Zaczynam czasem czytać jakąś książkę i znienacka łapię się na tym, że kibicuję autorowi, trzymam kciuki, by utrzymał poziom, nie schrzanił – bo wiadomo: im wyższe oczekiwania, tym boleśniejsze rozczarowanie. Tak było z „Kurortem Amnezja”, który wywindował moje nadzieje naprawdę wysoko.
„Miasteczko było paskudne, typowa nadmorska dziura ożywała od maja do września, w pozostałych miesiącach przypominała trupa z plamami opadowymi w postaci zagrzybionych tynków”. W opustoszałych pensjonatach przypadkowi goście. I dwie kobiety – jedna właśnie straciła męża, a druga kochanka, chociaż nie ma o tym pojęcia. Wanda zmaga się z żałobą po najbliższym sobie człowieku, Marianna zaś próbuje odzyskać pamięć. Życie Wandy regulują pory przyjmowania leków, dzięki którym w ogóle może funkcjonować, Marianna natomiast żyje w rytmie rozkładu dnia w pensjonacie, w którym pracuje. Jedyne ożywienie w tej monotonii stanowią weekendowe wizyty narzeczonego, Marka. Dziewczyna wierzy, że mężczyzna pomaga jej w wyjściu z amnezji, odsłaniając przed nią tajniki codzienności.
Wraz ze śmiercią męża Wandzie skończył się świat, miłość, marzenia. Pozostały tylko ból i tęsknota. Oraz pragnienie zemsty na rywalce. To z nią Paweł jechał samochodem tamtego feralnego dnia – dokąd i po co? Co widział w Mariannie? Czego mu nie dawała Wanda?
Z zapartym tchem obserwujemy Wandę, która chce wreszcie i ostatecznie uwolnić się do bólu po stracie męża. Patrzymy, jak Marianna stara się odzyskać swoją przeszłość, poznać prawdziwą siebie. Dwie kobiety, popychane przez sprzeczne impulsy, nieuchronnie zbliżają się do siebie.
Powieść Anny Fryczkowskiej to połączenie thrillera, kryminału i powieści obyczajowej. Przeplatają się w niej wątki żałoby, nienawiści i pragnienia zemsty; jest trup i śledztwo. Ale chyba przede wszystkim to opowieść o walce z pustką po śmierci najbliższej osoby, o swoją tożsamość, o próbach wyjścia z niepamięci i rozliczeniu z własną przeszłością. Wszystko to w dusznym, mrocznym klimacie i w doskonale dobranej scenerii opustoszałego kurortu, wśród wycia wiatru i łoskotu fal. Wiadomo, że nie sielanki można się spodziewać w takich okolicznościach.
Historia jest kameralna, liczba postaci ograniczona, dzięki czemu – a to raczej rzadkość obecnie – książka jest spójna, a uwaga czytelnika (i wielki ładunek emocji) się nie rozprasza. Poznajemy Wandę i Mariannę (o Wandzie mówi narrator, Marianna wypowiada się sama), do tego mamy Marka, narzeczonego Marianny, który prowadzi jakąś grę na własny rachunek, jego ciotki, właścicielki pensjonatu, Oliwera, dziwnego młodzieńca, który stara się zbliżyć do Wandy. Fryczkowska jest znakomitą obserwatorką, co widać choćby w scenkach z życia pensjonatu (te obiadki w stołówce!) czy kreślonych kilkoma kreskami portrecikach pozasezonowych gości. Znakomicie przedstawiona jest Wanda i jej stany emocjonalne, obezwładniająca żałoba, z której niemalże nie sposób się wydźwignąć; bije z tego autentyczność.
Moim głównym zarzutem wobec „Kurortu Amnezja” jest to, że w pewnym momencie traci napięcie; zastanawiam się, czy to zabieg celowy, czy błąd w obliczeniach autorki. Z tego powodu rozwiązanie fabularnych zagadek okazuje się mniej interesujące niż proces dochodzenia do tych wyjaśnień. Pytania są ciekawsze od odpowiedzi. Podczas lektury – w związku z wygórowanymi oczekiwaniami – zrobiło to na mnie przykre wrażenie, ale z perspektywy czasu myślę, że byłaby to wada dyskwalifikująca tylko w przypadku klasycznego thrillera; a ponieważ „Kurort” wymyka się takiej jednoznacznej klasyfikacji, to ten spadek napięcia może wyznaczać po prostu przełom w życiu bohaterek. Bez względu jednak na to, jaką interpretację przyjmiemy, mamy do czynienia z książką świetnie napisaną, a Anna Fryczkowska pokazała ogromną sprawność warsztatową, skłonność do unikania wydeptanych ścieżek literackich i dużą klasę.
Anna Fryczkowska, Kurort Amnezja, Prószyński i S-ka 2014.
Kurczę, byłam w takim kurorcie! Nie było to (na szczęście) w Polsce – w każdym razie wszystkim lubiącym ostre wrażenia polecam gorąco Balatonelelle na Węgrzech.
Fryczkowska zawsze wywołuje u mnie szybsze bicie serca. Dla niej nawet jestem gotowa się poświęcić i jeszcze raz nawiedzić taki kurort prawie jak z koszmarów ;)
Każdy kurort po sezonie tak wygląda :) Ale akurat miejsce jest tylko tłem, demony bohaterki przywiozły ze sobą.
Ha, ja w kurorcie byłam w sezonie ;) I to takim, powiedzmy, wysokim.
A że bohaterki przywiozły demony – to jeszcze ciekawsze się robi! W ogóle już widzę oczami wyobraźni ten soczysty język Fryczkowskiej ;)
Teraz szybko sprawdź, czy wyobraźnia językowa Cię nie zawiodła :)
„W pozostałych miesiącach przypominała trupa z plamami opadowymi w postaci zagrzybionych tynków” – tak jak napisałeś wyżej, można to napisać o większości nadmorskich kurortów. Czasem zdarza mi się przyjeżdżać zimą do takich miasteczek – gdyby nie widok zimowego morza, wyjeżdżałabym stamtąd każdorazowo w ciężkiej depresji. To chyba nie są właściwe miejsca dla osób takich jak główne bohaterki tej powieści. A jeszcze gdy dodać do tego własne demony, brr!
Przypomniał mi się „Dziennik” Mansfield. Nad Morzem Północnym jest jeszcze smutniej i zimniej niż nad Bałtykiem, ale mimo wszystko wydawało się, że jest tam jakoś sympatyczniej.
Pewnie obie bohaterki wolałyby mniej depresyjne okolice, ale jakoś tak im się złożyło. A my dostaliśmy odpowiednią dawkę pozasezonowych klimatów. Chociaż nie wiem, czy pozasezonowy marazm nie ma większego uroku niż lipcowy odpust i festyn.
Nie mam niestety doświadczenia ani z zimowym Bałtykiem, ani z Morzem Północnym, ale to ostatnie zawsze kojarzyło mi się dużo bardziej ponuro. A co do Mansfield, to jak ona nie miała nastroju, to i południowa Francja jej się zdawała ponura :P
Gdyby patrzeć na sam tylko marazm, to pewnie wygrałby wojnę na uroki. Jednak gdy dorzucić do tego zagrzybione tynki, latem przykryte banerami, straganami i balonikami, wynik starcia przestaje być oczywisty.
Właśnie zaczęłam się zastanawiać, gdzie ta Mansfield jeździła i czy to aby na pewno było Morze Północne… Chyba najwyższy czas na kolejną powtórkę.
Jakoś nie trafiłem dotąd na zagrzybione tynki, czy to odsłonięte, czy zabanerowane. Ale może wszystko przede mną.
Trochę dziwi mnie ta Mansfield nad Morzem Północnym, to nie jest klimat dla gruźlików. Chyba że bywała tam przed chorobą.
Może wschodni brzeg Bałtyku lepiej się trzyma, ale na środkowym i zachodnim bywa tragicznie. Najbardziej przygnębiające wrażenie robią zrujnowane budynki dawnego FWP, często jeszcze przedwojenne.
A Mansfield normalnie wezmę i przeczytam, bo mam coraz silniejsze wrażenie, że coś sobie uroiłam.
Okolice Władysławowa zdecydowanie robią dobre wrażenie,
A Dziennika Mansfield jeszcze nie czytałem, więc może coś Ci wmawiam po prostu :)
We Władysławowie byłam tylko przejazdem. Przystanek PKS-u, na którym stałam, nie zrobił jednak na mnie dobrego wrażenia:)
Zdjęłam „Dziennik” z półki. Przejrzałam. Morza Północnego ani widu, ani słychu. Nic nie poradzę na to, że czytałam to ostatni raz będąc jeszcze na studiach i wbiło mi się w głowę, że krajobraz był zimny, wietrzny i nadmorski.
Obecnie przystanki autobusowe wyglądają w miarę przyzwoicie. Jak na przystanki :P
Przykro mi, że musiałaś rozwiać swoje złudzenia w kwestii Mansfield, chociaż jeśli doprowadzi to do powtórnej lektury, to tylko wypada się cieszyć.
Nadmorskie okolice. Pisał o tym Michaśka w „Drwalu”, pisała Proulx w „Kronikach …” i nigdy wesoło nie było. Choć u Witkowskiego bardziej. Dlatego wolę góry, nawet po sezonie :D
Każdy kurort po sezonie jest depresyjny, a w górach na dodatek wieje halny.
„Wichrołak” :) Ale i tak wolę góry. Nawet swoje, niewysokie :D
Każdy Bazyl swoje góry chwali :P
Ano. A co Cię w ogóle naszło na takie jakieś eksperymenta literackie? Ja czytuję różne nie moje bajki do DKK (który strasznie zaniedbałem) :)
To tak średnio eksperymentalna powieść :) A zostałem poproszony o ustosunkowanie się do :P
A kto nie kibicuje komuś w książce :) Ja osobiście załamałem się na nie jednej książce i nie chciało mi się jej już czytać heh
Mam dokładnie tak samo. Że czytam na wdechu, jak zaczyna się dobrze i wypuszczam powietrze bardzo powoli, jak poziom jest utrzymany. choć najczęściej, niestety, nie jest.
Smaka mi zrobiłeś. I jeszcze polska autorka. Hmmm…
Zachęcam :)