Są w tej książce pierwsza miłość i gwałt, pragnienie życia i nagła śmierć, słodki pokój i brudna wojna, bezwzględność i łagodność, zatracenie się w okrucieństwie i wyrzuty sumienia, sny o lepszych czasach i duszące koszmary. „Śmierć archiwariusza” to saga dwóch rodzin, ukraińskiej i żydowskiej, które żyły obok siebie po sąsiedzku i złączyły się, gdy gorąca krew uderzyła do głów dwójce młodych; opowieść o kresach, gdzie różne żywioły żyły obok siebie w zgodzie aż do chwili, gdy pękały tamy i gwałtowny wicher wydarzeń porywał wszystko ze sobą, rozrzucał po świecie, miażdżył i niszczył.
Historia tamtych ziem
Segal umieszcza opowieść w swych rodzinnych stronach, za Sanem, „na wertepach krajobrazu mego dzieciństwa i dzieciństwa mojego ojca, i dzieciństwa mojego dziada”, które boleśnie doświadczała historia i ludzie:
Tędy wiodła droga dzikich rozbójników i systematycznych morderców, tędy szła droga salwujących się ucieczką. Zdobywcy dopadali ofiar w cichych ulicach miasteczek albo wśród opłotków wsi, pod niebem zalanym ogniem pożarów. Fetowali bezwstydnie, brali bezbronne dziewczęta w domach przy zamkniętych okiennicach, bez świadków, i brali je publicznie na rynkach, na dziedzińcach przed karczmami i zajazdami, a nawet w pobliżu świątyń. Krew dziewic mieszała się z krwią ich matek, trzeszczały gonty na palących się chałupach, płonęły ogniska, nad którymi obracały się woły i cielęta na cześć wiktorii.
Przeszłość ziemi położyła się cieniem na jej mieszkańcach:
Krzywe szable, karabiny, ileż tego żelastwa legło na dnie tamtejszych rzek, iloma szczerymi, nie rocznicowymi łzami wezbrały twoje rzeki, ziemio, coś się tak zażuryła, zasmęciła, żeś nas smętkiem swoim ogarnęła.
Historia tamtych ludzi
W takim pejzażu rozgrywa się historia Bazylego Koby, który przyłączył się do Chmielnickiego w 1648 roku, potem przeszedł na stronę Polaków i za wierną służbę dostał kawałek ziemi i pod opiekę Żyda Nachuma z Mohylewa. I tak stały obok siebie przez stulecia dwa domy: kozacki i żydowski, a losy ich gospodarzy wplatały się wielokrotnie w dziejowe dramaty, które przewalały się przez ten skrawek Rzeczypospolitej, aż wreszcie nawet połączyły ich węzłem krwi. Te zawirowania poznajemy z opowieści jednego z potomków Kobów, który z kolei został spadkobiercą prowincjonalnego archiwisty, latami odtwarzającego rodzinne dzieje. Dla starszego to dzieło życia, rodzaj zadośćuczynienia za własne grzechy i odcięcie się od krewnych. Dla młodszego to próba rozszerzenia „granic naszej egzystencji”: „możemy nasze własne życie umownie zespolić z życiem naszych dobrych czy złych przodków, a ich wzloty staną się naszymi wzlotami. Możemy cofnąć datę naszych narodzin o lat trzysta, możemy dodać naszej egzystencji nieco barwy – tego przecie nigdy nie bywa za dużo”.
I tak podążamy splątanymi ścieżkami ludzkiej egzystencji, poznając krwiste i barwne, często tragiczne postacie; ich miłość i nienawiść, niekiedy złączone „jak miód i ocet w jednym naczyniu”, zbierając ich czyny dobre i złe niczym „barwne okruchy szkiełek”, by złożyć z nich coś na kształt „smutnych witrażyków tutejszych opustoszałych cerkiewek”. Czego nie zanotowały o nich dokumenty i ludzka pamięć, to dosztukowała wyobraźnia, nieuchronnie przekształcając wydarzenia i motywy ich uczestników w opowieść na poły baśniową, a jednocześnie boleśnie realistyczną.
Pisarz zapomniany
Kalman Segal to polski pisarz, urodzony w Sanoku, którego również dotknęły wichry historii; wyemigrował w 1969 roku do Izraela, gdzie dalej tworzył aż do swej śmierci w 1980 roku. „Śmierć archiwariusza” ukazała się w 1967 roku, by po wyjeździe autora popaść w zapomnienie. Niesłuszne, dodajmy. Bo Segal to, jak napisał Jerzy Pilch na okładce książki, „majster”. Ale nie majster w znaczeniu solidnego rzemieślnika, ale mistrza, budującego misterną, rozpiętą między stuleciami historię, rodzinną i lokalną, ale jednocześnie głęboko uniwersalną.
Niezwykłej urody jest język Segala, przesiąknięty miłością, tęsknotą i bólem, bezpośredni i prosty, a jednocześnie obrazowy i poetycki, jednakowo sprawny w opisie spraw codziennych, jak i wielkich uczuć czy gwałtownych emocji. To język, który chłonął słowa polskie, ukraińskie, żydowskie, czerpał z ludowej wyobraźni i tradycji, z liturgii różnych wyznań, z pieśni, ze szczególnym rytmem, rozlewnym i śpiewnym. Dla Segala musiał to być język, którym posługiwał się w dzieciństwie, który słyszał dokoła – naturalny, a nie stylizacja na potrzeby książki.
Powroty
Narrator powieści powraca w rodzinne strony, by odnaleźć i zweryfikować wspomnienia, bo to ważne dla własnej tożsamości, dla poczucia, kim się jest i skąd się pochodzi, co niesie się ze sobą i co można przekazać innym.
Powroty. Dziwne eskapady w przeszłość, przesuwanie wskazówek zegarowych wstecz – czy można taki chronometr skonstruować? Poszukiwanie pnia macierzystego. Nieutulone i sentymentalne ckliwe tęsknoty: jeszcze raz zobaczyć, jeszcze raz objąć, uklęknąć, ucałować, dotknąć, pomacać. Powroty oswojonego zwierzęcia w głąb kniei, z której wyrosło i odeszło […].
Wznowienie „Śmierci archiwariusza” to również powrót: przywrócenie świadomości czytelników autora, który nie zasługiwał na wygnanie z ich pamięci. Szansa, byśmy mogli zajrzeć w ten dawno zaginiony świat, w którym mieszały się narodowości, wyznania, obyczaje, języki, tworząc jedyną w swoim rodzaju kulturę, brutalnie zniszczoną i skazaną na zapomnienie. Powieść Segala to prawdziwy majstersztyk, lektura, moim zdaniem obowiązkowa.
Ho, ho, ale żeś wygrzebał cudo!
Czytając Twój post, pomyślałam sobie najpierw o „Annie Kareninie” (to po pierwszym zdaniu), potem o „Spuściźnie” Singera. Niezależnie od tego czy te skojarzenia są trafne, narobiłeś mi apetytu na lekturę, uch.
I jakżeż piękne pokrzywy, doprawdy! Hodujesz w ogródku?
Wygrzebałem zupełnym przypadkiem, mignęło mi zachęcająco na fejsie. Co do Kareniny się nie wypowiem, ale coś z Singera to może w tym jest.
A pokrzywy nie są, szanowna koleżanko, pokrzywami, tylko kępą kocimiętki posadzoną dla pożytku kotów. Koty zlekceważyły roślinkę, to chociaż fotograficznie wykorzystałem :P
„Annę Kareninę” też znam tylko ze słyszenia, ale tak mi się jakoś wydało podobne:D W każdym razie może nawet nabędę, jeśli mnie jeszcze trochę poprzekonujesz, bo wdrożyłam program oszczędnościowy „5000 plus”, teoretycznie wykluczający zakup czegokolwiek poza suchym chlebem…
A kocimiętkę do tej pory widywałam wyłącznie suszoną, czuję się więc usprawiedliwiona. Suszoną mój kot też miał w głębokim poważaniu, dodam jednak.
W obliczu wdrożonego programu oszczędnościowego powinienem Cię raczej pozniechęcać :D Wiesz, krew, brutalność, poźoga, wojna, zło w czystej postaci…
Widać koty z klasą na byle zielsko nie polecą :P
Och, czuję się rozczarowana. Tak bardzo chciałam poczuć się zachęcona. Ale faktycznie, ja to tylko romanse czytać powinnam, albo Mroza dzieła wszystkie, a tego pełno w bibliotekach.
Jak masz w zamian czytać Mroza, to faktycznie nie kup sobie parę razy śledzia i oszczędź na książkę :D
Żydzi, Ukraińcy i multikulti! Że też nie boisz się propagować i zachęcać :P
Do tego Chmielnicki i Petlura. Normalnie rewizjonizm i szarganie świętości. I właśnie będę zachęcał i propagował, wystarczy, że na 60 lat autor zniknął.
W sumie to ja też teraz nieprawomyślną lekturę mam na tapecie. Niekrześcijańską. O biesach, kikimorach i południcach się zaczytuję :)
Ksiundz Cię z ambony palcem wytknie, wspomnisz moje słowa :D
Ciężko mu będzie, bom rzadkim gościem ostatnimi czasy :P
Na ulicy Cię przyhaczy i wypomni :P
Wezmę przykład z tytułowej Słaboniowej i dalej niż po obejściu nie będę się wypuszczał :D
Głód Cię wygoni do spożywczaka :P
Mam dwa, całkiem dobrze zaopatrzone obwoźne. No i może w końcu nauczę się piec chleb :D
Służę przepisem na prościutki na drożdzach :D
Przeniese, bo zwęża :) Jednakowoż najpierw zainwestowałbym w machinę do wyrabiania ciasta. Bo z mojemi ręcyma … :P
On bez wyrabiania, ten chleb. Łyżką zamieszasz dwa razy i z głowy. Ale maszyna fajna rzecz.
No i wczoraj pół wieczoru oglądałem maszyny kuchenne. Co te blogi z ludzi robio :P
Wybrałeś coś? Poka!
A gdzie. Ceny mnie zabiły. Chyba czas zacząć ćwiczyć nadgarstki :D
W Lidlu trzeba upolować.
Nie mam zdrowia do polowań. Tym bardziej po tym jak widziałem co się wczoraj działo w sieciowym obuwniczym przy promce -50% :D I tak nic nie kupiłem, bo oczywiście nie ma dużych rozmiarów. A jak już były, to takie że rzeczywiście prosiły się od wiosła w zestawie :)
Bo to trzeba twardym być, nie miętkim :P Zawsze możesz na chińskim allegro kupić :D
Zobaczę co mamy na stanie, bo jakiścik tam robot jest. Tylko nie wiem czy ciasto miesi :P
Zwykły mikser też się nada do części tych chlebów.
Zobaczymy :)
Autorowi udało zmieścić się sagę na tak niewielu stronach? No, no.
Podpiszę się pod ty,, co napisała Momarta – też miałam skojarzenia z Singerem.
Będzie czytane.;)
Nie jest to saga rodu Forsyte’ów, ale owszem, dzieje rodziny poznajemy, choć w wybranych pokoleniach. Za mało czytałem Singera, żeby się odważyć na większe porównania, ale coś w tym jest. Czytaj, bo jestem szalenie ciekawy, co powiesz :)
Boszsz, co za presja. Jak żyć?:) Nie powiem, zaglądam i przymierzam się do lektury.
A Singera warto czytać, i dla żydowskiej Warszawy, i dla żydowskiej prowincji.
Dwór i Spuścizna mnie niegdyś zachwyciły, Sztukmistrz mnie nieco odchwycił, ale planuję powrót. Ale najpierw poczytam „Ulicę” Rabona.
A mnie naszło na Singera, zwłaszcza po artykule na jego temat w piśmie Chidusz. Nie mówiąc o książkach jego brata i siostry.
A Ulica też interesująco się zapowiada, zwłaszcza w kontekście miasta robotniczego.
Polecam też Bałuty Rabona, ciekawe doświadczenie czytelnicze to jest.
Oszczędź mnie, proszę, bo widzę, że Ulica jest w mojej powiatowej bibliotece i już przebieram nogami, żeby tam podjechać.;) A tu jeszcze Bałuty… Na szczęście (?) ich nie ma w katalogu.;)
Bałuty zawsze Ci mogę pożyczyć, jeśli Ulica Ci się spodoba :)
Zawsze to jakaś pociecha.;) Oczywiście dzięki za te tropy, lubię takie klimaty.
Polecam się. To miła odmiana po Alejchemie, który pisze o wsi.
Teraz dopiero zajrzałam do sieci i po okładce poznaję, że do Bałut nawet się przymierzałam.;) Za dużo bodźców, stanowczo za dużo.;)
Zdecydowanie za dużo, ja sobie już pozakładałem tyle filtrów, że prawie nie wiem, co się wydaje :P
Pomyślę o takim rozwiązaniu.;)
Obowiązkowa? Fiu, fiu. Spod Twych palców to dopiero rekomendacja!
Zamierzam głosić chwałę Segala do chwili, gdy pod recenzją Na południe od Brazos napiszę to samo :D
A ja bym chciała się dowiedzieć, co to znaczy „zażuryła”. Pierwszy raz widzę to słowo. :) Z cytatów wynika, że język rzeczywiście jest piękny.
To ukraińskie „zasmucić się”. Język jest cudny, można cytować całymi stronami.
Wow, nie znałem tego autora, dzięki za polecenie!
Polecam się na przyszłość.