„Największy karawanseraj na świecie” (Małgorzata Szejnert, „Wyspa klucz”)

Wyspa kluczNiepozorna wyspa u wybrzeży Nowego Jorku stała się u schyłku XIX wieku „największym karawanserajem na świecie”. Odtąd przez pół wieku przewalać się tędy będzie „nieprawdopodobna zbieranina ludzka, gesty, rysy, spojrzenia, postawy, fryzury, pejsy, brody, czapki, mycki, turbany, chustki, fartuchy, kaftany, buty, walonki i łapcie”. Milionowe rzesze ludzi z całego świata, zwabionych do Nowego Świata nadzieją na lepsze życie.

Stacja imigracyjna

Wyspa Ellisa jako stacja imigracyjna portu Nowy Jork, zaczęła działać 1 stycznia 1892 roku. Pierwszym przybyszem, który oficjalnie do niej wkroczył, była piętnastoletnia Irlandka Annie Moore; starannie ją wybrano, by budziła „ciepłe, przyjazne uczucia”. „Ma być bohaterką z bajki – schludnym Kopciuszkiem, który w Ameryce zostanie królową”. Potem już nie było tak baśniowo: ani napływające tłumy nie były schludne, ani nie czekał ich w Ameryce królewski los. O ile w ogóle udało im się przejść surowe kontrole. Stany Zjednoczone, ten kraj ludzi wolnych, nie życzyły sobie bowiem, by jego granice przekraczali „idioci, chorzy umysłowo, nędzarze, poligamiści, osoby, które mogą się stać ciężarem publicznym, cierpią na odrażające lub niebezpieczne choroby zakaźne, były skazane za zbrodnie lub inne haniebne przestępstwa, dopuściły się wykroczeń przeciwko moralności”.

Widok Ellis Island, 1913 rok (źródło).

Pracownicy

Dla kontrolowania szerokiego strumienia pasażerów stworzono rozbudowany i sprawny aparat urzędniczy. Na jego czele stał mianowany przez samego prezydenta komisarz; co ciekawe, stanowisko to zajmowało kilku ludzi, którzy jako imigranci sami przeszli przez Ellis Island, a dzięki temu mieli szczególnie życzliwy stosunek do przybyszów. Wszyscy funkcjonariusze mieli masę pracy; lekarze na przykład w szczytowym okresie mieli około sześciu sekund na wyłuskanie chorych z tłumu. Dopiero tak wybranych badano dokładniej. Oprócz lekarzy potrzebni byli tłumacze (wśród nich był przyszły burmistrz Nowego Jorku Fiorello La Guardia), opiekunowie społeczni (i opiekunki), archiwiści, urzędnicy od spraw deportacji, obsługa techniczna… Łącznie siedemnaście kategorii pracowników, którzy dbali, by ten wielki mechanizm sprawnie działał.

Imigranci

A pasażerowie trzeciej klasy, przywiezieni przez statki w urągających ludzkiej godności warunkach, szli i szli:

Kiedy stałam i patrzyłam na przechodzących imigrantów, myślałam, że to się nigdy nie skończy, każda minuta była godziną (…). Lekarze sprawdzali oczy i głowy (…). Dwie matrony bardzo poważne i dostojne stały, obserwowały i od czasu do czasu wyciągały z szeregów jakąś kobietę lub parę. Urzędnicy rozstawieni w różnych miejscach wydawali dziwne polecenia w obcych językach. Dzieci płakały, szarpały matki za spódnice, a łzy ściekały smugami po ich zmęczonych i brudnych twarzach (…). Było tak wielu słabych i zagłodzonych, tak wielu odrażających i brudnych (…) upokorzonych i tak biednych, tak strasznie biednych! (ze wspomnień urzędniczki Maud Mosher o pierwszym dniu pracy na wyspie).

Wśród nich Włosi, Niemcy, Anglicy, Skandynawowie, Irlandczycy, Żydzi, Meksykanie i oczywiście Polacy. Ponad półtora miliona tych, którzy ruszyli przez Hamburg do Ameryki w nadziei na lepszy los. Gdy się nieco urządzili, próbowali ściągnąć rodziny. Inni przepadali bez śladu w obcym świecie, tak różnym od mazowieckich czy podlaskich wsi, jak bohaterowie „Za chlebem” Sienkiewicza. Ciekawe, czy znalazł się tu i Antek Boryna uciekający przed karą?

Emigranci na brzegu Ellis Island, 1902 rok (źródło).

Mozaika z drobnych kamyczków

Małgorzata Szejnert układa swoją opowieść niczym mozaikę: drobne kamyczki – portrety urzędników i imigrantów, wydarzenia historyczne, statystyki, wspomnienia i relacje, fotografie – tworzą wielki fresk. Zaczyna od chwili gdy niewielka wysepka stanowiła własność Indian, którzy poławiali tam ostrygi, by prześledzić jej rozwój, upadek i ponowną świetność. Bo fala przybyszów opadła wraz z wybuchem I wojny światowej, a w latach trzydziestych została dodatkowo ograniczona, gdy ogarnięte wielkim kryzysem Stany Zjednoczone przeżywały gospodarcze załamanie. Zresztą „cokolwiek się dzieje na świecie, w polityce, biznesie uczciwym lub czarnym, w rozrywce, w odkryciach, a nawet w przyrodzie (Etna), trafia na wysepkę; Ellis i reszta świata to naczynia połączone” – wzmianka o Etnie wiąże się z napływem Sycylijczyków, którzy stracili wszystko wskutek jej wybuchu w 1908 roku. Kres działalności stacji nastąpił w 1954 roku. Od tej pory zabudowania niszczały, aż wreszcie podjęto decyzję o przekształceniu ich w Muzeum Imigracji: ściąga ono obecnie rocznie na wyspę więcej ludzi niż w szczytowym momencie funkcjonowania jako ośrodka imigracyjnego.

„Klucz może otworzyć świat i może go zamknąć”

Małgorzata Szejnert idealnie dobiera materiał, bardzo zróżnicowany, barwny, fascynujący. Oglądamy funkcjonowanie Wyspy Ellisa w różnych okresach i z różnych perspektyw (choć perspektywa imigrantów jest najsłabiej reprezentowana). Wątki się pojawiają i znikają, skaczą w czasie i przestrzeni, by za każdym razem wrócić do tego małego skrawka amerykańskiej ziemi, poszerzając i pogłębiając obraz miejsca, które niczym „klucz może otworzyć świat i może go zamknąć”. Ileż ludzkich dramatów i radości widziało to miejsce? Pewnie tyle, ilu ludzi tu dotarło. Czasem udaje się prześledzić ich dalsze losy w nowej ojczyźnie, czasem stanowią jedynie nazwisko w statkowym manifeście, spisie pasażerów, albo anonimową twarz na fotografii.

Potężny niedosyt

Od dawna żadna książka nie wywołała u mnie tego smutnego poczucia, że jest za krótka. Celebrowałem każdą stronę, oglądałem wnikliwie kolejne zdjęcia, przeczytałem nawet uważnie przypisy (to akurat moje hobby, ale w „Wyspie kluczu” w przypisach kryje się mnóstwo interesujących detali, które nie zmieściły się w tekście głównym), niemalże planowałem czytanie indeksu nazwisko po nazwisku. Ale i tak się skończyło za szybko, zostałem z potężnym niedosytem i przekonaniem, że „Wyspa klucz” na pewno znajdzie się wśród najlepszych książek tego roku.

Małgorzata Szejnert, Wyspa klucz, Wydawnictwo Znak 2009.

W blogowych recenzjach reportażu można wręcz przebierać, pisali m.in.: Andrew VysotskyBernadetta DarskaCharlie the LibrarianCzytanki Anki,  Mary Czytaj od Lewej, Przeczytałam książkę, Setna Strona.

Podobne pozycje:

Elegia dla bidoków

J.D. Vance

(Odwiedzono 725 razy, 3 razy dziś)

28 komentarzy do “„Największy karawanseraj na świecie” (Małgorzata Szejnert, „Wyspa klucz”)”

  1. Wszystko to brzmi bardzo ciekawie(!), zważywszy na fakt, iż Ciebie raczej trudno zadowolić, prawda? :)
    Mnie książka ta zainteresowała ze względu na miejsce i okres, o którym traktuje, oraz dlatego, że wydaje się być momentami niczym dobra powieść – tak skrojone reportaże (bądź biografie) lubię najbardziej.
    Gratuluję zatem czytelniczej satysfakcji – skoro taka dobra, niechaj zajdzie jak najwyżej, hej! :)

    Odpowiedz
  2. Czytałem „Wyspę” kilka lat temu, jeszcze przed założeniem bloga, cholernie przejmująca i fascynująca lektura. A do tego niesamowite zdjęcia emigrantów. Co do powieści z pokrewnej tematyki to przymierzam się do dyptyku Franka McCourta „Prochy Angeli” / „I rzeczywiście”.

    Odpowiedz
  3. U mnie podobny zachwyt i cieszę się, że mi przypomniałeś o tej książce. Muszę tylko dojść, gdzie aktualnie jest, bo chcę podsunąć córce, zainteresowanej wyspą Ellis.

    Odpowiedz
  4. Rzeczywiście dobrze się czytało tę książkę, pewnie kilka tematów pobocznych nadałoby się na osobne powieści. Dla mnie jej dopełnieniem była wizyta w gdyńskim Muzeum Emigracji – ekspozycja pięknie opowiada, co było „przed”.

    Odpowiedz
  5. A jaką prawdę o człowieku, także tym współczesnym, odnalazłeś w tej książce, że tak górnolotnie zapytam. Delektowałeś się nią głównie historycznie, językowo, czy także obyczajowo?
    I, u licha, cóżeś tam podłożył pod okładkę, robiąc zdjęcie?:P

    Odpowiedz
    • Eee, prawdę o człowieku współczesnym? Serio? :P Delektowałem się historycznie i obyczajowo, językowo jest bez fajerwerków. A pod okładką jest blat biurka :P I naklejki z zupełnie innej książki :D

      Odpowiedz
      • E, jak bez prawdy o współczesnym człowieku to ja nie chcę. Chociaż tak wiele to się chyba przez te wszystkie lata to nie zmieniliśmy.
        Naklejki całkiem stylowe; gromadzisz takie w kartonie na specjalne okazje?

        Odpowiedz
        • O, uparła się na współczesnego człowieka i jej daj :P No dobra, to i owo by się znalazło, szczególnie w kwestii imigrantów, uchodźców itepe. Bo faktycznie jakoś się nie zmieniamy przez lata.
          Naklejki dołożył zdesperowany wydawca jednego bestsellera, żeby uatrakcyjnić dzieło. Będę je teraz przy każdej amerykańskiej książce wykorzystywał, ot co.

          Odpowiedz
          • Zafiksowało mnie ostatnio, owszem. Pewnie za jakiś czas minie, jak katar. Imigranci i uchodźcy to akurat oczywiste, olśnień pragnę!:P
            Naklejki do tej pory widywałam tylko w książkach dla dzieci, ale skoro są kolorowanki dla dorosłych, to pewnie mogą też być i książki z naklejkami. A są puste miejsca w tekście do wpisywania właściwych słów?

            Odpowiedz
  6. A ja na razie jestem w swej opinii o „Wyspie …” gdzieś pośrodku między uznaniem, a irytacją. Uznaniem, bo temat zaiste ciekawy i dogłębnie, na ile po pierwszych stu stronach mogę powiedzieć, zbadany. Irytacją, bo autorka: „(…) układa swoją opowieść niczym mozaikę”, a „(…) wątki się pojawiają i znikają, skaczą w czasie i przestrzeni” :) Myślałem, że to wrażenie skakania z kwiatka na kwiatek wynikało z tego, że podczytuję po kawałeczku, ale jak widzę, to taki pomysł na formę. No i przypisy końcowe. Nie cierpię. Wiem, że niektóre są rozbudowane jak cholera, ale wolałbym, żeby im poświecić choćby i całą stronę w tekście, zamiast tego przekładania stron w te i we wte :P

    Odpowiedz
    • Poczekaj, potem się te wątki będą zbiegać. A przypisy spokojnie można hurtem przeczytać po książce. Chociaż ja też nienawidzę przypisów na końcu, zawodowy odruch, żeby bez trudu sprawdzić, skąd autor to wie, jest silniejszy od wszystkiego :) Dużo bardziej wkurzający jest brak podpisów pod zdjęciami, niby wszystko wychodzi z kontekstu, ale jednak.

      Odpowiedz
      • Może i będą, ale jakoś na razie mam wrażenie sporego chaosu, co mnie przynajmniej nie ułatwia lektury. O zdjęciach też miałem napisać, ale już nie chciałem wyjść na totalnego malkontenta :) Cóż, poczytamy, zobaczymy :)

        Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.