Bohater i narrator książki, pracownik korporacji średniego szczebla, wraca nocą do domu, gdy zauważa na ulicy samotnego dziesięciolatka. Rodzice nie chcą wpuścić dziecka do domu, więc mężczyzna zabiera go ze sobą, bojąc się nieco reakcji żony. Jednak w mieszkaniu nikogo nie zastaje. Kartka informuje go, że żona i syn wyjechali niespodziewanie. Nic nietypowego, jednak powoli do bohatera zaczyna docierać, że dokoła dzieją się rzeczy podejrzane: znika coraz więcej ludzi, pustoszeją całe osiedla, firmy przestają funkcjonować, a ktoś starannie dba o to, by to wszystko nie rzucało się w oczy. Narrator staje się obiektem zainteresowania policji, która zachowuje się, jakby nie obowiązywały jej żadne prawa. Równocześnie natrafia na tajną organizację, która próbuje wyjaśnić przyczyny zniknięć.
„Selekcja” byłaby doskonałym opowiadaniem: fabuła jest jednowątkowa, liczba postaci ograniczona, akcja dość skondensowana w czasie. Ponieważ jednak Maziarski zamyślił powieść, to rozbudowywał opisy najzwyklejszych czynności i niepotrzebnie roztrząsał banalne zjawiska. Bardzo się starał, by te partie brzmiały bardzo literacko, górnolotnie i oryginalnie, ale niestety osiągnął jedynie wrażenie pewnej nienaturalności. Bardzo przydałaby się współpraca kompetentnego redaktora, który pomógłby autorowi w wypracowaniu bardziej indywidualnego stylu i śmielszym potraktowaniu materii fabularnej. Poza okrojeniem tekstu z takich nadmiarowych elementów nie zaszkodziłoby też pogłębienie postaci głównego bohatera, który robi wrażenie raczej bezwolnego uczestnika wydarzeń niesionego ich prądem niż człowieka zdeterminowanego, by zbadać los swoich bliskich i zrozumieć, co się dokoła dzieje, czy też dorzucenie kilku wątków pobocznych albo rozbudowanie bohaterów drugoplanowych.
Szczęśliwie książka ma też wiele zalet, które równoważą słabości. Zdarzają się w niej obrazy świeże, a dzięki temu zapadające w pamięć, jak choćby scena, gdy bohater wsłuchiwał się w odgłosy nocnego miasta, kiedy bez trudu można rozróżnić i sklasyfikować poszczególne odgłosy. Dzięki takim momentom każdy z nas nosi w sobie „zabytkowe dźwięki umarłego miasta”, czasu, który przeminął. I wzdycha za archiwizowaniem, nagrywaniem i składaniem w muzeach takich dźwiękowych zabytków. Rozważania o przeszłości zajmują zresztą bohaterowi sporo czasu i muszę przyznać, że wypadają bardzo interesująco (choć odnosiłem wrażenie, że nie do końca zgadza mi się chronologia, ale może niekoniecznie powinienem odnosić znane nam realia historyczne do realiów powieściowych). Widok nieoglądanych dawno ulic miasta nasuwa narratorowi wspomnienie z okresu działalności w podziemiu, a niespodziewana wizyta na peryferiach wyświetla obrazy z dzieciństwa.
Innym plusem „Selekcji” jest atmosfera, zagęszczająca się z każdą stroną, dość niesamowita, każąca w każdej chwili spodziewać się wydarzeń, które nie przyniosą bohaterom nic dobrego. Podobały mi się refleksje o kondycji współczesności, gdy bezimienny narrator próbował analizować swoją sytuację i zmiany zachodzące dokoła, uświadomić sobie, jak i kiedy świat jego młodości: równocześnie niełatwej i pełnej uroku, stał się dziwnie obcy i pozbawiony radości, kiedy „nagle przestał funkcjonować tak, jak powinien”. Co było przyczyną dziwnego znikania ludzi? Czy uruchomił się jakiś mechanizm doboru naturalnego, który eliminuje nadmiarowe dobra i osoby? Czy „kapitalistyczny lewiatan pożera swoje dzieci”? A może jakieś mroczne, złowrogie siły dokonują ludobójstwa na wielką skalę?
Hipotez jest wiele, każdy czytelnik może też wysuwać własne przypuszczenia – materiału dostanie dość (niekiedy mocno aktualnego). Maziarski przewrotnie nie wskazuje jednego wroga, jednego zagrożenia, raczej pokazuje złożoność problemów. Zdaje się mówić, że nie ma prostych rozwiązań, a ludzkości potrzebna jest wszechstronna kuracja, jeśli nie chcemy się pewnego poranka obudzić i stwierdzić, że zostaliśmy sami pośród atrap i dekoracji udających prawdziwe życie.
Wojciech Maziarski, Selekcja, Magam 2015.
O „Selekcji” pisała też Zakurzona.
Bardzo ładne ostatnie zdanie. Bardzo! :) Do samej książki natomiast mnie nie zachęciłeś. Nie lubię pompowania stron przy pomocy opisów najzwyklejszych czynności i roztrząsania banalnych zjawisk. Nawet jeśli reszta rokuje :P
Aż sprawdziłem, co tam wypisałem w tym ostatnim zdaniu :P Dzięki za uznanie. Nie zmuszam do czytania Selekcji, ale pamiętaj o autorze, gdyby napisał drugą powieść.
Myślisz, że wówczas znajdzie się ten redaktor? :P
Nadzieja umiera ostatnia, jak wiadomo :D
Na razie to mam niemoc czytelniczą, a po sobocie to i cielesną, i nie mogę się zmusić do czytania. Narozgrzebywane chyba z 4 książki i tak sobie leżą :) Zatem coś co tylko rokuje nie przejdzie. Potrzebny jest jakiś porywający bestselleropejdżtarner :P
No tak, jak ciało mdłe, to i duszy się nie chce. W kwestii pejdźternerów nie poradzę, bo cierpię na niedosyt ostatnio.
Wziąłem najnowszą Kańtoch i jakieś dyrdymałki komediowe polskie, zobaczymy :)
Zeznawaj na bieżaco:)
Początek brzmi bardzo zachęcająco. Już samo to wprowadzenie wystarczyłoby zapewne, by mnie zachęcić do lekturę. Niecna to rzecz tak nęcący zamysł fabularny tworzyć.
A tak na marginesie i z prośba o wybaczenie czepialstwo – „pracownik korporacji średniego szczebla” sugeruje, że to korporacja jest średniego szczebla ;)
Ogólna atmosfera książki też miałaby szansę Ci się spodobać.
Co do korporacji, to niestety „średniego szczebla pracownik korporacji” brzmi jeszcze gorzej.
Trybik po prostu :)
Ale to mi okropnie skraca tekst :)
Kontrpropozycja stonowana: „pracujący na średnim szczeblu w korporacji”. Kontrpropozycja fantazyjna: „korpoludek po środku porządku dziobania”.
Zaznaczam, że czepiam się jedynie ze względu na swe skrzywienia i dla formalności, bo choć kolejność myląca, to i tak wiadomo dokładnie, o co chodzi.
Się rozszalałeś :)