU :)

      Odpowiedz
    • Lubię myszy, poza tymi, które przegryzają mi się przez paczkę chrupków kukurydzianych :)
      Sytuacja opisana przez Zwierza to właśnie klasyk, wydawcy chyba tak są spragnieni autorów piszących popularnonaukowe (czytaj sprzedające się) dzieła, że zbytnio im w detale nie zaglądają, niestety.

      Odpowiedz
    • Z drugiej strony, może to i dobrze, że naród wiedzy głodzien i kupuje te popularnonaukowe cuda na pniu. Szkoda tylko, że w niektórych przypadkach zarabia kompilator bestselleru, a nie naukowiec, który włożył trud w stworzenie krynicy, z której później czerpano :(

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.