Jest rok 1992. Na starym cmentarzu w Bratysławie podczas ekshumacji rozbija się trumna. W czaszce, która z niej wypadła, robotnicy zauważają wbity gwóźdź, w sprawę włącza się więc policja. Śledztwo prowadzi młody, pyskaty i inteligentny Richard Krauz z Wydziału Zabójstw wraz z partnerem. Zwłoki pochowano zaledwie kilka lat wcześniej, w tajemniczych okolicznościach. Zapisy w cmentarnych księgach są niepełne, dokumentacja zaś niekompletna. Policjanci ustalają, że zmarły miał związki z Kościołem, a przed śmiercią był brutalnie torturowany. Tropy szybko zaczynają wskazywać na komunistyczne służby bezpieczeństwa.
To miał być pewniak. Czas i miejsce akcji zapewnić miały jednocześnie dawkę egzotyki i swojskości – egzotyki, bo nie natknąłem się dotąd na kryminał osadzony w Czechosłowacji niedługo po upadku komunizmu (i w przeddzień jej podziału na dwa oddzielne państwa), i swojskości – bo pamiętam tamte czasy i wiele rzeczy mogło się okazać zaskakująco bliskie (niestety, Dán postawił na akcję, nie na odmalowywanie tła, poza niezbędnymi elementami). Ciekawie zawiązana sprawa kryminalna prowadząca w przeszłość dawała możliwość przedstawienia działalności bezpieki i procesu przekształcania dawnej milicji w nową policję (to akurat się Dánowi udało pokazać). Bardzo mi się spodobał Krauz, nieobciążony związkami z minionym systemem, niezależny i bystry (ponieważ wydawca zaopatrzył niezbyt ładną okładkę w – również niezbyt ładną – filmową obwolutę, siłą rzeczy Krauz nabrał dla mnie rysów Macieja Stuhra). W ogóle postacie policjantów (i opisy ich życia pozasłużbowego) się autorowi udały; jako czynny funkcjonariusz zapewne pełną garścią czerpał z życia. Jeśli miałbym na coś narzekać, to na dialogi – zamierzone jako wymiany ciętych, dowcipnych i błyskotliwych ripost, na dłuższą metę okazały się męczące, co może zresztą wynikać z dość kanciastego przekładu. Co tam jednak dialogi, skoro śledztwo posuwało się do przodu, bohaterom udało się wziąć udział w paru mordobiciach, jednym samosądzie, spotkaniach z tajemniczymi świadkami, którzy natychmiast po przekazaniu mniej lub bardziej zawoalowanych sekretów znikali lub ginęli gwałtowną śmiercią. Czytałem z przyjemnością, chwaliłem publicznie (a mówiły jaskółki, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca!), po czym Dán wywinął mi numer, którego mu wybaczyć nie mogę.
Mniej więcej w trzech czwartych tomu zbliżamy się do wyjaśnienia zagadki. (Osoby, które chciałyby książkę przeczytać, powinny odpuścić sobie dalszy ciąg akapitu ze względu na spojlery). I co robi nasz pisarz? Mając możliwość wykorzystania niezliczonych kombinacji operacyjnych z udziałem bezpieki, od zwalczania szpiegostwa i wroga wewnętrznego przez szantażowanie kleru i prześladowanie opozycji do nielegalnych akcji zdobywania kruszców i walut, dobrowolnie zsuwa się do mulistego kanału przytkanego zwałami powieści i powieścideł, w których pojawia się tajemnica templariuszy! Wprowadza do fabuły ekscentrycznego profesora, który na kilkunastu stronach wykłada dzieje zakonu rycerskiego. Przebiera jeden z wydziałów czechosłowackiej Służby Bezpieczeństwa za niemalże tajemne stowarzyszenie o szeroko rozgałęzionych mackach i wręcz nieograniczonych możliwościach. Rozwiązuje zagadkę morderstwa tylko dzięki temu, że członkowie tego „tajemnego stowarzyszenia”, twardzi i bezwzględni profesjonaliści, nader chętnie dzielą się jego sekretami i udzielają wielostronicowych wyjaśnień. Do tego oczywiście sugeruje, że przemiany demokratyczne przemianami demokratycznymi, ale i tak wszystkim z tylnego fotela kierować będzie stary układ, który ma haki na każdego i niemal nieograniczone możliwości działania (chwilowo jedynie nieco okrojone, ale kwestią czasu jest ich odbudowanie). Dominika Dána nieco tłumaczy to, że wydał swoją książkę w 2007 roku, niedługo po sukcesach Dana Browna, i być może wtedy publiczność z wdzięczniejszym sercem przyjmowała podobne koncepty. Dziesięć lat później odbiło mi się zjełczałą fryturą, bo jeśli czegoś nie lubię, to wykorzystywania po raz tysięczny nieszczęsnych templariuszy. To miało urok świeżości w „Panu Samochodziku”.
Jednym słowem, ładnie żarło i zdechło. Ku mojemu żalowi, bo miałem nadzieję na dłuższą znajomość z Krauzem i słowackim kryminałem, ale mi przeszło. Chyba że w następnych tomach Dán zarzucił mętniackie wątki spiskowe, a zaczął pisać uczciwe kryminały?
Dominik Dán, Czerwony Kapitan, tłum. Antoni Jeżycki, Media Rodzina 2014.
Gdybym dzisiaj natknęła się na templariuszy we współczesnym kryminale, chyba bym się uśmiała po pachy.
Może autorowi konceptu zabrakło.;)
Autor miał, moim zdaniem, niewyczerpane możliwości; jak chciał skarbu, to na pewno i na Słowacji Niemcy podczas wojny coś zrabowali, Rosjanie czy komuniści też. Ofiara mogła być nieślubnym synem księdza Tiso albo arcyksięcia Ferdynanda, a nie, u licha, strażnikiem tajemnicy templariuszy. Nie potrafię zrozumieć, po co mu to było; chyba że faktycznie na fali mody się unosił.
Chętnie bym poczytał kolejną część, ale musiałbym dostać solenne zapewnienie, że morderstwo jest morderstwem, a nie elementem wszechświatowego spisku Opus Dei :D
Z opisu kolejnego tomu: Śledztwo, z początku pełne niejasności i znaków zapytania, wydaje się beznadziejne, lecz doprowadza do zaskakującego finału. Strach się bać.;)
Zawsze można wcześniejsze tomy poczytać.;)
Czerwony Kapitan jest, o ile pamiętam, chronologicznie pierwszy. Chyba poczekam na kogoś, kto czytał i mi tu przysięgnie, że nie ma więcej templariuszy i chwytów a la Dan Brown :)
Chcę to sprawdzić.
Proszę uprzejmie, ja ostrzegałem.
O szkoda, bo na słowacki kryminał miałabym ochotę. Ale skoro odradzasz, nie kupuję.
Ponoć następna część jest lepsza, ale chwilowo nie będę sprawdzał. Jeśli nie masz uczulenia na historyjki a la Dan Brown, to może dasz radę, ale raczej nic na siłę.
Oh nie, na Browna mam uczulenie. Kosmiczne.
Możesz przeczytać trzy czwarte, a potem i tak już wszystko wiadomo i nie trzeba kończyć :P
Ten gwóźdź w czaszce, jakoś mi się niejasno majaczy, ale do templariuszy albo nie dojechałem, albo wyparłem. Sam to bym przeczytał porządne o templariuszach opracowanie. Gdybym miał czas i warunki do skupienia :(
Łatwiej o dobre opracowanie o templariuszach niż o porządny kryminał z ich udziałem. Chyba wciąż Pan Samochodzik pozostaje niepobity :D
Swoją drogą, patrz jak akurat ten „biedny” zakon, który na pieczęci miał dwóch „braciszków” na jednym kucu, rozpala wyobraźnię współczesnych. Jak nie jeden Dan, to drugi, a jak nie oni to Nicolas. Templariusze zawsze na propsie? :P
Biednym zawsze wiatr w oczy :P Nie dość, że ich rozgonili, wymordowali i ograbili, to jeszcze pisarze się nad nimi pastwią :)
A najgorsze, że z różnym skutkiem. To samo tyczy scenarzystów :P
O tak. Pamiętam z dzieciństwa taki koszmarny francuski serial Stowarzyszenie Eleuzis, cóż to był za gniot :P
Pierwsze słyszę. Ja w dzieciństwie to raczej Miś Kolabor i Załoga G, co stawała u drzwi :P
Puszczali to w wakacje w Studio Lato, koszmar, to już Colargol lepszy :D
Ładnie, ładnie. Aż mi się przypomniało w miarę znośne SF uznanego autora, w którym deus ex machina przybrała formę… Drakuli. Nigdy tej powieści nie zapomnę, zdecydowanie.
Chyba wolałbym Drakulę, jest zdecydowanie mniej ograny, w każdym razie w książkach, które znam, występuje dużo rzadziej :D
Zacząłem czytać monografię Janion o wampirze i nie wiem jak Dracula, ale sam motyw wampiryczny, to zgrany jest na maksa :P Nawet, a może przede wszystkim, przez romantyków :P
Kurde, wpędzasz mnie w kompleksy tymi monografiami Janion, ja na studiach przez jeden rozdział którejś z jej prac przebrnąłem, a tu proszę :D
Spokojnie. Wczoraj przeczytałem Żonie passus (a co?, w końcu rozprawiamy o monografii prof. Janion :P ) i dumaliśmy nad nim dłuższą chwilę. Nic to nie dało, bo dalej nie za bałdzo wiem o co kaman :D Ale ogólnie ciekawe, więc brnę :)
Może nie chodzi o to, żeby przemawiały pojedyncze passusy, tylko żeby zostać porażonym całościową wymową Dzieła?
Być może. Jeśli, powtarzam, jeśli doczytam do końca, to wtedy będę w stanie się wypowiedzieć :) Na razie czytam zrywami, bo sporo czasu poświęcam na przetwarzanie na mój polski :P
Może nie trzeba tłumaczyć, tylko odbierać jakoś emocjonalnie albo podświadomie? :)
Podskórnie wręcz, wampirycznie nawet :P
Dożylnie raczej :P
Lepiej bym tego nie ujął. Chyba po prostu będę to tomiszcze wkładał pod poduszkę przed snem :P Zaraz, przecież ja sypiam bez poduszki! Kurczę, trzeba czytać :D
Śpij bezpośrednio na tomiszczu, poduszka mogłaby tłumić przepływ :P
Moja łepetyna może nie wytrzymać tak intensywnego obcowania. No, chyba że zawieszę sobie na szyi wieniec z czosnku :P
Tego to z kolei małżonka mogłaby nie wytrzymać i osikowy kołek wylądowałby Ci w sercu :P
To pal, nomen omen, licho! Znacznie gorzej byłoby w przypadku gdyby poszła śladami niesławnego Vlada :P
Raz w życiu byłbyś nadziany :D
I zasadniczo miałbym wszystko w … No dobra, może wróćmy do thrillerów i kryminałów :P
To byłby thriller i kryminał w jednym :P
Yhy. We mnie :P
Ale pomyśl o sławie, nagłówkach w superaku i tefałenie!