W Pradze, na Wełtawie, jest wysepka z własnym rynkiem i starymi domami wśród ogrodów. Cichy zakątek w cieniu jednego z mostów, uwielbiany przez swoich mieszkańców, pełen zapachów, może nie zawsze przyjemnych, ale na pewno swojskich. Ludzie tu spokojni i dobrzy, chociaż ciekawscy i każdego obcego wypatrzą, każdą sąsiedzką sprawkę skomentują. Są też za pan brat ze strachami, które zamieszkują ich stare domy, duchami dawnych mieszkańców. Nie lada więc poruszenie wywołuje tu wieść o tym, że w domu Pod Ślepym Zegarem ma zamieszkać nowa rodzina.
W poszukiwaniu trzynastej komnaty
Smakowicie pożółkła i bardzo obszerna powieść Vladimira Neffa zapowiada się na pełną rozmachu kronikę Wysepki. Szybko jednak się okazuje, ze Wysepka jest tylko scenerią, w której toczy się życie nowych mieszkańców – rodziny Kalistów. Sąsiedzi sprowadzeni są do roli obserwatorów i komentatorów wypadków, na kształt chóru z greckiej tragedii. Początkowo zresztą nic żadnej tragedii nie zapowiada, choć Kalistowie nie są dobrym małżeństwem: on to co prawda wybitny lekarz, ale z plebejskiej rodziny, ona – arystokratka, połączona z Kalistą w niejasnych okolicznościach po jakimś rodzinnym skandalu. Ich córka Blanka, blade, anemiczne stworzenie, stroni od zimnej matki i woli ojca, który lubi się nią zajmować. Przeprowadzka do nowego domu nie cieszy dziewczynki do czasu, gdy w jej ogrodzie pojawia się Kostek, chłopiec z sąsiedztwa, obdarzony bujną wyobraźnią, i zaczyna wraz z Blanką ubarwiać rzeczywistość. Zajmuje ich snucie opowieści o dawnych czasach i poszukiwanie ukrytej „trzynastej komnaty” w domu Kalistów, pokoju, który ma okno, ale do którego nie daje się wejść. Kostek jest też twórcą gry w „przeznaczenie”: polega ona na układaniu historii o postaciach, których charakterystyki losuje się z zestawu bohaterów.
Gra w „przeznaczenie”
Byłaby to więc niespieszna opowieść o rodzinie, dojrzewaniu pary młodych ludzi, problemach niedobranych małżonków, gdyby nie fakt, że pewnego razu podczas gry w „przeznaczenie” wylosowane zostają postacie doktora, doktorowej, ojca Kostka – mecenasa Divisza i tajemniczego mężczyzny. Ułożona dla tych bohaterów historia znienacka zaczyna się realizować w rzeczywistości, prowadząc do dramatycznych wydarzeń. I, niestety, od tego momentu książka Neffa podobała mi się coraz mniej. Jak ujmuje to interesująca przedmowa Witolda Nawrockiego (tradycyjnie, warto ją przeczytać jako posłowie), pojawia się wtedy „stylizacja na ludowy romans, w którym nieostrożne dzieci rozpętały złe moce, przyśpieszyły wyroki przeznaczenia, sprowokowały Los”. Jednak jak to w takich ludowo-baśniowych stylizacjach, bohaterowie stają się odtąd kukiełkami odgrywającymi z góry narzucone role, wydarzenia tracą na prawdopodobieństwie, ocierając się niemal o brukową powieść, a ich przebieg staje się przewidywalny, włącznie z zakończeniem, które obejmuje takiego „deusa w maszynie”, że aż się uszczypnąłem, żeby sprawdzić, czy nie śnię. Zdecydowanie wolałem, kiedy Neff prowadził „Trzynastą komnatę” jako opowieść psychologiczno-obyczajową.
Nierówna hybryda
Jako hybryda gatunkowa powieść Neffa jest więc nierówna. Dobrze zarysowani są małoletni bohaterowie, Blanka i Kostek: przez większość książki są na pierwszym planie – ona spokojna, wycofana, on pełen nieposkromionej fantazji, z silnym wpływem na swą towarzyszkę, poszukujący tytułowej „trzynastej komnaty”, która jest nie tylko ukrytym pokojem, ale metaforą całego świata, oczekującego na odkrycie, zbadanie. Nieźle wypadają małżonkowie Kalistowie i mglista przeszłość ich małżeństwa, dość banalnie ukazany jest mecenas Divisz; jego siostry to z sympatią opisane, ale dość stereotypowe stare panny. Mało przekonujący jest natomiast czarny charakter, doktor Pavel. Bardzo mi się podobały opisy: Wysepki, domów, życia mieszkańców, ze szczególnym uwzględnieniem scen zbiorowych w miejscowej piwiarni, gdzie wymienia się nowinami i poglądami. Aspekt obyczajowy jest więc niezwykle ciekawy; z psychologią też jest nieźle: problemy małżeńskie, stosunki Blanki z rodzicami, igranie z uczuciami, dojrzewanie dzieci to tylko część poruszonych kwestii.
Czas nie do końca stracony
„Trzynasta komnata” płynie sobie niespiesznie, pokazując świat na uboczu wielkiego miasta i nieco poza czasem, lekko odrealniony, choć przecież realistyczny, i niemal sielankowy, mimo dramatu w domu Kalistów. Na podstawie samej powieści trudno określić czas jej powstania: obstawiałem okres Dwudziestolecia, gdy tymczasem Neff napisał ją w 1944 roku, a jej atmosfera miała stanowić, jak to ujął Witold Nawrocki, „wyzwanie rzucone grozie niemieckiej okupacji”. Ze starcia z wojenną rzeczywistością książka wychodzi zwycięsko, z konfrontacji ze mną nie do końca, choć nie był to czas do końca stracony.
Mimo wszystko czuję się zachęcona do przeczytania. Střelecký ostrov, to jedno z moich ulubionych miejsc w Pradze i choć nie wiem, czy akurat tam dzieje się akcja (zapewne nie), to jakoś tak oczyma wyobraźni już tam ją umiejscowiłam. A mi ostatnio tej baśniowości trochę brakuje, więc może nie oceniłabym tego tytułu tak surowo. W każdym razie, będę miała w pamięci, tym bardziej, że na allegro książka chodzi po kilka złotych.
Wyspa nazywa się Kampa, o ile pamiętam, ale sprawdzę w książce. Znaczy w przedmowie :) Tylko ostrzegam, że baśniowość taka z powieści brukowej: miłość z przeszkodami i trupem :)
Oj nie, baśniowość z powieści brukowej, to jednak nie jest to, czego mi trzeba. Będę pamiętać o tym tytule, ale może nie w najbliższym czasie ;) A, jak rzecz się dzieje na Kampie, to wiem. Co prawda Kampa, jak dla mnie, to taka wyspa-nie-wyspa, bo jest właściwie przy samiuteńkim lądzie ;)
Może tak: baśniowość jest oddzielnie, a brukowość oddzielnie i te chwyty z taniego kryminału za parę halerzy okrutnie mnie irytowały. Kampa owszem, przy lądzie, ale Neff opisuje ją niemal jak Australię, i tak też postrzegali swoją wyspę mieszkańcy: enklawę osobną od Pragi, mimo iż w samym mieście.
O, wykopalisko! Czy „Śląsk” miał jakąś czeską serię, bo coś mi się mglą opowiadania Hrabala w podobnej szacie :)
Wykopalisko z bibliotecznych gratisów :) Tak, to się nazywało Biblioteka Pisarzy Czeskich i Słowackich, Szwejka mam w tym wydaniu :)
Szwejka to ja mam w nowym wydaniu Znaku i tak na mnie łypie z półki. Ale na razie działa mój lęk przed tomiszczami w papierze :P
Szwejkowi nawet nowe wydanie nie pomogło :(
Znaczy, klasyk się zestarzał? I naprawdę nic nie można z niego „wycisnąć”? No weź, wykosztowałem się :P
nie no, do połowy jest przyjemnie, potem równia pochyła. Ale ja specjalnie nie pojmuję fenomenu Szwejka jako rzekomego manifestu antywojennego, bo dla mnie to hałda pospiesznie skleconych anegdotek.
Też nie rozumiem czemu Szwejk okopał się w powszechnej świadomości jako rzecz niebywale wręcz zabawna. I dlatego wypadałoby rzecz zgłębić, bo lektura z czasów licealnych nie pozostawiła zbyt trwałego śladu w skołatanej łepetynie :(
No, akurat zabawny to on jest, niekiedy. Zazwyczaj jest jednak irytująco przegadany :P
A tak z ciekawości… Nie wiecie może Panowie, czy Szwejk poważany jest tak mocno poza regionami słowiańskimi?
Tłumaczenia są, na listach klasyków jest, ale nie podejrzewam, żeby miało taką popularność jak lokalnie :)