Kiedy ostatni raz widziałem się z Anastazją Kamieńską, miała trzydzieści parę lat, właśnie wyszła za mąż za swego wiernego Czistiakowa i rozwiązywała sprawę śmierci moskiewskiej aktorki. Dookoła, w Moskwie roku 1995, pogłębiały się podziały między biednymi a bogatymi, uczciwymi a cwaniakami, wpływowymi a szarymi obywatelami. Milicja wciąż była niedofinansowana, cierpiała na braki kadrowe i poddawana była licznym naciskom możnych tego świata. Funkcjonariusze harowali z oddaniem, kosztem swojego życia osobistego i trudnych kompromisów.
W roku 2014 spotykamy Nastię Kamieńską w zupełnie innym momencie jej życia. Tryb wydawania w Polsce książek Marininy sprawił, że „Egzekucja w dobre wierze” rzuca nas w środek nowej zawodowej kariery pani (już) pułkownik, która jako emerytka pracuje w prywatnej agencji detektywistycznej swego starego znajomego Władisława Stasowa (o przejściu Kamieńskiej na emeryturę można przeczytać w „Życiu po życiu„). Pieniądze większe, spokoju też więcej, bo i zakres spraw inny. Pięćdziesięcioczteroletnia Kamieńska czuje jednak, że chyba nieco rdzewieje wśród rutynowych zadań. A nowe zlecenie nie wygląda na takie, które może przynieść coś ekscytującego.
Kamieńska z brakiem zainteresowania, które udziela się czytelnikowi niczym ospa wietrzna, wyjeżdża do syberyjskiego miasta, gdzie wspólnie z kolegą Korotkowem ma wybrać działkę pod budowę luksusowego pensjonatu. Sprawa nie jest prosta: przez miasto ma przebiegać nowa droga, a walczące lokalne stronnictwa lansują sprzeczne wersje jej przebiegu, zarzucając sobie nawzajem prywatę i wykorzystując między innymi argumenty ekologiczne. W mieście giną ludzie związani z ruchem obrońców przyrody, a przybysze z Moskwy mimowolnie zaczynają wgłębiać się w sprawę.
Siłą powieści Marininy zawsze była główna bohaterka, Nastia Kamieńska: wybitnie inteligentna, pracoholiczka, abnegatka o słabym zdrowiu, irytująca i jednocześnie budząca uznanie. Jako kobieta w średnim wieku wydaje się już tylko bladym cieniem samej siebie. Nie umie wykrzesać z siebie zainteresowania pracą, które zawsze pchało ją do przodu, obojętnie odfajkowuje kolejne etapy zlecenia, nawet nie udając, że ją interesuje. Straciła nie tylko radość z pracy, ale i z życia. Wciąż niezadowolona, sama siebie musiała strofować, by nie stać się „starą zrzędliwą babą, od której wszyscy będą uciekać”. Próbuje pracować nad sobą, ale bez szczególnych rezultatów. Dopiero pod koniec książki, gdy rozkręca się wątek kryminalny, Kamieńska zaczyna nieco przypominać dawną siebie. Za późno, by zatrzeć wrażenie uprzedniej nijakości. Inni bohaterowie są równie mało wyraziści. Wyróżniają się jedynie biznesmen o niejasnej przeszłości Piotr Worożec i jego perfekcyjna asystentka Inna, chociaż z nieznanych powodów Marinina z uporem każe im odgrywać kolejne podobne sceny, niewiele wnoszące i do fabuły, i do charakterystyki postaci.
W ogóle rozwlekłość to zasadnicza wada „Egzekucji”. Kolejne sceny i dialogi jedynie w minimalnym stopniu posuwają akcję do przodu i trudno dostrzec dla nich jakieś uzasadnienie. Dla ukazania mechanizmów prowincjonalnej polityki i obyczajów spokojnie wystarczyłaby ich połowa, tym bardziej że obraz prowincjonalnej Rosji nie jest szczególnie pogłębiony czy oryginalny. Nawet na dalekiej Syberii życie nie toczy się w tak zwolnionym tempie, a jeśli nawet, to doświadczona autorka powinna wiedzieć, jak nadać mu więcej dynamiki. Obraz Rosji niewiele odbiega od tego ukazywanego we wcześniejszych częściach cyklu: „Serwuje się nam kłamstwa bez zmrużenia oka, bo wiadomo, że się nie oburzymy. Ponieważ jesteśmy motłochem. Frajerami. Przełkniemy wszystko”. Przełkniemy, pod jednym warunkiem: że nam osobiście będzie dobrze, jak to ujmuje wożący moskiewskich gości kierowca. Korupcja mu nie przeszkadza, bo z korupcją walczy „ten, komu źle się żyje”. „Kiedy zaś człowiekowi żyje się dobrze, nawet nie przyjdzie mu do głowy, żeby się zainteresować, dlaczego tak się dzieje. […] Moja rodzina ma co jeść i w co się ubrać, […] więc jestem zadowolony. Jeżeli z tego powodu, że prowadzę spokojne życie, ktoś się wzbogaci, to na miłość boską, nie mam nic przeciwko temu”. Konstatacja to mało oryginalna, choć dość uniwersalna, szkoda jednak tylko dla niej przebijać się przez ponad pięćset stron powieści.
Wątek kryminalny trudno uznać za szczególnie błyskotliwy, choć gdyby nie on, „Egzekucję” należałoby spisać na straty gdzieś około połowy. Kamieńska i jej Korotkow nawiązują współpracę z lokalnym wywiadowcą Jegorowem. Odsunięty na boczny tor z powodu pijaństwa, prowadzi jedynie marginalne sprawy i nie jest dopuszczany do budzącego wielkie zainteresowanie śledztwa dotyczącego morderstw ekologów. A mimo to wspólnie z moskiewskimi przybyszami wpadnie na trop, który przyczyni się do ich wyjaśnienia. Kamieńska wreszcie zyskuje okazję, by się wykazać nie tylko sprawnym posługiwaniem się internetem, ale także wiedzą z zakresu programowania neurolingwistycznego jako środka manipulowania opinią publiczną. Inne elementy kryminalne są mocno banalne i podejrzenia, których nabieramy w połowie książki, znajdują potwierdzenie w finale.
Zastanawiam się, czy „Egzekucja w dobrej wierze” to wypadek przy pracy i pechowo poznajemy Kamieńską w emeryckiej odsłonie od książki mocno przeciętnej, czy też jest to symptom upadku całego cyklu. Mam nadzieję, że nowy wydawca zaryzykuje i zapozna nas z innym tomem, by rozwiać wątpliwości. Oby na korzyść powieści Marininy.
Aleksandra Marinina, Egzekucja w dobrej wierze, tłum. Aleksandra Strona, Czwarta Strona 2016.
A mnie nic nie wchodzi. Być może brak urlopu i próba sięgnięcia po coś bardziej ambitnego, to fatalne połączenie? Skoro jednak wypoczywasz, to ta Marinina musi być rzeczywiście kiepska :P
To bardzo złe połączenie, ale z kolei skąd wziąć dobre i niegłupie czytadło?
A może właśnie trzeba sięgnąć po głupie, żeby przy jakimś pageturnerze nabrać rozpędu, a potem wejść w ambit jak nóż w masełko? Na razie kolejno porzuciłem: „Głód”, listy Mrożka i Lema, szwedzkiego hydraulika, a teraz jestem bliski zrezygnowania z „Solfatary” :( Czytam parę stron, a potem i tak ląduję na Netfliksie przy kolejnym odcinku niezłego anime :)
No to żeś faktycznie se dobrał lektury :P Ja pochłonąłem Solfatarę w wakacje, ale byłem zdeterminowany, bo po urlopie na pewno bym o nią nie sięgnął, objętość odstraszająca.
Mnie objętość nie przerażała, dopóki nie zacząłem czytać. Teraz się zastanawiam ile z tego to rozwlekłość narracji i wodolejstwo głównego bohatera :P Nie powiem, są tam sceny jak marzenie i przednie, skrzące się humorem dialogi, ale też sporo nudzących mnie scen :)
No szkoda, że Ci nie wchodzi, naprawdę jak na tę objętość grzechem jest narzekać na nudę. A główny bohater jest gawędziarz, nie wodolej :D
Może po prostu potrzebuję godzinki w leśnej głuszy, sam na sam z prozą pana Hena, bo na razie jest tak, że co wezmę książkę do ręki, to ktoś zaraz przyłazi i czegoś ode mnie chce. Tempo czytania mam 2 strony na dzień :(
Tylko z kolei nieporęcznie taką cegłę na rowerze w leśną głusz ciągnąć :) Mam nadzieję, że się jednak przekonasz.
Na razie przeczytałem komiks z serii „Star Wars”, który Kitek kupił chłopakom i którym pogardzili :)
Dobry komiks nie jest zły, ale żeby zaraz starwarsy? :)
On leżał, ja leżałem, to pomyślałem: „A co tak będzie leżał?” i przeczytałem. Nawet z niejaką przyjemnością, bo i jeden z Huttów był i Sokół, i Luke, i miecze. No co ja Ci będę pisał, starwarsy to starwarsy :)
Mnie możesz pisać, jestem odporny na uroki SW, nigdy się nie wciągnąłem :P
I nawet Lea u Jabby, w skąpych outfitach, nic? :P
Lea w skąpych? Nieee, ją tylko z warkoczykami kojarzę.
Na pewno ta fryzura, to nie są warkoczyki :P Tak czy siak TUTAJ
No fakt, to nie warkoczyki. Skąd ja wziąłem te warkoczyki zawinięte w koszyczki?
W średniowieczu nazywano to chyba „baranimi rogami” :P Z tym, że osiatkowywano :)
Zadziwiasz mnie :)
W średniowiecze byłem kiedyś niezły. I to zarówno w napitki, zwyczaje jak i szaty :P Ale to było kiedyś i jakby co, to będę się wypierał, że w ogóle :)
Ja tam zawsze byłem słaby w życie codzienne :P Więc się nie wypieraj, tylko ciesz z pamięci do szczegółów.
Świetny tekst :)
Marininy nic nie czytałam, jakoś nie mogę się przekonać.
Próbuję teraz wymyślić co czytać na urlopie, ale zaczynam mieć jak Bazyl.
Dzięki.
Wybór lektur na urlop to dobry temat na wpis :)
PS. A gdzie tradycyjne „zapraszam do siebie”?
Marinine chyba raz napoczelam ale nic z tego nie wyszło. Nawet nie pamiętam tytułu tylko że była to jedna z jej pierwszych książek. Jeśli to była Marinina w wersji najlepszej to strach myśleć jaka jest ta o ktorej mowisz ze slaba .
I na początku jej się zdarzały słabsze, ale nie aż tak. Widać nie jest Ci pisana Moskwa doby kapitalistycznych przekształceń.
Hmm… To ja już chyba wiem, dlaczego tak ciężko mi się zabrać za tę książkę. Podświadomość mnie ostrzega. ;)
Nic to, mam nadzieję, że mnie się bardziej spodoba.
Zależy, jakie masz wcześniejsze doświadczenia z Marininą. Na tle wypada bladziutko.
Nowy wydawca odezwał się do mnie na fejsie, więc to chyba informacja z pierwszej ręki: wydadzą wszystkie wcześniejsze, których nie wydał poprzedni wydawca. To skakanie po serii mnie dobija. Przestałam czytać Marininę.
Wiem, że wydadzą, chociaż bezpieczniej założyć, że na razie mają takie plany, a jak zwykle pewnie będzie zależeć od sprzedaży. Bałagan wprowadził WAB i teraz już nikt z tym do ładu nie dojdzie.