W małym miasteczku Rukapań w przeddzień pierwszej wojny światowej burmistrz Franciszek Buzek spotyka anioły, kłusownik Maciej Rzezacz próbuje wymknąć się z pułapek zastawianych przez gajowych i swego największego wroga radcę Zimmerheiera, a syn najbogatszego gospodarza we wsi, Wacław Trantyniec, niespodziewanie zakochuje się w biednej Ance od Karasów. Ot, takie zwyczajne historie, można by rzec. Jednak w książce Jana Drdy zwyczajność pełna jest niezwykłości.
Ręka Pana
Niewiele miasteczek doczekało się tak pełnego miłości westchnienia jak Rukapań, takiej inwokacji godnej wielkiego eposu:
Moja ty Rukapań, miasteczko rozkoszne, kwoczko troskliwie garnąca pod skrzydła swe pisklęta! Trochę cię wyśniłem, trochę wysnułem z fantazji, trochę zasłyszałem o tobie od ludzi, którzy tak jak ja nigdy w tobie nie byli. […] mam nieprzepartą ochotę do zwierzeń z tej zwariowanej miłości, którą czuję dla tego domu straconego na zawsze, dla tej studni, dla krów podzwaniających na odwieczerz pełnymi wymionami, dla tego wielkiego dzwonu Jakuba, który Szwedów jeszcze pamięta, dla tej piwniczki, dolinki, muru otaczającego ogród, dla tych czerepów zalegających uliczkę Głęboką.
Bo też miejsce to niezwyczajne:
Wędrowcze, który znajdziesz się w Rukapani, pomnij, że ów zakątek stworzył Pan w nastroju pełnym pogody, gdy wino trochę szumiało mu w głowie. Położył swą łaskawą prawicę na głębokich książęcych kniejach i naznaczył swymi boskimi palcami pięć dolin, którymi w pięciu kierunkach rozbiegła się Rukapań.
Każdy z palców zamieszkała inna grupa ludzi: rolnicy, drwale, winiarze, górnicy oraz kupcy i rzemieślnicy. Wszyscy oni ze sobą współpracują i rywalizują, przyjaźnią się albo biją, lubią się albo sobą gardzą, piją razem albo osobno. Wiadomo, jak to w ludzkiej gromadzie. Po to miasteczko ma księdza i burmistrza, żeby życie toczyło się po bożemu i nie wylało poza wytyczone koleiny, chociaż burmistrza prześladuje wizja własnej śmierci, a pleban stara się z nikim nie zadrzeć, żeby parafianie kurka z datkami nie zakręcili.
Mały światek Rukapani
W Rukapani jest czas ciężkiej pracy: na roli, w winnicy, przy spławie drewna czy w kopalni, ale i czas zabawy w jednej z licznych karczm czy na jarmarku. Jest miłość, czasem prosta i pełna radości, czasem przywodząca do szaleństwa. Spokojne życie z rzadka przerywają tragedie: jak groźny pożar w kopalni, choroba burmistrza czy przypadek Janka Pójdziesz. Niewiele tu umknie sąsiedzkiemu oku, ludzkie języki bezlitosne są dla tych, którzy złamią niepisane zasady, którzy chcą żyć po swojemu. Bunt wymaga odwagi, bo nie można liczyć na wsparcie innych – chyba że takich samych outsiderów, czasem jednak się udaje.
Barwny kilim
W osnowę rukapańskiej codzienności Jan Drda wplata trzy wyraziste wątki głównych postaci: burmistrza, kłusownika i pary zakochanych. Uzupełnia obraz barwnymi pasemkami opisów, przeplata licznymi bohaterami drugoplanowymi, a tu i ówdzie dołoży ludowej mądrości albo poezji. Gotowy kilim odsłania powoli, pas po pasie, by za wcześnie nie ujawnić, co będzie jego osią; przesuwamy więc wzrokiem po licznych detalach, niepewni, które okażą się ważne, a które to jedynie szczegóły tła. Można, rzecz jasna, sarkać na tę powolność zawiązywania się akcji, ale lepiej chłonąć na poły baśniowy, na poły realistyczny świat Rukapani i delektować się językiem urokliwym i jędrnym, a równocześnie słodkim jak rukapańskie wino i poetyckim, z iskierkami humoru. Zatrzymajmy się w tym miasteczku, póki jeszcze trwa, bo za chwilę świat stanie w płomieniach, a te pochłoną tę małą społeczność, odbiorą dziewczętom narzeczonych, żonom – mężów, wszystkim zaś spokój i poczucie bezpieczeństwa, jakie dawały rukapańskie doliny.
Słabo to widzę – nie ma drastycznych scen, brutalności ani seksu. Mam nadzieję, że jest chociaż jakiś sentymentalny romans, bo inaczej Drda jest dzisiaj bez szans.
No przepraszam jak to nie ma? Jeden upadek z dzwonnicy ze skutkiem śmiertelnym, jedno przygniecenie samochodem i pożar w kopalni. A seks też jest, choć dość opłotkami opisywany :P Romans za to pierwsza klasa, mezalians klasyczny :P
To widzę, że Drda załapał się rzutem na taśmę, choć zdaje się liczba zwolenniczek tradycyjnych romansów maleje wypierana przez admiratorki nowoczesności :-)
Myślę, że czyste romanse zawsze w cenie. A tu do tego wiele smaczków obyczajowych i ciekawych ludzkich historii.
Drdę kojarzę tylko z „Igraszek z diabłem”, które kiedyś można było obejrzeć chyba w każde Boże Narodzenie :-) ale może się nawrócę na literaturę czeską bo w kolejce czeka „Śledztwo prowadzi radca Heumann” Fuksa, po tym jak obejrzałem niedawno „Wśród nocnej ciszy”.
Ja mam w czeskiej i słowackiej literaturze potężne braki, ale z tego, co widzę, warto się rozglądać, oni się doczekali masy ciekawych autorów.
Też mam wrażenie, że to „odcinek” literatury u nas niedoceniany, chociaż pewnie gdyby przyszło co do czego, to mogłoby się okazać, że literatura polska jest na świecie mniej znana niż literatura czeska i słowacka :-).
Na ten temat nic nie wiem, ale jeśli mają przytomną promocję, to całkiem możliwe.
Mam wrażenie, że nasza literatura w Europie jest równie egzotyczna jak dla nas, nie przymierzając, albańska.
Literatura albańska? Pierwsze słyszę :D
Drda to tylko z Kociniakiem i Gajosem mi się kojarzy :) Przyjemnie zresztą :D
Bo to bardzo przyjemne inscenizacje są :D
To jakieś literackie cudo!;) Powiedziałabym, że nawet okładka zgrabnie wpisuje się w klimat książki.
Tak się już nie pisze, mam wrażenie. A okładka jest znakomita (Marek Rudnicki) i robi wrażenie nawet mimo jakości poligrafii.
Jak sprawdzę, to się wypowiem.;)
Bardzo zachęcam, choć łatwiej dostępne będzie wydanie w serii czechosłowackiej „Śląska”, a tam już obrazek nie taki urokliwy.
Chętnie przeczytam. Lubię czytać takie stare książki
Z literatury czeskiej, to ja ostatnio zaczytywałam się w Przypadkach inżyniera ludzkich dusz Josefa Skrvoreckiego. Dużo radości – szczególnie przy scenie, w której z części przemycanego wieprza (akcja w trakcie II wojny światowej) udaje się złożyć zwierze o 5 nogach lub przy wszystkich wypowiedziach Debilinki. Często zabawnie i ironicznie, a przy tym mądrze. I sporo czytania bo ponad 700 stron. Polecam.
Ja się do Skvoreckiego zniechęciłem, tylko nie pamiętam po czym. Aczkolwiek świnia na pięciu nogach brzmi apetycznie :) Zrewanżuję się poleceniem „Kacicy” Kohuta, bardzo zacnie zakręcone dzieło :)
Sentyment, nostalgia i dużo ognia, czegoż chcieć więcej?
Właściwie to już niewiele trzeba :)