„Dom dźwięczny, suchy i chrupki jak chleb jeszcze ciepły” (Colette, „Dom Klaudyny”)

Dom Klaudyny„Dom Klaudyny” nie jest dalszym ciągiem cyklu o rezolutnej uczennicy, która staje się kobietą pragnącą żyć pełnią życia. Jest dla tego cyklu źródłem, z którego czerpała Colette: zbiorem wspomnień o własnym dzieciństwie autorki. Jego dominantą czy motywem przewodnim jest postać matki, tej, która ukształtowała córkę, a potem wypuściła ją w świat.

Zwrot ku przeszłości

„Pisarz, jeśli dożyje późnych lat, zwraca się pod koniec ku przeszłości i albo jej złorzeczy, albo się nią rozkoszuje”, napisała Colette we wstępie do „Domu Klaudyny”, na który składają się teksty pisane, gdy autorka miała 50, 60 i 70 lat, mogła już więc patrzeć na swoją przeszłość z odpowiedniej perspektywy. Zdecydowanie jest ona dla pisarki źródłem rozkoszy: wspomina dzieciństwo ubogie, ale pełne szczęścia. Źródłem tego szczęścia była nie tylko swoboda i nieograniczony kontakt z przyrodą, ale „obecność tej, która zamiast oddalać się ode mnie przez swoją śmierć, w miarę jak się starzeję, staje się dla mnie coraz bardziej zrozumiała”. Matce poświęcone jest najlepsze opowiadanie ze zbioru („Sido”), przewija się też ona przez inne teksty. Jej wygląd, charakter, przyzwyczajenia, powiedzonka, stosunek do zwierząt i ludzi, talent obserwacyjny, zdolność celnego formułowania myśli, bezpośredniość – to wszystko po latach córka uwiecznia jako główny element swej krainy dzieciństwa. Nieco obok są i ojciec, i bracia (którym zresztą też poświęciła po opowiadaniu), gdyż to matka spajała rodzinę i w obliczu finansowej nieudolności męża troszczyła się o wszystko.

Piękna swoboda dzieciństwa

Klaudyna i jej bracia rośli na wsi, w skromnym domu, gdyż rozrzutność ojca mocno uszczupliła majątek matki, a mimo to nie czuli, że im czegoś brak. Włóczyli się po okolicy, wyczyniali najdziksze harce, wracając jedynie na posiłki. Matka, mimo iż drżała o dzieci, pozostawiała im swobodę, nie przelewała na nie swoich lęków. W domu zatroskana, odzyskiwała radość i spokój w kontakcie z przyrodą: ogrodem i zwierzętami. „Dopełniała swych obowiązków lojalnie. I dopiero po ich wypełnieniu schodziła, po dwóch stopniach, do ogrodu. I natychmiast opadało z niej wszystko chmurne wzburzenie, całą uraza. Obecność roślin działała na nią jak odtrutka i nie widziałam, żeby ktoś tak jak Sido potrafił ująć różę pod brodę, aby zajrzeć jej w oczy”. To po niej Colette odziedziczyła miłość do zwierząt, gdyż i dla matki stanowiły niezbędny element życia, były dobrymi duchami domowymi. W „Domu Colette” znajdziemy zresztą kilka kolejnych wspaniałych portretów kotów, psów, a nawet pantery Ba-Tu i tłustej gąsienicy.

Nostalgia

Opowiadania najwcześniejsze, z tomu „Dom Klaudyny” (1922), są krótkimi migawkami, scenkami rodzajowymi z życia rodziny. Matka jest w nich czasem główną bohaterką, czasem pozostaje w tle, aby podsumować poczynania innych lub przyjść im z pomocą. Jest nieodłącznym elementem życia, krzepiąca jest świadomość, że czeka, że pospieszy na ratunek, że nakarmi i utuli. Młodsze o siedem lat są trzy obszerne portrety: matki („Sido”), ojca („Kapitan”) i braci („Dzikusy”). Barw nabierają ojciec i bracia, przewijający się we wcześniejszych miniaturach, a postać matki staje się konkretniejsza, bardziej wielowymiarowa. Końcowe „Wesele” (1943), wspomnienie dnia własnego ślubu, symbolicznie zamyka dzieciństwo Colette, która pozostawia za sobą matkę i rusza z mężem w nowy świat, choć nigdy chyba nie przestanie tęsknić za najwcześniejszym etapem życia. Ta nostalgia przepaja całą książkę. Drobiazgowość i plastyczność opisów, przywoływanie słów, barw, smaków, zapachów i faktur pokazują, jak mocno dzieciństwo tkwiło w pamięci pisarki, jak często musiała sięgać do tych wspomnień później, by się pocieszyć czy pokrzepić, zanurzyć ponownie w miłości, jakiej jej wówczas nie brakowało. Matczyna „dłoń i ten płomień lampy, i ta zatroskana twarz, pochylona obok, to jest sam rdzeń, sam środek tajemnicy, która kręgami coraz słabiej uchwytnymi dla serca, coraz mniej przesyconymi światłem w miarę, jak się od niego oddalają, otacza ciepły salon ze swoją florą ściętych gałązek i fauną niepłochliwych zwierząt; dom dźwięczny, suchy i chrupki jak chleb jeszcze ciepły; ogród, miasteczko… Dalej wszystko jest już niebezpieczeństwem, wszystko jest samotnością…”.

Colette, Dom Klaudyny, tłum. Krystyna Dolatowska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1988.

(Odwiedzono 654 razy, 5 razy dziś)

10 komentarzy do “„Dom dźwięczny, suchy i chrupki jak chleb jeszcze ciepły” (Colette, „Dom Klaudyny”)”

  1. Zaraz, zaraz… Czy ten „suchy” też odnosi się do chleba? Dla mnie świeży chleb daleki jest od suchości. Ale tak serio… Me harce i swawole były zupełnie różne od tych tu wspomnianych, ale miałem to szczęście, że wychowywałem się w części Bydgoszczy, z której wystarczyły dwa kroki, by być poza Bydgoszczą.

    Odpowiedz
    • Podejrzewam, że jednak dom był suchy :)
      Strategiczne umieszczenie domu dzieciństwa to podstawa. Myśmy nie mieli pod ręką wsi, ale za to mieliśmy cudowne fundamenty po jakiejś nieskończonej budowli wypełnione rożnościami. Że też nikt tężca nie dostał po tych wyprawach, to cud jakiś :P

      Odpowiedz
  2. Właśnie, swoboda i nieprzenoszenie lęków. Harcowało się od rana do wieczora. Jak mawia Mama, dzień was wyganiał, noc przyganiała. A teraz nawet jakby człowiek chciał dać tej wolności, to weź i wygoń na dwór :P

    Odpowiedz
      • Widzisz, a ja byłem zwierzę wędrowne i bardzo dużo czasu spędzałem na łażeniu po łąkach, polach i zagajnikach :) Czytać też czytałem sporo, ale doprawdy nie wiem kiedy. Może mi się tylko wydawało, że to dużo, bo reszta koleżeństwa nie czytała :P
        U Was to przynajmniej Starsza oddaje się czytaniu, a u mnie snuciu po chałupie i truciu zadu rodzicielskiego :(

        Odpowiedz
          • Nie znam miejskiego życia z perspektywy dziecka z lat 80tych,no, może oprócz paru pobytów w Nowej Hucie u cioci, ale rzeczywiście miasto w tamtych czasach nie dawało chyba takich możliwości jak wieś :D A jak Colette poradziła sobie z nieodpartym przymusem przedstawiania dzieciństwa jako sielanki i edenu? Nostalgia i postać matki, rozumiem, ale co z czarnymi chmurami nad rodziną?

            Odpowiedz
            • Chyba nie miała przymusu sielankowości. Pisała, że było ubogo i wspominała, że dzięki tatusiowi, chociaż najwyraźniej w tamtych czasach nie miała traumy z tego powodu, więc poszło lajtowo. Na tej wsi wiele nie potrzebowali, a poza tym wyprzedawanie majątku pozwalało żyć w miarę wygodnie, skoro matka mogła wojażować do Paryża, co prawda raz w roku, ale zawsze.
              A jakbym był dzieckiem ciekawszym świata, to i w mieście bym sobie pewnie atrakcje do odkrywania znalazł. Tyle że zawsze wolałem czytać o przygodach, niż sam je przeżywać :P

              Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.