Kiedyś, panie dziejku, to były zimy. Śniegi takie spadały, że na długie tygodnie potrafiły odciąć dwory i wsie od świata. Ani dojechać, ani wyjechać, goście dla zabicia czasu jedli, czytali, plotkowali, intrygowali, a co bardziej zdesperowani pewnie i do zbrodni mogli się posunąć, byle tylko urozmaicić sobie zimową monotonię. Jeśli na miejscu był ktoś obdarzony detektywistyczną żyłką, zabawa w śledztwo mogła wciągnąć wszystkich na parę dni…
Przebiwszy się przez śnieżycę, Jan Morawski ze swym kamerdynerem Mateuszem dotarł do pałacu Tadeusza Tarnowskiego. Mimo różnicy wieku i temperamentów Jana, młodego i spragnionego wrażeń obieżyświata, i solidnego Tadeusza łączyła bliska przyjaźń. Na miejscu Morawski zastał sporą gromadkę domowników i gości, z miejsca też zauważył, że atmosfera nie jest najlepsza. Przy posiłkach dochodziło do niesmacznych scen, a ofiarą złośliwości i przytyków była młodziutka i piękna Zofia Rusiecka. Pewnego poranka panna została znaleziona martwa w swoim łóżku. Za zgodą gospodarza Jan z pomocą Mateusza zaczął dochodzenie.
Katarzyna Kwiatkowska oparła swój debiut na dobrze znanym schemacie. Mamy detektywa amatora Jana Morawskiego, mężczyznę z burzliwą, jak mówią plotki, przeszłością, niewątpliwie inteligentnego, obdarzonego wrażliwością i poczuciem humoru, wraz z nieodłącznym pomocnikiem, także inteligentnym, a poza tym sprytnym i obdarzonym bardzo mocną głową Mateuszem, wielbicielem Sherlocka Holmesa. Krąg podejrzanych jest zamknięty: domownicy, goście, służba – kto z nich mógł się dopuścić zbrodni i dlaczego? Trzeba przyznać, że intryga skonstruowana jest bardzo sprawnie, a rozwiązanie wcale nieoczywiste. Autorka myli tropy, ale tego i owego można się domyślać.
Świeżym pomysłem było osadzenie akcji w Wielkopolsce doby zaborów. Perspektywa wizyty w pałacu pruskiego landrata i policjantów nie budzi szczególnego entuzjazmu u nikogo (poza bucowatym posłem Wacławem); z drobnych wzmianek i aluzji dowiadujemy się, że Tarnowscy i ich otoczenie nastawieni są patriotycznie, a w majątku prowadzona jest tajna działalność. Tło historyczne i obyczajowe nakreślone jest zręcznie, choć nieco hasłowo; dokładniejszy opis tu i ówdzie, jakaś anegdotka z epoki na pewno by nie zaszkodziły. Podobało mi się natomiast bardzo to, że autorka puszcza oko do czytelnika, igrając nawiązaniami do Rodziewiczówny (padające z ust jednej z bohaterek: „Wiele się rzeczy niespodziewanych może wydarzyć między ustami a brzegiem pucharu”) czy wręcz do Mniszkówny (postacie hrabiny Kareńskiej i rozwydrzonej Pauliny Bonikowskiej wyglądają i zachowują się jak wyjęte z „Trędowatej” – i jest to komplement, bo uwielbiam takie zabawy literackie). Kwiatkowska ma też poczucie humoru, objawiające się w rozmowach Jana z Mateuszem i cudnej urody scenach w karczmie w sąsiednim miasteczku.
Jednym słowem, duży potencjał. Chciałoby się więcej dowiedzieć o Morawskim i jego przygodach, poobserwować go przy następnych śledztwach, poznać kolejne sekrety. To jest zresztą do zrobienia, bo ukazały się już trzy następne powieści z Janem w roli głównej. Nie odmówię sobie więc zacieśnienia tej znajomości, nigdy za wiele zręcznie napisanych, lekkich kryminałów.
Katarzyna Kwiatkowska, Zbrodnia w błękicie, Zysk i S-ka 2011.
Rzecz jasna, przeczytałem książkę jako ostatni, debiut Kwiatkowskiej został już dużo wcześniej omówiony m.in. przez Dabarai, Agnes, Montgomerry, Aine i Kasiek.
Z Janem tylko dwie następne póki co, Zobaczyć Sorento i umrzeć należy do Konstancji.
Uff, cieszę się, że się podobało.
Mnie zauroczyły te igraszki literackie, a sceny z karczmy chyba nawet cytowałam.
O, nie dotarłem do Twojej notki, lecę szukać. Konstancja też może być interesująca, w końcu inna kobieta by nie wytrzymała z Janem.
Faktycznie, widzę, że kwestie kulinarne potraktowałaś obszernie i ze smakiem :)
O! Dziękuję za podlinkowanie. Tamten post był pisany z myślą o Literaturze palce lizać. Pyszna książka. :))
A proszę uprzejmie:) Jakoś tak pominąłem te wszystkie frykasy w pogoni za akcją:)
Czyli klasyczna „country house mystery” przeszczepiona na (wielko)polski grunt. Brzmi zachęcająco. Jeśli są ładne scenki rodzajowe, to jestem na tak – bo ja akurat należę do tego rodzaju czytelników, których w kryminałach zagadka kryminalna interesuje najmniej ;)
Jest trochę obrazków z posiłków i rozkoszne parę stron o gospodzie i jej gospodarzach. Poza tym autorka jest skupia się mocno na kryminale, bez odchodzenia na boki.
Przepadam za panią Kwiatkowską, co książka, to lepsza. A porzeczki to mi się w mózg wryły, ale to już a propos następnego tomu. Dojdziesz. W Chmielewskiej muszę poszukać, nie do wiary, że to przeoczyłam/zapomniałam!
To drylowanie było tak absurdalne, że utkwiło mi na mur:)
A wiesz, że mnie zaciekawiłeś. Lekkie kryminały to jest to. Ale unikam tych o psychopatach.
A nie nie, żadnych psychopatów, żadnych wypruwanych flaków i innych okropności. Czysto, higienicznie, bon ton i sawuarwiwr :)
I żadnego znęcania się psychicznego nad żoną, bo od tego mam koszmary w nocy.
Absolutnie, żona jest hołubiona i pozwala jej się na wszystko :P
Przeczytałam, bo lubię kryminały retro, jednak nie wiem, czy sięgnę po następne odcienie „Zbrodni…”. Potencjał jest, owszem, ale książka zbyt lekkostrawna. Najeść się nią, panie dzieju, do czytelniczego syta, nie sposób. Ostatnio wolę „krwiste” kryminały, z dobrym psychologicznym tłem.
Kryminał jako danie główne? Raczej jako przegryzka po obiedzie, taka paczka żelków :)
I wśród kryminałów trafiają się dania główne, szwedzkie stoły (i nie mówię tu tylko o literaturze skandynawskiej), ba, uczty nawet! Żelków nie lubię, to sam cukier i syrop glukozowy.
No trafiają się, ale z rzadka, ja zaś nie należę do przesadnych purystów dietetycznych. Cukier i syrop glukozowy też się czasem przydają organizmowi :)
Wiadomo, cukier krzepi ;-)
O kryminał w stylu retro, to może być niezła zagrycha po kryminale mocno współczesnym.
Raczej deserek :D
A to tak słodko tam jest?
Raczej sernik niż bigosik :)
Z sernika najbardziej lubię rodzynki ;). Z tego co piszesz wnioskuję ze na klika mogę liczyć.
Nawet na sporą garść.
Przekażę wieść Kitkowi, bo skończyła Akunina :)
W zestawieniu z Akuninem to może być nieco mało mięsiste.
Nie rzutuje. Kitek nurza się również w lekturach mniej mięsistych, a czasem nawet zupełnie jarskich :P
No to będzie ok :)
Jednym słowem klasyka kryminału w rodzimym wydaniu.
A ja oddałam nieczytaną do biblioteki……tak mi jakoś nie po drodze z kryminałami.
Trudno się zmuszać choćby do najfajniejszych książek.
Tak mam….
Właśnie otrzymałam Mr.Pebble i Gruda-ależ to cegła. Zdążyłam jednak zauważyć, że czytać powinna sie bardzo dobrze…
No cegła, cegła, ale jeszcze pożałujesz (oby), ze to takie krótkie :)