O pożytkach z podróży w czasie (J.J. Herlinger, „Mister Hopkins wnuk Sherlocka”)

DSC_0908Zapewne wskutek jakiegoś szeroko rozgałęzionego spisku wiadomych sił światowe media od szesnastu lat utrzymują ludzkość w nieświadomości, że w czerwcu 1999 roku odbyła się pierwsza podróż w czasie! John Hopkins, wnuk samego Sherlocka Holmesa, przeniósł się wtedy skonstruowanym przez siebie wehikułem czasu do roku 526 p.n.e., by spotkać się z greckimi filozofami z Miletu: Anaksymandrem i Anaksymenesem. Wysłuchał dyskusji o tym, który z żywiołów jest źródłem wszechrzeczy, i obejrzał doświadczenie z elektryzowaniem bursztynu, po czym bez problemów wrócił do swego domu w Londynie.

Nie wiem, jak się popularyzuje dziś wśród nieletnich wiedzę o historii nauki i wynalazków, ale w moich czasach (czytaj: dawno temu) powoływało się do życia wynalazcę, który dzięki swemu wehikułowi czasu mógł przemieszczać się od uczonego do odkrywcy, od laboratorium do pracowni, wypytywać o wszystko i obserwować, a potem opisywać, co widział. Mister Hopkins dzieli się przeżyciami z młodym pomocnikiem, Karolem Seltonem, któremu może imponować swymi rozległymi informacjami. Takie powtórzenie układu Holmes–Watson. Razem z Hopkinsem poznajemy więc Archimedesa, zwiedzamy słynny aleksandryjski Musejon, zasiadamy w pracowni Leonarda da Vinci czy, w czasach nieco nam bliższych, niemal wylatujemy w powietrze obok fabryki Nobla i towarzyszymy narodzinom lotnictwa.

DSC_0909Hopkins uważa się za geniusza, chociaż Juliusz J. Herlinger dowolnie manipuluje wiedzą swego bohatera. Anglik wie wszystko o liczbach pierwszych i twierdzeniu Pitagorasa, ale już podczas rozmowy z Leonardem da Vinci okazuje się kompletnym ignorantem, bez pojęcia o rozległych zainteresowaniach Włocha. Rzecz jasna dzięki temu zwiększa się dawka informacji przekazywanych młodemu czytelnikowi. Podróżnik w czasie wykazuje się też iście brytyjskim poczuciem wyższości i niejakim zblazowaniem. Oto jednemu z cudów świata – latarni morskiej na Faros – Hopkins przyglądał się zaledwie „z zainteresowaniem”, bo „dobrze znał ją z wielu reprodukcji”. Swoich starożytnych rozmówców traktował nieco z góry: „[…] uśmiechnął się lekko. Ileż miałby on tym dwóm Grekom do powiedzenia. […] Czy pojęliby, do czego doszedł umysł ludzki w przeciągu dwudziestu czterech stuleci, jakie upłynęły od czasów Archimedesa? […] Dlatego też Hopkinsa ogarniały uczucia złożone. Podziw mieszał się z politowaniem, szacunek z lekceważeniem. Przemagała wszakże ciekawość”. Nie zawsze zresztą Hopkins gryzł się w język, zdarzało mu się to i owo zdradzić swoim rozmówcom. W każdym razie starszy pan z pewnością nie jest bohaterem zbyt sympatycznym.

DSC_0910Ostatecznie jednak nie sympatia do bohatera się tu liczy. Wytężając pamięć, wspominam raczej nabożny podziw, jaki budziła we mnie niegdyś wiedza Hopkinsa. Podawana ona jest w sposób przystępny, choć nie infantylny – w sam raz na poziomie jedenasto- czy dwunastolatka. Akurat w tym wieku moje pokolenie zapoznawało się z twierdzeniem Pitagorasa, więc przy okazji książki miało się od razu powtórkę materiału. Pojęcia nie mam natomiast, czy to skomplikowane zagadnienie w ogóle jest wykładane w dzisiejszej podstawówce; nawet jeśli nie, nie powinno to zepsuć uciechy współczesnemu kilkunastolatkowi, gdyby przypadkiem natknął się któryś z trzech tomów pisanych bardzo starannym językiem, dalekim na szczęście od drętwoty wykładów takiego choćby Pana Samochodzika. Ilustracje Waldemara Andrzejewskiego są bardzo dynamiczne i na dodatek świetnie dopasowane do siermiężnych możliwości peerelowskiej poligrafii.

DSC_0911.J. Herlinger, Mister Hopkins wnuk Sherlocka, Nasza Księgarnia 1975.

(Odwiedzono 1 304 razy, 6 razy dziś)

38 komentarzy do “O pożytkach z podróży w czasie (J.J. Herlinger, „Mister Hopkins wnuk Sherlocka”)”

      • Starowinkę, wydanie Iskier z 1955 r. Zacząłem czytać „Sherlock Holmes. Biografię nieuatoryzowaną” Rennisona ale bez znajomości choćby tylko pobieżnej opowieści o Holmesie nie ma to sensu, więc musiałem się przeprosić z opowiadaniami o nim. Czytałem je jeszcze w końcówce podstawówki a potem w liceum, tyle że już nic z nich nie pamiętam. W każdym razie miła, rozrywkowa literatura.

        Odpowiedz
  1. Twierdzenie Pitagorasa – zwykle 2 klasa gimnazjum, czyli odpowiednik dawnej ósmej :) Jedna z bardziej lubianych „przyjemności” matematycznych, zapewne z racji swej schematyczności. ;-)

    Odpowiedz
      • Młodzież? No coś Ty. To tfurcy i kontynuatorzy tej pseudoreformy są podupadli intelektualnie :-D Odnoszę takie wrażenie, że kolejne osoby grzebiące w edukacji dokonują swoistej projekcji swoich traum szkolnych na program. Matematyka, fizyka i takie inne za trudne? Ja dawałam/-em sobie radę do takiego poziomu? Wyrzucamy resztę, co będziemy dzieci męczyć. Za dużo lektur, nie mogliśmy nadążyć z czytaniem? Ten czy tamten autor za nudny? Redukujemy, przecież takie czytanie to trudne jest! Historia? Za dużo dat, za dużo krajów, o tych (tu wstawić mało lubianą nację) mamy mówić? Redukujemy.

        Odpowiedz
        • Jest coś przerażającego w tym, co napisałeś, niekiedy sam miewam takie podejrzenia. Szczególnie gdy widzę, czego uczy się w szkole moje dziecko w zakresie matematyki i tzw. przyrody :(

          Odpowiedz
          • Wydaje mi się, że prawda gdzieś pośrodku leży – i reforma zaszkodziła i dzieci inne. Oczywiście można znaleźć zmiany na lepsze – mam na myśli reformę – ale niestety w dużej mierze, naprawiając, popsuto całą masę rzeczy, które się sprawdzały.

            A sinusy w programie szkoły średniej dopiero.

            Odpowiedz
  2. Ja w młodości czytałam namiętnie inny tom – „Mister Hopkins na tropach sensacji” – do dziś nosi on na grzebiecie dumny numer 73 :) Toteż gdy kiedyś ujrzałam na allegro „Wnuka Sherlocka”, zaraz kupiłam. No ale jakoś na razie leży odłogiem.

    Odpowiedz
  3. Jaka wspaniała szata graficzna!
    Podróże w czasie to była jedna z fajniejszych przygód literackich w moim dzieciństwie.;)

    Odpowiedz
  4. Zamierzałam zaatakować tym Starszego (nawet tydzień temu zarezerwowałam w bibliotece), ale widzę, że muszę poczekać. Za bardzo mi się biedaczek zmęczy w czasie lektury, a ostatnio wrażliwy na wiedzę niczym mimoza:P
    Mi niestety nigdy Herlinger nie wpadł w ręce, co dziwne, zważywszy że czytałam zachłannie wszystko z Holmesem w tytule (i co, zdaje się, wpłynęło na to, jak potoczyła się moja kariera zawodowa)

    Odpowiedz
    • Starsza na razie tylko prychnęła pogardliwie, ale jakoś jej to podstępem wcisnę. Najwyżej pozwolę pominąć fragmenty z wyższą matematyką :P A u Herlingera za dużo kryminalistyki nie ma, więc nie straciłaś.

      Odpowiedz
      • Nie wiem jak u Was, ale u nas „wciskanie podstępem” ciągle jest równoznaczne z koniecznością wspólnego czytania. Wtedy wszystko się podoba, natomiast jeśli trzeba zabrać się samemu za lekturę, wymagania szybują pod niebiosa.
        A jeśli chodzi o twierdzenie Pitagorasa, ja zapamiętałam je raz na zawsze (podobnie jak prawo Archimedesa) dzięki „Tajemnicy zielonej pieczęci”:)

        Odpowiedz
        • Owszem, jak się zacznie czytać na głos, to zwykle chwyta. Do tego stopnia, że dziecię po kryjomu samo potem pochłania :) Druga metoda to położyć na wierzchu, niech się dziecko opatrzy z okładką. Prędzej czy później chociaż przekartkuje. Dobrze też robi rodzic obśmiewający się nad książką i rzucający tekstami typu: „Jak przeczytasz, to się dowiesz, z czego się śmieję”. Ryzykowne, ale podziałało parę razy :D

          Odpowiedz
  5. Czytałem na pewno, a nie pamiętam tak bardzo, że aż się boję. Nic. Nawet cienia wrażenia :( Starszy przyswaja jedynie komiksy. Lucky Lucke w czytaniu po raz czwarty :)

    Odpowiedz
  6. „drętwota wykładów takiego choćby Pana Samochodzika”? LOL, akurat Samochodziki pzrekazywał wiedze bardzo fajnie. Drętwy to jest Szklarski i jego przygody Tomka, tego się czytac nie da…

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.