Warto wierzyć swojej czytelniczej intuicji, warto zadać sobie nieco trudu, by dotrzeć do książek zapomnianych, ale wartych przeczytania i przypomnienia. „Ulica” to debiutancka powieść Jisroela Rabona, bardzo utalentowanego, lecz niemal doszczętnie zapomnianego pisarza i poety, który tworzył w języku jidysz. O jego drugiej powieści, „Bałutach”, pisałem tu niemal równo rok temu.
Wyrzutek
Po czterech latach w wojsku młody człowiek wychodzi do cywila. Nie ma rodziny, domu, pracy – nie ma dokąd wracać. Pod wpływem impulsu wybiera się do Łodzi; duże miasto oferuje lepsze perspektywy niż rodzinne miasteczko. Płonne są jednak nadzieje na rozpoczęcie nowego życia. Początek lat dwudziestych XX wieku to czas kryzysu. Bezimienny bohater włóczy się po ulicach, coraz bardziej obdarty i wynędzniały. Jego sposobem na zapomnienie o tej nędzy są rozmyślania, sny na jawie, dziwaczne historyjki, które podsuwa mu rozgorączkowany umysł. Dokuczają mu głód i zimno, ale także, a może przede wszystkim, samotność. Tęskni za kontaktami z innymi ludźmi, za zwykłą życzliwością. Niestety, jego wygląd („Wygląda pan jak nieboszczyk, jak zmordowany, chory ptak zanim go dobiją”) działa odstraszająco na większość ludzi. Może zadawać się tylko z takimi jak on wyrzutkami i dziwakami: poetą Fogelnestem, cyrkowym atletą Jazonem czy bezdomnym Czarnym.
Stracone pokolenie
Mimo iż jest wyrzutkiem, bohater się nie stacza. Ze wszystkich sił próbuje utrzymać się na powierzchni, znaleźć i utrzymać pracę, co w niepewnych czasach jest bardzo trudne. Jako Żyd nie zostaje zakwalifikowany do wyjazdu do pracy we Francji, później ma reklamować cyrk, obnosząc po ulicach tablicę z afiszem – wtedy trafia w sam środek bardzo dynamicznie opisanej demonstracji robotników, a kiedy dostaje posadę „opowiadacza” w kinie (ma widzom przybliżać zawiłości fabuł niemych filmów), niemal doprowadza do zamieszek, gdy zbyt się wczuwa w treść obrazu o rewolucji francuskiej, wreszcie ląduje w przytułku. Śledzimy jego losy i przejmujemy się nimi, ale poznając je, poznajemy losy całego pokolenia, którego młodość zniszczyła wojna i późniejszy kryzys. Nie do wszystkich jego przedstawicieli, tak jak do narratora, w końcu uśmiechnął się los.
W cieniu wojny
Wojenne przeżycia ciążą wielu bohaterom „Ulicy”. Gdy jeszcze narrator mieszka kątem w zagrzybionej piwnicy szewca, jest świadkiem, jak szalony starzec, wcielający się w polskiego króla, pastwi się nad małym Fabiankiem, którego obsadził w roli niemieckiego cesarza. Przerażający to spektakl, rozgrywający się na jawie, a jednak niczym z sennego koszmaru. Nierzeczywista mgiełka spowija też wspomnienia samego narratora z wojny polsko-bolszewickiej, szturmu na bagnety i tułaczki na mrozie w poszukiwaniu ratunku… Cyrkowy zapaśnik Jazon był świadkiem masakry rewolucjonistów na Węgrzech, a Czarny trafił jako jeniec wojenny w głąb Rosji, skąd udało mu się uciec. Oni trzej przeżyli, dzięki szczęściu, zbiegowi okoliczności, pomocy innych – wielu ich towarzyszom się to nie udało.
Łódź, czyli wszędzie
W przeciwieństwie do bardzo drobiazgowych, topograficznie wiernych opisów Bałut, Łódź w „Ulicy” opisywana jest bardzo ogólnie, tak, że sceneria pasowałaby do dowolnego dużego, przemysłowego miasta. Obniża to co prawda rangę powieści Rabona jako historycznego dokumentu, ale podnosi jej uniwersalność: takie miasto, takie ulice, tacy ludzie mogli być wszędzie, w takich miastach mieszkali czytelnicy Rabona, po takich ulicach chodzili, takich ludzi na nich mijali. Bardzo dobrze uchwycona jest atmosfera miasta w czasach kryzysu, kontrastów społecznych, niepokoju i nerwowości. Podczas swych wędrówek narrator obserwuje dziesiątki ludzi, drobnych scenek rodzajowych, słyszy fragmenty rozmów – obok niego toczy się życie, z którego on sam jest wyłączony; brudny, obdarty, wynędzniały stoi na marginesie, skupiony na kwestiach własnego przetrwania, bez żadnego celu: „Dokądkolwiek być nie poszedł, zawsze będzie to tylko z ulicy na ulicę…”.
Realizm i rozchwiana wyobraźnia
Powieść jest realistyczna, ale nad wieloma scenami unosi się surrealistyczna aura, jakby wydarzenia rozgrywały się na granicy jawy i snu, choć należą całkowicie do tej pierwszej: pierwsze spotkanie z Fogelnestem, przejście przez schronisko dla ubogich, wizyta z Jazonem w podrzędnej spelunce mają w sobie coś nierzeczywistego. Narrator przyznaje, co prawda, że jego zmęczony, niedożywiony umysł reagował niekiedy zatratą ostrości postrzegania, rozchwianiem wyobraźni, podsuwaniem „dziwacznych historyjek”, ale Rabon ich czytelnikowi oszczędza, poza interesującym (i pewnie symbolicznym) snem o piekarni. Realistyczna, niekiedy brutalna i szorstka, „Ulica” jest też głęboko przejmująca i jak na dzieło dwudziestoośmiolatka zaskakująco dojrzała, pełna ciekawych obserwacji, ma też wiarygodnego bohatera. Równie ważne jest to, że równo 90 lat od pierwszego wydania wciąż czyta się ją z dużym zainteresowaniem.
PS Książka zaopatrzona jest w ciekawy wstęp Chone Shmeruka, część poświęconą analizie „Ulicy” radziłbym jednak czytać po przeczytaniu samej powieści.
Izrael Rabon, Ulica, tłum. Krzysztof Modelski, wstęp Chone Shmeruk, Wydawnictwo Dolnośląskie 1991.
Jest wielu niedocenianych i zapomnianych pisarzy, których warto czytać, to fakt. Bardzo często ostatnio spotykam się z taką opinią.
Zawsze ich było sporo, ale teraz tym bardziej giną w tej masie makulatury, która codziennie zalewa rynek :(
Zapowiada się ciekawiej niż Bałuty. Kryzys, cyrk, poeta – to może być świetne połączenie.
NIe wiem, czy ciekawsze, ale na pewno spójniejsze i jednak skończone. Bałuty mają swoje bardzo dobre momenty i gdyby skończył, to byłoby Dzieło :) Poeta w cyrku to jeden z lepszych momentów na pewno.
Nie kuś, miałam wziąć tylko dwie książki z biblioteki, teraz na pewno będzie więcej.;)
Jak znajdziesz któregokolwiek Rabona, to bierz :) One mają to do siebie, że są krótkie, po 150 stron. Nie napiszę, że do makowca pod choinką, ale na jeden wieczór na pewno.
Wszędzie tylko „Ulica”. Ta krótkość mnie b. zachęca, jak wiesz, lubię zwięzłe pisarstwo.;)
Wszędzie? Fiu fiu, niezłe zaopatrzenie. I będzie Pani zadowoloooona :) Tylko drugiej połowy wstępu nie czytaj, autor zdradza wszystko.
Od dłuższego czasu wstępy czytam (jeśli w ogóle) po zakończeniu lektury, zbyt wiele razy zdradzano treść.;(
Tu jest na dodatek łopatologiczna analiza z interpretacją.
Ze strzelaniem w zupełnie obce nazwiska jest tak, że albo będzie dobrze albo nie będzie :P Ja mam inne zmartwienie. Przeglądam okładki, zaczynam po parę stron i nic mi nie wchodzi :(
Po prostu jeszcze nie trafiłeś we właściwą książkę. Albo jesteś mało zdesperowany czytelniczo :D
Chyba podchodzę do tematu zbyt poważnie i próbuję się snobować na dzieua, a tymczasem potrzeba mi pulpy. Może jakiś horror? :P
Ale horror w święta? Święta są wystarczająco horrorystyczne same w sobie :D
Ale to Simmons. Dobrze wiesz, że potrafi w straszenie :) Jakby nie patrzeć, wciągło :D
A, Simmons. Ten najnowszy?
Nie wiem czy najnowszy, ale podlazł mi był na Legimi i się czyta. Oj, jak się czyta :D
Simmons się zawsze czyta :)