Jak wyjaśnić dziecku, że zwierzę, z którym się wychowywało, które pamiętało od zawsze, umarło? Jak złagodzić poczucie żalu i straty? Może opowieścią o tym, że koty, po osiągnięciu stosownego wieku, odchodzą po prostu do specjalnej szkoły, gdzie uczą się nowych umiejętności?
Piętnastoletnie koty wyruszają na Nocną Wyprawę, porzucając swe ludzkie rodziny, by przenieść się do Szkoły Kotów.
Również Saliks ma wkrótce odejść i rozpocząć edukację. W Szkole trafia od razu do elitarnej klasy Kryształowych Kotów. Poznaje kocią historię i kocie legendy, szczególnie tę o Kotcieniach, z którymi on i jego koledzy będą walczyć. Jest też, rzecz jasna, czas na życie towarzyskie i rywalizację z gangiem Wikinga. Między klasą Saliksa a kumplami Wikinga ma dojść do niebezpiecznego pojedynku.
Tyle fabuły. Nie jest specjalnie skomplikowana,
w sam raz dla siedmio-, góra ośmiolatka,
dla którego „Szkoła Kotów” może być pierwszą „poważną” książką. Lekturę takim początkującym czytelnikom ułatwi duża czcionka i mnóstwo ilustracji. Starszych czytelników jednak książka nie porwie. Styl jest bardzo nierówny, choć zasadniczo bardzo prosty. Zdarzają się fragmenty ujmujące, na przykład opis odchodzenia Saliksa, zwanego „strzepywaniem kurzu z łap”, a więc zrywania wszelkich więzów ze światem ludzi, i dużo mniej subtelne (taki choćby fragment rozmowy dwóch kotów: „[…] Wiesz, co ja zrobiłem, gdy pierwszy raz spotkałem się z panem dyrektorem? […] Zsikałem się ze strachu”). Niekiedy tekst robi wrażenie po prostu nie dość wygładzonego przez tłumaczki i redakcję.
Historia Saliksa jest schematyczna, sceneria opisywana dość pobieżnie,
ale najmłodszym dostarczy pewnie emocji; w końcu są tu nocne wędrówki, tajemnicze i groźne Kotcienie i ich Kryształowa Grota, szkolna rywalizacja – chociaż powieść urywa się w momencie, gdy zaczyna się właściwa akcja. Niepotrzebnie opowieść Kima jest zestawiana na okładce z Harrym Potterem, bo – nie ukrywajmy – konkurencji nie wytrzymuje.
Krytykę wytrzymują za to bardzo dobre ilustracje Kim Jae-honga,
realistyczne, pełne ruchu i dynamiki, widać, że oparte na obserwacji kotów (jak świadczą znalezione w internecie inne ilustracje tego artysty, malowanie natury to jego pasja; pisze się nawet o jego ultrealizmie). Zwierzęta są jak żywe, choć miny i spojrzenia mają ludzkie, by łatwiej odczytywać ich emocje. I czy tylko mnie się wydaje, że dyrektor Szkoły Kotów jest subtelnie stylizowany na Dumbledore’a?
Kim Jin-kyung, Szkoła Kotów, t. 1: Tajemnica Kryształowej Groty, ilustr. Kim Jae-hong, tłum. Edyta Matejko-Paszkowska, Choi Sung Eun (Estera Czoj), Kwiaty Orientu.
Faktycznie, poszukałam sobie innych ilustracji tego artysty – robią wrażenie:-)
Prawda? Niesamowite zupełnie.
Młodszy wysłuchał pierwszego tomu z zapałem, ale już drugi leży u niego na półce dłuższy czas i bezskutecznie oczekuje uwagi. Mnie jakoś nie porwało, a Młodszy leciał chyba na ogólnym uwielbieniu dla kotów :) Może pora odkurzyć :)
Bo starszych to raczej nie porywa. Co prawda gdyby ciąg dalszy był w tym tomie, to pewnie bym z rozpędu poczytał.
Pamiętam, że urwane to jest okrutnie i chyba my też na zasadzie rozpędu i ciekawości wzięliśmy drugi tom :)
Poczułem się dziwnie tym urwaniem tekstu. I niby rozumiem, że lecisz od razu po drugi tom, i objętość przyjaźniejsza dla dziecka, ale nie lubię takich numerów.
Mi się jakoś bardziej kojarzy z Miyagim z Karate Kid. Albo z Pai Meiem z Kill Billa (choć tu kaliber brody inny).
Nie byłem fanem Karate Kida,ale faktycznie, coś w tym jest :)
Nieźle, ten kot na zdjęciach wygląda jak ten, który do mnie przychodzi codziennie :D
Jeśli mieszkasz w Warszawie nie daleko Promenady, to może mamy tego samego kota? :)
Nie, nie mieszkam koło Promenady. Ale o kota dbaj :)