Pierwsze wzmianki o dziele Marcela Prousta pojawiają się w dziennikach Marii Dąbrowskiej w 1927 i 1929 roku, jednak dopiero po zakończeniu wielkiej pracy nad „Nocami i dniami” pisarka sięga po ten „«ostatni krzyk» wyrafinowanej literatury”, a wrażenia zapisuje (szkoda, że tak skrótowo) w swoich notatkach.
9 IX 1934. Niedziela. […]
Zaczęłam czytać Prousta. Nuży mnie, ale i zaciekawia. Nic, czego bym nie wiedziała o człowieku od niego nie dowiaduję się. Zbyt drobiazgowa kuchnia pisarska pokazana – ale dokument – b. potrzebny –
23 IX 1934. Niedziela. […]
Wróciłam znów do Prousta „Du côté de chez Swann” – Zajmuje mnie teraz. Dużo myśli identycznych prawie z tym, co jest w mojej książce. Gdyby nasi kretyni krytycy lepiej znali Prousta, wnet by wyprowadzili insynuacyjny wniosek, że pisałam pod jego wpływem – Mieliby jedno ułatwienie więcej w swym impotenckim poszukiwaniu ułatwień – w to, że nie znałam Prousta dotąd – nie uwierzyliby.
Pisarzowi – jak podsądnemu, nie wierzy się – Wszak popełnił wielką zbrodnię. Uczynił coś dobrego i coś, czego nikt inny nie potrafi – W Polsce zrobić coś dobrego to jedyna droga, aby znaleźć się zupełnie osamotnionym – pewnego rodzaju obóz izolacyjny – z którym, jak z każdym obozem izolacyjnym, sympatyzuje nieoficjalne społeczeństwo, żywi – nieposzufladkowani ludzie – A tego ci durnie też nie wiedzą, że pisarz prawdziwy jest na świecie jeden w wielu osobach – przedstawiciel jednej i tej samej wiekuistej myśli tworzącej. […]
7 X 1934. Niedziela. Sorrento. […]
Ja robię noc, zamykam okiennicę, zapalam lampę i chwilę czytam pierwszy tom Prousta (wiele szczegółów tej miłości z Odette zbędnych, dygresje niektóre wręcz banalne, a dialogi miłosne płaskie, ale jest sporo i b. dobrych rzeczy). Nad Proustem zmorzyła mnie drzemka, gaszę światło i śpię do wpół do szóstej.
10 X 1934. Środa. […]
Po śniadaniu w ciemnych okularach z Henr. na tarasie czytamy. Ja Prousta „Du côté de chez Swann”. Coraz więcej zastrzeżeń.
11 X 1934. Czwartek. […]
Rano usiłuję leżakować z Henrykami na tarasie, ale marznę i uciekam czytać Prousta do pokoju. Teraz trafiłam na interesujący opis wielkopańskiego przyjęcia (opis lokajów i dam).
25 XI 1934. Niedziela. […] Późno położyliśmy się spać, a ja jeszcze czytałam Prousta, który mnie coraz bardziej zajmuje –
5 XII 1934 […]
Czytam ponownie „Zwycięstwo” Conrada – Prousta na razie odrzuciłam – nie mogę. Nie mogę tam przebrnąć przez kilkunastostronicowe opisy sukien pani Swann, małostkowe analizy bródki i stylu pisarza Bergotte i oglądanie przez mikroskop mocno podśmierdzającego świata, który aby opisać, trzeba mieć nieco dynamitu w duszy.
29 I 1936. Środa. […]
Dziś w nocy, nie mogąc spać, zaczęłam czytać drugi tom Prousta. B. nudne, ale uparłam się, że go pomału zmorduję.
13 II 1936. Czwartek. […]
Zaczęłam czytać Prousta „Du côté de Guermantes”.
27 II 1936. Czwartek.
Stachno leży z powodu ataku artretycznych bólów w ręce i w kolanie. Ja rano na lekcji angielskiego. Potem w domu bakłażam się i czytam Prousta. […] Wcześnie spać z Proustem. Myślę, jakie życie byłoby piękne, gdybym ja się jeszcze mogła kimś zachwycić, chodzić pod czyimś urokiem, jak bywało dawniej.
11 III 1936. Środa. […]
Przed zaśnięciem czytam w tym świętym miejscu [w hotelu sióstr nazaretanek we Włocławku] „Sodome et Gomorrhe” Prousta.
26 III 1936. Czwartek. […]
Idziemy dziś do teatru na „Mieszczanin szlachcicem”. Wbrew głupim krytykom jest to bardzo dobre, kulturalne przedstawienie. Jak dużo znaczy reżyseria, z którą np. Borowski w „Wieczorze Trzech Króli” nie dał sobie rady, a z której świetnie wywiązał się Zelwerowicz. Sam zresztą doskonale gra Jourdaina. Jego Molierowskie typy są dobroduszne i głupkowate. Tak zresztą pojmowano w tym czasie – a u nas jeszcze aż Fredro – snobów i dorobkiewiczów.
Dziś największa elita umysłowa i artystyczna zastąpiła Geldhabów i Jourdainów, nikt jej nie prześcignie w próżności i snobizmie; a „ostatni krzyk” wyrafinowanej literatury, Proust, jest niejako rehabilitacją i psychologizującą apologią snobizmu i dorobkiewiczostwa duchowego. A swoją drogą jaki Fredro jest nędzny w porównaniu z tym nawet nędznym Molierem.
21 IV 1936. Wtorek. […]
Skończyłam czytać „Wykolejeńca” i zaczęłam 7-my tom dusznego Prousta, dusznego, jak suterena biednych ludzi, mimo że opisuje świat bogatej wyrafinowanej burżuazji i arystokracji. […]
10 XI 1959. Wtorek […]
Prawie cały czas czytam autora, o którego istnieniu jeszcze parę tygodni nie wiedziałam – Robert Musil: „Der Mann ohne Eigenschaften”. […] Otóż już w pierwszych rozdziałach znalazłam zdanie: „Seine Augen glänzten wie frisch ausgeschälten Kastanien” – Otóż identyczne zdanie, tylko w odniesieniu do kobiety określa u mnie wygląd Elżusi Pawoniakówny
– To już drugi raz mi się zdarza w tym roku, że spotykam u znakomitych pisarzy identyczne z moimi zdaniami – […]
Miałam już kilka takich wypadków w życiu. Z Mannem, z Proustem, z Czechowem – Znalazłam u wszystkich identyczne zdania z moimi –
Manna i Czechowa (z wyjątkiem sztuk scenicznych) poznałam dopiero po tej wojnie. Prousta czytałam w maju i czerwcu 1936 roku na Rabie, w małym hoteliku pani Samankowicz –
Tak to tworzy się myśl, metaforę, zwrot, porównanie w absolutnym przeświadczeniu, że są pierwsze w literaturze – gdy okazuje się, że kto inny już to przed nami napisał. Może nawet stu innych.
Obawiam się, że nawet najoryginalniejsi, najbardziej kreacyjni pisarze nie są zabezpieczeni przed tego rodzaju niespodziankami.
Maria Dąbrowska, Dzienniki 1914–1965, Instytut Badań Literackich 2009.
„Duszny, jak suterena biednych ludzi”! :D CUDOWNY komentarz na proustowskie, literackie wyczyny! Najlepsze jednak jest samozaparcie Marii Dąbrowskiej i to poczucie, że jak już się zaczęło, to należy skończyć.
Ciekawe, że zachwycił ją „Człowiek bez właściwości” Musila, bo z przeczytanych fragmentów powiedziałabym, że to Musil jest właśnie męczący i duszny – należy to sprawdzić i przetestować. :D
Sutereny biednych ludzi są raczej stęchłe i wilgotne, duszne to są u Prousta raczej te buduary dam przesycone perfumami i sypialnie chorych ciotek :) Co do samozaparcia, to jednak myślę, że gdyby ją książka absolutnie nudziła, to nie brnęłaby, na dodatek w oryginale.
O Musilu nie napisała, że ją zachwycił, ale widać, że jej się podoba („znakomity pisarz”). Sprawdź i przetestuj, mnie jakoś nie ciągnie :P
Cóż za pochlebna opinia na temat krytyków;). Dąbrowska imponuje przede wszystkim samozaparciem – choćby nużyło, książkę trzeba skończyć.
Ona, zdaje się, nie przepadała za krytykami, zwłaszcza tymi, którzy jej nie chwalili, rzecz jasna :D
Ciekawe, że w sumie bardziej w tych fragmentach widać autorefleksję Dąbrowskiej nad własnym pisarstwem niż jej zdanie o Prouście ;-). Ale też jestem zdziwiona, że bardziej Musil niż Proust!
Ona dość obsesyjnie odnosiła wszystko do własnej twórczości. Jest tu gdzieś na blogu jej notatka o tym, jak bezczelnie Kuncewiczowa ukradła jej koncepcję i wykorzystała w Cudzoziemce :P
Nie wiedziałam, że z niej był taki typ pisarki :-D. Ciekawe, że jej zdanie o Prouście wydaje się przez te circa 20 lat nie zmieniać.
Później do Prousta nie wracała, jeśli nie liczyć jakichś przypadkowych kartkowań, nie miała okazji do zmiany poglądów.
Obsesja na tle własnej twórczości to chyba dość typowe, Nałkowska też nieustannie biadała, tyle że na własną nieudolność, a nie na podłość świata.
Nałkowska miała też pecha (wystarczy wspomnieć o tym, że świetni „Niecierpliwi” wyszli tuż przed wojną i nigdy nie doczekali się specjalnego uznania, bo nie trafiali „w czas”), ale zgadzam się, jest to jakiś wzór, to rozmyślanie o sobie, przy okazji lektur innych. Swoją drogą właśnie to jest ciekawe w tych fragmentach: że Proust ją nuży trochę jakby na pokaz (to narzekanie, że nic jej już nie może ująć!), jakoś tak to mi się czyta :-).
Lektura Prousta trafiła u Dąbrowskiej, moim zdaniem, w dość niedobry okres; wyczerpanie pisaniem Nocy i dni, emocje związane z przyjęciem powieści, problemy zdrowotne; to wszystko wyciąłem, może trochę szkoda. Nużył ją nie tylko Proust, tylko w ogóle życie.
Żałuję, że u Nałkowskiej nie ma nic o Prouście, poza suchymi informacjami, że właśnie go czyta; w końcu uznaje się, że wywarłna nią spory wpływ. Jedna tylko refleksja mnie uderzyła, o koncepcji czasu u Prousta wywodzącej się od św. Augustyna. Czas poczytać „Wyznania” :D
A ja – w przeciwieństwie do Dąbrowskiej – z przeczytaniem „W stronę Swanna” nie miałam problemów, za to nie przebrnęłam przez „Zwycięstwo” Conrada.
Dąbrowska pisze: „Potem w domu bakłażam się i czytam Prousta”. Mógłbyś mnie oświecić, co znaczy „bakłażam się”? Nigdy nie słyszałam tego wyrazu. :)
Dąbrowska była wielbicielką Conrada, nic dziwnego, że wolała go od Prousta.
Pojęcia nie mam, skąd on wzięła to „bakłażać się”, ale w dzienniku występuje dwa razy, zawsze w kontekście obijać się/lenić :D Swoją drogą, cudnie to brzmi.
Zdecydowanie cudnie, też zwróciłem na to uwagę. Rozważam zasymilowanie do własnego idiolektu.
To ty asymiluj, a ja się pobakłażam :P
Jak cudownie, wychodzi na to, że wszystko czytała w oryginale! Też bym tak chciała. I do „Człowieka bez właściwości” mam zajrzeć od wieków. A tymczasem uczę się tego niemieckiego od wieków i jak nie umiałam, tak wciąż nie umiem.
Tak czy siak, boskie fragmenty, świetnie się czyta o Proustowej drodze przez mękę:)
To jest to, czego zawsze zazdroszczę ludziom tamtej epoki: znajomości języków na poziomie, który pozwalał na swobodne czytanie nie tylko powieści, ale i filozofów, naukowców – wszystkiego. I to minimum dwóch języków.
Dokładnie! Ale to zazwyczaj dzięki temu, że jednak wyższe sfery miały pieniądze na obcojęzyczne albo przynajmniej świetnie wykształcone bony i nauczycieli, dzięki czemu dziecko pod taką opieką od najmłodszych lat wychowywało się na wielojęzyczne. Zazdrość.
Nie tylko bony i guwernantki decydowały. Język zaborcy młodzi ludzie znali niejako z urzędu, a ówczesne gimnazja i pensje też dawały solidne wykształcenie językowe (z greką i łaciną na dodatek).
Ja tak zawsze zazdrościłam Szwajcarom. W jednym kraju się rodzą a potem mówią 4/5 językami.
No właśnie, a tu człowiek musi się uczyć w pocie czoła i bez gwarancji sukcesu.
Proust wydaje mi się być nadto skondensowanym. A ja rozpieszczony przez hamerykańskie pageturnery, w 80% składające się z list dialogowych, jestem :) Ale miło poczytać, że nawet literatom Marcel nie wchodził łatwo :P
PS. Też mnie to „bakłażam” zaintrygowało :)
Po przeczytaniu setek pageturnerów człowiek nabiera ochoty na coś do niespiesznego napawania się. A potem rzuca się na bestsellery z nowym entuzjazmem :D
Prawda, że piękne słowo? Szkoda, że słowniki go nie znają.
Tak mówisz? Widocznie mnie ta potrzeba jest obca, choć przyznaję, że kolejny bestseller oparty na kliszach, bywa czasem ponad moje siły :P A jeśli poczuję chęć powrotu na łono klasyki, to będzie to „Faraon”, bo cholernik łypie na mnie z półki :)
No i też bym się bakłażał, ale trawnik … Co Ci zresztą będę tłumaczył :D
Pobakłażać sobie przy bakłażanach :D Ech, wiem wiem, trawnik, rynna, podlewanie…
Faraon dobra rzecz :)
Na razie wkręciłem się w Simmonsa i nie wiem czy jutro nie wrócę z WBP z drugą cegłą cyklu :P No i ten brak dynamitu w duszy Prousta … :P
Bo Proust nie chciał wysadzić tego świata w powietrze, tylko napisać mu nekrolog. Świat rozsypał się sam z siebie, tak był spróchniały.
Nekrolog świata. Nic dziwnego, że trochę papieru mu na to poszło :P
Ale warto było, mało kto ma taki nekrolog.
Dobrze, że nie epitafium, bo to jednak ładna góra kamienia by była :)
Jedna bomba i po górce. To już lepiej na papierze.
Bardzo mnie ubawiła Dąbrowska, ale trochę ją rozumiem. Nic dziwnego, że przy Prouście się nudziła skoro i tak pisał, to co ona wie i myśli. Jeszcze takimi samymi zdaniami.
Tak, to chyba tragedia jej życia była: wszędzie widzieć swoich bohaterów, swoje wątki fabularne i wręcz całe sformułowania :D