Ćwierć wieku po pierwszym przekroczeniu i dziesięć lat po powrocie ze swojej wielkiej wyprawy badawczej Joshua Valiente znów musi ruszyć przez wykroczne ziemie, by ratować ludzkość przed wielkim konfliktem.
Dzięki coraz lepszej technice setki i tysiące ziem wykrocznych mogą się ze sobą komunikować i wymieniać swoje produkty. Na kwitnące alternatywne światy zazdrosnym okiem zaczyna popatrywać rząd Stanów Zjednoczonych – tych na Ziemi Podstawowej, podupadłych po exodusie milionów ludzi, ale wciąż żywiących mocarstwowe aspiracje. Władzom nie podoba się rosnąca niezależność wykrocznych społeczności, chociaż wiele lat temu same porzuciły osadników na pastwę losu. Wysyłają więc patrole wojskowe w wielkich sterowcach zwanych twainami, by przypomnieć odległym światom, że winne są posłuszeństwo.
Osadnicy na odległych ziemiach nie borykają się wyłącznie z problemami politycznymi. Muszą sobie też ułożyć stosunki z humanoidalnymi rasami, które napotkali w trakcie wędrówek. Najważniejszą z nich są trolle: inteligentne, wysoko zorganizowane, chętne do pracy – wykorzystywane przez ludzi jako siła robocza, ale często też traktowane jak bezrozumne zwierzęta, odpędzane i zabijane. Jeśli podejście do trolli się nie zmieni, wykrocznym ziemiom grozić będzie nie tylko załamanie gospodarcze, ale i wojna.
Zaletą „Długiej wojny” jest akcja dynamiczniejsza niż w pierwszym tomie. Obserwujemy równolegle poczynania kilku grup bohaterów, chociaż kombinacji z chińską ekspedycją i przeżyć Joshui u myślących beagle’i nie rozumiem do teraz. Najciekawszy zaś jest wątek wojskowego sterowca dowodzonego przez kapitan Maggie Kauffman. Ona i jej podwładni muszą zmierzyć się z trudnym zadaniem pokazania mieszkańcom odległych światów, że mogą liczyć na przedstawicieli amerykańskiego rządu, a tego nie uczą w akademii wojskowej. Płonna jest jednak nadzieja, że wszystkie wątki zejdą się pod koniec w jakiś przekonujący sposób. Rozciągnięte na czterysta stron historie autorzy znowu pośpiesznie finalizują. Całość wieńczy kolejna katastrofa, która zapewne stanie się punktem wyjścia dla tomu trzeciego.
W „Długiej Ziemi” brakowało mi przedstawienia politycznych, społecznych i ekonomicznych skutków odkrycia ziem wykrocznych oraz dogłębniejszych opisów tych światów – teraz Pratchett i Baxter poświęcili temu wiele uwagi. Muszę przyznać, że nieźle im to wyszło, ale ponownie miałem poczucie, że niespecjalnie wiedzieli, co z tym zrobić dalej. Tylko w wątku trolli pobrzmiewają humanistyczne nuty znane choćby z „Niucha” – walki o uznanie człowieczeństwa istot uznawanych za niższe.
„Długą wojnę” można spokojnie czytać bez znajomości „Długiej Ziemi”; odniesienia do niej są na tyle obszerne, że niezorientowany czytelnik szybko wszystko załapie. Gdyby zaś duet P&B dopisał tu i ówdzie po pół strony, to w ogóle panowie nie musieliby się kłopotać tworzeniem pierwszej części. To tylko świadczy o tym, że autorzy nie mają spójnej wizji cyklu. Jako sprawni rzemieślnicy potrafią to jednak perfekcyjnie zamaskować; znowu, jak w przypadku pierwszego tomu, świetnie się czyta aż do końca, kiedy czar pryska. Nie wróży to najlepiej trzeciemu tomowi.
Terry Pratchett, Stephen Baxter, Długa wojna, tłum. Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 2014.
Trochę mnie uspokoiłeś. Po pierwszym tomie, który zostawił nie trochę zaintrygowaną, odrobinę niepewną, obawiałam się wielkiej wtopy i braku pomysłów na rozwinięcie. Jeśli jednak jest tak, jak piszesz, to boję się już trochę mniej :-)
Ja, niestety, boję się bardziej; moim zdaniem za jakiś czas przeczytam trzeci tom, z którego znowu nic nie wyniknie. Autorom zabrakło pomysłu na całość, bo z pojedynczymi epizodami dają sobie radę :)
Miałem rzucać monetą „czytać, nie czytać”. Wyjaśniłeś mi o tyle, że poczekam co napiszesz o trzecim tomie ;-)
Od początku patrzyłem na ten duet z podejrzliwością, bo panowie są jednak literacko różni. Co prawda myślałem, że takie zestawienie może dać w efekcie jakąś wartość dodaną, ale musieliby wznieść się trochę ponad poziom rzemieślniczy.
Czekam dalej ;-)
Tylko z tym trzecim tomem to chwilę potrwa :) Nie znam Baxtera, ale wiem, że panowie chyba nie omówili na początku koncepcji całości :P
Baxter to hard science fiction i to w najcięższej odmianie. Matematyk, inżynier ale ma niezwykły rozmach. Ten cykl to jakby dla niego stworzony.
Polecam „Statki czasu”. Kontynuacja „Wehikułu czasu” , autoryzowana przez rodzinę Wellsa. Niezwykła powieść :-)
Może i dla niego stworzony, ale za wiele hard sf w nim nie widać. Za polecenie dziękuję, ale może bym tak Lema najpierw poczytał dokładniej :)
Z tym Lemem to jest nas dwóch takich… Ja sobie też tak kiedyś obiecałem. Nawet bloga specjalnie założyłem. Tego bloga już dawno nie ma, a Lem nie przeczytany. Tzn. w ogóle przeczytany, nawet po kilka razy, tylko jeszcze dawniej :-( Aha to było w 2008 roku ;-)
To może jakby tak się nawzajem zmotywować, to może z tego lemoczytania by coś wyszło? :-)
Ja to góra jednego Lema rocznie mogę czytać, mam nawet na wierzchu „Powrót z gwiazd”, gdyby mnie naszła chętka. Ale motywować się możemy :)
Jednego rocznie? Hmm… no ja muszę więcej bo tyle czasu już nie mam ;-)
Nie poradzę, więcej nie zdzierżę :D
Ja, podobnie jak Andrzej, poczekam na opinię o trzecim tomie. Spokojnie poczekam, bo jakoś mi nie tęskno za Długą Ziemią :P
Czyli zostałem się za królika doświadczalnego?
Lepiej to brzmi niż „kozioł ofiarny”. I tego się trzymaj :P
Średnio mnie to pociesza :P
Tłumacz sobie, że cierpisz za miliony. Co prawda na razie jest nas tylko troje, ale sytuacja jest rozwojowa :P
Ale cierpię za miliony, które wpłyną mi na konto?
To nie tak. Zaglądasz na konto, nie ma milionów i wtedy cierpisz :P
Co za okrucieństwo :(
Ja też sobie spokojnie czekam. Jakoś tak czuję, że to nie do końca moja bajka. Ale jeśli jako całość sprawi na tobie dobre wrażenia, to sięgnę, czemuż by nie. Nie lubię zaczynać i nie kończyć serii, więc czytaj, króliczku doświadczalny, czytaj :)
Powtarzam sobie Sherlocka BBC, więc kojarzysz mi się z tym królikiem http://bit.ly/169JWm3 :) Sorry ;)
Ach jej, recenzja trzeciego tomu będzie z płatnym dostępem, niech mi się te eksperymenta opłacą :)
Jaki słitaśny kłuliczek!
Rozumiem, że pierwsza trójka może liczyć na gratis ;-)
Za trójkę jest teraz chyba 24 zeta, to Mu się opłaci :P
Za 24 zeta nie siadam do czytania :P
Zdzierca :-P Karczmarz w Wiedźminie 1 za informacje brał piątaka, a oreny stoją podobnie do złotówki ;-)
Jakoś nie mam wielkiego nabożeństwa do Wiedźmina i nie zamierzam być stratny :D
Zdzierca! Piano na połowę internetów kosztuje niecałe 20 zeta. I to za rzetelne dziennikarstwo :P
Sugerujesz, że u mnie jest nierzetelnie??
Naprawdę chcesz, żeby Cię porównać do treści oferowanych przez ww. usługę? :P
Bazyl: nie wyczułem głębi sarkazmu :P
Czyli niepotrzebnie sobie darowałem cudzysłów? :D
Emotki też żadnej nie dałeś, nic dziwnego, że się pogubiłem :D
Dałem jęzora, ale u Ciebie jakiś uśmiech z zaognioną anginą wychodzi. Zmień ikonki :)
Chyba przeceniasz moją zdolność do zmiany czegokolwiek :D
No nie pociesza mnie to, co piszesz (i widzę, że nie jestem w mniejszości ;)). W sumie miałam podobne odczucia po „Długiej Ziemi”, ale darowałabym autorom, bo w sumie czytało się to jak taką miłą baśń (a nie s-f), ale autorzy jakoś pod koniec stwierdzili, że musi się zrobić mocniej i zaserwowali cały szereg akcji nie-wykraczających, i nagle się okazało, że piszą zupełnie inną książkę.
Sam jestem niepocieszony, liczę tylko, że panowie nie wyjdą poza trzeci tom :P
Myślę, że może się skończy na trylogii (nawet, jeśli nie wszystkie wątki się w ten sposób domkną), ale może cel jest trochę inny – stworzyć uniwersum, w którym będą się rozgrywały powieści/opowiadania innych (albo samego Baxtera, albo może coś w rodzaju Metra 2033). Wydaje mi się, że to całkiem prawdopodobna opcja.
Trzy tomy machnąć dla stworzenia uniwersum? Szkoda roboty, tym bardziej że w pierwszym tomie to panowie za dużo nie wymyślili :) Takiemu Herbertowi jednej Diuny wystarczyło, żeby machnąć świat, na którym można oprzeć kilkanaście tomów :P
A to inna sprawa :P. Po prostu myślę sobie, że to może być próba stworzenia takiego uniwersum, nomen omen, otwartego – stąd nie ma jakiejś superskomplikowanej struktury i masy szczegółów, bo jest to wszystko do pouzupełniania naokoło. Ale może się mylę i chodzi po prostu o taki wspólny projekt dwóch pisarzy, co zaowocuje trylogią niedopracowanych książek ;).
Coś mi się wydaje, że nie zamkną się w trylogii to jednak może być tasiemcowaty cykl. :-(
Druga sprawa, że to nie nie pierwsza współpraca Baxtera. On i Arthur C. Clarke popełnili trylogię Odyseja czasu Zmieścili się w trójce ;-) No ale obaj to specjaliści od hard science fiction, pewnie współpraca była łatwiejsza.
Z drugiej strony przecież Pratchett ma inklinacje w tym kierunku (i w ogóle naukowo-fantastycznym: nauki Świata Dysku wychodzą poczciwie). Nie jestem do końca przekonana, że to wina tego, że to są dwaj pisarze z dwóch różnych półek. Prędzej bym się dopatrywała raczej w ogóle problemów z pisaniem we dwóch (takie mi zostało poczucie po „Dobrym omenie”).
Pisanie we dwóch to już jest wyższa szkoła jazdy. Jak się pisze z kimś incydentalnie może nie wypalić.
Z drugiej strony „stałe związki” mogą się sprawdzić, na przykład bracia Strugaccy :-)
No ba. Zresztą jak poszły wieści, że będzie duet Pratchett&Baxter, to od razu się zrobiło poruszenie (w stylu: „Baxter?! A czemu nie Simmons?!” – swoją drogą czy byłbyś skłonny polecić coś samodzielnego Baxtera?), może jednak tym razem narzekacze mieli rację (ale, powtórzę się, może być tak, że te duety Pratchettowi jakoś nie wychodzą).
No Simmons to chyba z nikim by się nie połączył. On wystarcza sam za kilku autorów :-) Zresztą po jego książkach widać, że ma za każdym razem mocne przygotowanie do pisania.
Co do Baxtera to polecam na początek, to co już gospodarzowi polecałem, „Statki czasu”, to kontynuacja „Wehikułu czasu” Wellsa. Podobno autoryzowana przez spadkobierców. Ukazała się w setną rocznicę wydania oryginału.
O jak ładnie się rozpisaliście :)
Co do meritum, to ja chyba spasuję po trzecim (i mam nadzieję, że jednak ostatnim tomie), nie widzę szans na polubienie się z panami.
@Andrzej „Kruk” Appelt, dzięki, na pewno zerknę w takim razie (zwłaszcza, że Wellsa bardzo lubię, swego czasu zrobił na mnie ogromne wrażenie). Co do Simmonsa – ale za to jaki to byłby duet! Ja bym z chęcią czytała, jeśliby się autorzy nie pożarli przed ukończeniem ;).
@Zacofany.w.lekturze, no właśnie dla mnie jako wielkiej fanki Pratchetta to jest ból jednak – więc jak będzie więcej, to wcale nie wykluczam, że i tak sięgnę…
@Pyza: też bym pewnie sięgnął, ale jednak wolę, żeby panowie sobie darowali ciąg dalszy :P Po co mają złe wspomnienia zostawiać :D