Był sobie kiedyś kraj mlekiem i miodem płynący. Chudopachołek i wielki pan równi tam sobie byli – pod warunkiem wszakże, iż obaj od szlacheckich rodziców się wywodzili. Mieszkańcy kraju zajmowali się gardłowaniem po karczmach i sejmikach, pieniaczeniem w sądach i wymachiwaniem szabelką. Praca? „Szlachcic zajmuje się gospodarstwem, bo taki Pan Bóg przykazał, aby o dzieciach pamiętać, żeby boso nie chodziły”. Nauka i książki w niewielkiej tam były cenie. „Gawędka” całą ich rozrywką była „w chwilach wolnych od zatrudnień”.
Pierwszym na ową Rzeczpospolitą gawędziarzem był imć cześnik parnawski Seweryn Soplica,
rozmiłowany w dawnym obyczaju, w prawie biegły, a tak mający ciekawe życie, że anegdot i historyjek nigdy mu nie brakło. Rodu niewysokiego, łaską pańską i własnym przemysłem dobił zacnego mająteczku, żony, która się wokół gospodarstwa umiała zakrzątnąć i dobrobyt pomnażać, i na koniec urzędu, który go wielce uradował, choć był czysto tytularnym.
Na starość snuje pan Seweryn swoją gawędę o czasach i ludziach, by potomnym przekazać wiedzę o minionych czasach, tradycjach i ludziach – a wszystko to, rzecz jasna, wtedy było lepsze, gdyż obecnie tylko rozpusta i zagraniczne mody, które psują młodzież i do upadku doprowadziły Rzeczpospolitą. Początki opowieści Soplicy sięgają czasów saskich, ale gros z nich dotyczy okresu konfederacji barskiej i czasów stanisławowskich.
|
Szlachta w mundurach wojewódzkich, XVIII wiek. |
Ileż tu szlacheckich typów i typków!
Przede wszystkim wojewoda wileński Karol Stanisław Radziwiłł zwany „Panie Kochanku”, posiadacz dóbr ogromnych, ale umysłowością i obyczajem równy przeciętnemu szlachcicowi, opój i warchoł, skłonny do najdzikszych wybryków, a w oczach pana Soplicy dobroczyńca szlachty i wielki miłośnik ojczyzny. Jest też natchniony kaznodzieja konfederacki ksiądz Marek, który magnatom w twarz rzucał ich własną obłudę i inne grzechy, i Tadeusz Rejtan, wystylizowany na szlacheckiego świętego i najwierniejszego obrońcę Polski, i starosta kaniowski Potocki. Są i pomniejsze postacie: warchoł i nieuk Dzierżanowski, nawrócony rajfur królewski Bielecki, zabijaka Chodźko, pieniacz Kurdwanowski, bitny Sawa, Ryś – syn organisty z Nieświeża, pan Rewieński, wzór grzeczności i gościnności, i jedyny w tym gronie plebejusz, herszt hajdamaków Pawlik. Świat tych ludzi to sejmiki, trybunały, konfederacje, pijatyki, pojedynki i potyczki zbrojne. Poznajemy mechanizmy robienia kariery i zbijania majątku, obserwujemy zaloty, zaręczyny i małżeństwa, wchodzimy do jezuickiej szkoły i palestry.
|
Karol Stanisław Radziwiłł „Panie Kochanku”, mal. Konstanty Aleksandrowicz. |
Soplica nie szczędzi słuchaczom refleksji.
Wiadomo, za jego młodości wszystko było lepsze: i rząd, i ustrój, i ludzie, i obyczaje. Wiara w Boga głębsza i bardziej szczera. A najlepszy ze wszystkiego był stan szlachecki.
Wszystko dawniej szło lepiej niż teraz. Takie przestępstwa, co by dziś ich miano za żart, to i ludzi gorszyły, i widoczne kary od Boga ściągały; a teraz już tyle złego się namnożyło i takie paskudztwa, […] że Panu Bogu naprzykrzyło się karać i zdaje się, iż ludziom mówi: „Róbcie, co chcecie”. A na cóż Pan Bóg ma cudowne kary zsyłać, kiedy w Boga albo wcale nic, albo nie tak, jak potrzeba wierzą?
Wkradła się jednak degeneracja: zaczęło się od najwyższych rodów i schodziło coraz niżej, zbrakło i wiary, i cnót szlacheckich, więc gmach ojczyzny zaczął się walić. Cudzoziemszczyzna go dobiła i nowe idee w edukacji, bo przecież nie ciemnota szlachty i sobiepaństwo magnatów, nie zrywanie sejmów i przekupywanie trybunałów. Jakże przerażający jest kreślony przez Soplicę portret Radziwiłła „Panie Kochanku”, prymitywnego opoja, kreowanego na wielkiego syna ojczyzny obdarzonego niezliczonymi cnotami, któremu oferuje się najwyższe godności z tronem polskim włącznie. Jakież tu panuje przerażające pomieszanie i ciasnota pojęć, wychwalanie tego, co raczej należałoby napiętnować, utożsamianie interesu ojczyzny z osobistym. Cóż Rzeczpospolitej po żarliwym, ofiarnym patriotyzmie szlacheckim, skoro dawał się wykorzystywać bezrefleksyjnie każdemu, kogo uznano za możniejszego i mądrzejszego?
|
Sejmik w kościele, rys. Jan Piotr Norblin. |
Równocześnie jednak świat w gawędach Soplicy jest niezwykle barwny i plastyczny, podobnie zresztą jak ich język. Rzewuski obdarzył swego bohatera niezwykłym darem snucia opowieści. Historie rzadko opowiadane są od początku do końca, skręcają w zaułki dygresji, biegną od skojarzenia do skojarzenia. Gawędziarz zadaje pytania i sam na nie odpowiada, przytaczając stosowne przykłady ze swego bogatego życia; bo też i życiorysem pana cześnika parnawskiego można by obdzielić parę osób. I nic to, że chronologia kuleje, że bohaterowie musieliby przebywać w kilku miejscach równocześnie, aby być uczestnikami odległych nieraz wydarzeń. Nic to, że zdarza się imć Sewerynowi przynudzić. Jego „Pamiątki” są niezrównane i warte poznania nie tylko jako źródło smakowitych anegdot, ale przede wszystkim jako świadectwo schyłku Rzeczpospolitej.
Henryk Rzewuski, Pamiątki Soplicy, Państwowy Instytut Wydawniczy 1978.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 2 106 razy, 15 razy dziś)
Like this:
Like Loading...
Zgadza się, „niezrównane i warte poznania”! Spokojnie da się czytać też „Listopad”, oczywiście z poprawką na lata kiedy powstał.
Dodajmy też, że do powolnego czytania, bo jednak za jednym przysiądnięciem raczej nie wchodzi :) Chwilowo przekroczyłem dawkę Rzewuskiego, ale kto wie, może zatęsknię :)
Owszem, wypieków z emocji w trakcie lektury może się i nie dostaje ale jak na taką ramotkę jest zaskakująco przyjemny. Z nieco starszych rzeczy dobry jest Kitowicz, z którego da też wyłuskać trochę anegdotek.
Kitowicza już planuję, od studiów nie miałem go w ręku i nigdy całości nie czytałem.
Ja miałem kawałki w liceum, wróciłem do niego na studiach a potem to już tylko stał na półce i czekał na zmiłowanie. Jeśli już mowa o takich starociach, to parę lat temu wróciłem do Paska i okazuje się, że on ciągle żyje, tyle że kto go czyta?! :-)
Przerażają mnie Paskowe makaronizmy, to wymaga hartu ducha, którego chwilowo nie mam. Jeszcze nie mam :D
Fakt, to ciężki orzech do zgryzienia, ja poszedłem na łatwiznę i zdecydowałem się na wydanie z 1955 r., w którym objaśnienia są u dołu każdej strony, i które na dodatek ma ilustracje Marczyńskiego, tak że połączyłem pożyteczne z przyjemnym i jakoś poszło :-)
Też mam wydanie w takim układzie, no to może kiedyś :)
Stwierdzenia, iż wszystko dawniej lepiej szło wydają się uniwersalne do dziś. Nie powołując się na rodziców, czy dziadków, sama często mawiam, iż dawniej (za młodu) bywało znacznie lepiej niż dziś (uczciwiej, prościej, szlachetniej). A jeśli to prawda, że każde pokolenie uważa czasy swojej młodości za lepsze i zacniejsze to doprawdy dziwnym jest, że jeszcze istniejemy :)
Ale u pana Soplicy to już graniczy z zaślepieniem :)
A tak w ogóle, to ja już też zaczynam powtarzać, że za mojej młodości…
Z ciekawości bym zajrzała czemu nie :)
cool
Czyli po staremu. Nie matura … Chyba jednak dość mam współczesnego warchostwa, żeby czytać o przeszłym :P
Pamiętam lekturę Rzewuskiego sprzed lat, faktycznie lżejszy niż Kitowicz czy nawet Pasek. Wciąż też się wymyka jednoznacznej ocenie.
Już podjęliśmy z kolegą Marlowem socjalistyczne zobowiązania, że obu panów poczytamy :)