W moim ulubionym cyklu o szpitalu kosmicznym Jamesa White’a ludzie i inne rasy z całego wszechświata współpracują ze sobą, by nieść pomoc chorym i potrzebującym bez względu na ich pochodzenie. Okazywanie humanitaryzmu jest sposobem na przełamanie oporów istot nawet początkowo wrogich. Wizja ta, aczkolwiek może się wydawać naiwna, jest jednak na swój sposób krzepiąca. Natomiast John Scalzi w swym debiucie zdecydowanie odrzuca złudzenia, że pokojowe współżycie ras w kosmosie jest możliwe. Dla niego wszechświat jest przede wszystkim miejscem zawziętej walki o przestrzeń życiową, w której należy odrzucić wszelkie sentymenty.
Na Ziemi siedemdziesięciopięciolatek jest już starcem, czeka go jakieś dziesięć lat życia i to najczęściej w chorobie lub niedołęstwie, mimo iż medycyna poczyniła spore postępy. Nic więc dziwnego, że dużym zainteresowaniem cieszy się propozycja Sił Obronnych Kolonii: zaciągnij się w swoje siedemdziesiąte piąte urodziny i zacznij na nowo. Opuścisz co prawda rodzinną planetę, ale w zamian dostaniesz gruntowną kurację odmładzającą. I prawo do utraty życia w jednej z licznych bitew z Obcymi, z którymi ludzkość rywalizuje o nadające się do zamieszkania planety. „Albo będziemy kolonizować, albo inne rasy okrążą nas i pokonają. Walka jest zacięta”. Nie ma miejsca na dyplomatyczne zabiegi, nie można liczyć na pokojowe współistnienie z Obcymi. Dlatego Siły Obronne są rzucane wszędzie tam, gdzie pojawia się zagrożenie dla ludzkich kolonii. Żołnierze mają zmodyfikowane ciała o niezwykłych właściwościach i tylko dzięki nim są w stanie przeżyć kolejne potyczki. Pomaga im też to, że są młodzi ciałem, ale ich umysły należą do doświadczonych ludzi i zebrane podczas długiego życia umiejętności mogą spożytkować w boju.
Dołącza do nich wdowiec John Perry. Porzuca Ziemię, przechodzi zabiegi, które ze starca czynią wartościowego żołnierza, i rusza do boju. Zyskuje przyjaciół, traci ich, okazuje się zdolnym przywódcą, walczy, awansuje, a po pewnym czasie dociera do niego, czym się zajmuje: staje się wykonawcą rozkazów, maszyną do zabijania obcych, w których nie widzi istot rozumnych. Traci człowieczeństwo, zaczyna czuć się potworem. To mógł być punkt wyjścia do ciekawej analizy psychiki bohatera, może początek jego przemiany prowadzącej do buntu przeciwko bezdusznemu systemowi albo chociaż głębszej refleksji nad tym, co się dookoła dzieje (a dodajmy, że sytuacja jest nakreślona nader pobieżnie). Scalzi jednak nie zamierza wchodzić w takie subtelności. Załamanie Johna jego dowódca kwituje stwierdzeniem, że to typowe dla wszystkich żołnierzy, a sam problem zostaje rozwiązany bez wdawania się w psychologię. Bo „Wojna starego człowieka” to przede wszystkim powieść akcji, szybka i dynamiczna: przeskakujesz z planety na planetę, strzelasz albo do ciebie strzelają, przyjaźnisz się z kimś, a po chwili już nie masz przyjaciela, bo zginął z rąk/macek kolejnych wrogów. Wrogów, których nikt nie stara się poznać; ich trzeba zabijać, nie ma czasu na długotrwałe podchody. Jednym słowem, kosmiczna dżungla.
Scalzi nie tylko kwestię odhumanizowania żołnierzy Sił Obronnych kwituje kilkoma zdaniami. Pojawiają się tu także inne problemy warte pogłębienia: kwestia granic modyfikacji genetycznych ludzkiego organizmu czy na przykład prawa do wykorzystywania DNA zmarłych do tworzenia superwojowników pozbawionych świadomości tego, kim byli „dawcy” ich genów. Niestety, czytelnik zostaje sam ze swymi przemyśleniami. Szkoda, bo nieco głębi na pewno by książce nie zaszkodziło. A tak mamy co prawda atrakcyjną i wciągającą, ale tylko strzelankę.
John Scalzi, Wojna starego człowieka, tłum. Jakub Małecki, Wydawnictwo Akurat 2016.
Ciekaw jestem, czy następne części poruszają te wspomniane wątki. Choć z drugiej strony pierwsza nie do końca mnie zachęca do sięgania po kolejne. Może właśnie, gdy będę miał ochotę na kosmiczną strzelankę. Ale te to wolę w postaci komputerowej.
Pojęcia nie mam, co jest w kolejnych tomach. Nawet nie wiem, czy się ukazało cokolwiek. Też raczej nie będę zainteresowany.
Czyli takie Halo czy inny Crysis, tylko że na papierze? Naoglądałem się „Żołnierzy kosmosu”, to mi wystarczy, a i jak widać na zdjęciu ta akcja nie taka znowu szybka i dynamiczna skoro uśpiła kocieła :P Dobrze jednak wiedzieć, że istnieje taki tytuł, bo może się przydać w cięższych czasach. Póki co porzuciłem „Ziemię obiecaną”, nie chcąc jej krzywdzić niezbyt uważnym czytaniem (pracowy, odmóżdżający kocioł), na rzecz łotrzykowskiego fantasy. I po wczorajszej zarwanej nocce myślę, że to był dobry pomysł :D
Nie wiem, o czym piszesz, więc nie porównam :) A kocieł usypia w każdym miejscu, byle mógł głowę położyć, więc jego reakcjami bym się nie sugerował :P
Jakie masz łotrzykowskie fantasy?
To takie strzelanki konsolo/peceto :) I też mamy na stanie u dziadków takiego kota (rudy, przypadek?!), który kiedyś wiercąc się w sennym majaku rżnął był z okupowanego krzesła :P
Przypomniałem sobie, że kiedyś w chwili natchnienia (czy tam promocji, jak zwał tak zwał), kupiłem w jednym z serwisów „Honor złodzieja” Hulicka. Porównywany do Lyncha, póki co jest do niego w klimatach zbliżony. Chyba nawet trochę za baaaardzo :P W każdym razie, lektura mi idzie nieźle i jeszcze sobie potrenowałem wysyłanie pliku .mobi z dropboxa na email kindle :D Same zalety z tej fantasy :P
Rude kotki są fajne :D
Myślałem, że znalazłeś coś oryginalnego, a nie klona. Na klony mi trochę szkoda czasu :(
Czekaj, czekaj. To że zarwałem nockę wcale nie oznacza, że jestem w trzech czwartych tomu. Zacząłem późno i za mną dopiero bodaj pięć rozdziałów :) Żeby się nie zemściło pochopne wydawanie sądów.
PS. Aczkolwiek okoliczności przyrody (miasto) oraz sam bohater wyzwalają delikatne deja vu :P
Dobrze, to poczekam ze skreśleniem tej książki (albo wręcz przeciwnie), aż skończysz czytać. I notkę napiszesz :P
Czemu wszystkie nasze gadki o książkach kończą się, dziwnym trafem, zwrotem „notkę napiszesz”? :P O Leopoldzie zamyślam, ale ciężko. O lżejszym kalibrze jednak jakby łatwiej :) Choć nie, wróć! O paru dziecięcych wyrzutach sumienia też w sumie nie napisałem. I tych chyba nawet bardziej żałuję :(
Bo się poczuwam do obowiązku (może źle pojmowanego) dyscyplinowania Cię do pisania. W imieniu grona wielbicieli, którzy są być może lepiej ode mnie wychowani i nie będą sami wymuszać notek szantażem i podstępem :D
Patrząc po komentarzach pod naszymi wpisami, to chyba należy wreszcie przyjąć do wiadomości, że piszemy te teksty, żeby wzajemnie móc sobie pod nimi poplotkować o tym czy owym :P
A wracając do meritum, to jakoś nigdy nie miałem chyba do czynienia z książkową military space opera, czy jak jej tam. Nawet „za młodego” :) Coś mi się kołacze jakiś Weber, ale raczej nie czytałem.
Każda motywacja jest dobra, żeby coś napisać. A jeszcze żeby sobie móc poplotkować, to w ogóle hoho :)
Niezłe space opery miał Łukjanienko swego czasu.
Znam tylko z bodajże dwóch „Patroli” i filmu na podstawie jednego z nich. Przy czym wywietrzały z głowy dość mocno :P I chyba raczej nie ciągnie mnie w kosmos, a jeśli już, to tak jak Pożeracza, raczej do konsolowych jatek. I tak, wiem, że ta czcza rozrywka w złym świetle stawia mój humanitaryzm wobec obcych ras :P
Nie, Patrole fajne, ale to nie to. Lord z Planety Ziemia i jeszcze kilka innych to space opery, całkiem niezłe.
Nikt tu nie podważa Twojego humanitaryzmu, nic a nic :)
Ba, bo byś chciał wojnę w Kosmosie i żeby jeszcze coś mądrego autor przemycił pod płaszczykiem kosmicznych strzelanek?
Takie rzeczy to tylko klasycy :-) …a dokładnie teraz to mi na myśl jeden przychodzi:
Joe Haldeman – Wieczna wojna
No może to i jest też military sf (?), ale za to z najwyższej półki, kiedyś tam to nawet różne nagrody, Hugo, Nebula i Locus (1975).
Autor wie co pisze, weteran z Wietnamu, do tego astronom więc o Kosmosie też coś wie :-)
Naczytałem się różnych Remarque’ów, to mi wzrosły oczekiwania wobec książek wojennych, cóż poradzę :) Haldeman, zapiszę sobie, dzięki.
Nadrabiam zaległe komentarze. Właściwie już gdzieś skomentowałam, że to wcale nie takie łubu-dubu, mnie tam więcej rzeczy się podobało, potem ty gdzieś u mnie się wypowiadałeś…
Ale i tak ślad swój tu zostawię.
Aha – kolejne części niekoniecznie, to info od znawcy gatunku, wiem że nie planowałeś, ale może ktoś będzie szukał informacji, to podpowiadam.
Pamiętam, Scalzi podszyty Szekspirem :D
Dalszego ciągu faktycznie nie planuję, w sumie nie wiem, co tam by jeszcze poza kolejnym naparzankami mogło być. No ewentualnie jeszcze romansik z klonem.