Mariusz Ziomecki wysoko powiesił poprzeczkę wszystkim autorom, którzy chcieliby losy swoich bohaterów powiązać z kluczowymi wydarzeniami z historii Polski. Jego „Mr Pebble i Gruda” to brawurowa historia pokolenia urodzonego na początku lat pięćdziesiątych XX wieku, dla którego przełomy historyczne były też przełomami życiowymi, momentami dokonywania ważnych wyborów, decydującymi o ich dalszych losach. Na tym tle „Przetwórnia” Zbigniewa Zawadzkiego wypada dość blado, mimo iż miała szansę stać się interesującą opowieścią o dziejach specyficznej rodziny.
Rodzinna układanka
W 2013 roku S. ma nieco ponad sześćdziesiątkę i chyba niewiele do roboty. Chyba, bo tak naprawdę bardzo niewiele się o nim dowiadujemy. Autor pozbawił go nawet imienia – dlaczego? Trudno dociec. Bo raczej nie dlatego, że ma uosabiać przeciętnego Polaka urodzonego na początku lat pięćdziesiątych. Nie z tym pochodzeniem i doświadczeniami młodości. W każdym razie widzimy S. w różnych banalnych codziennych sytuacjach, jak rozmyśla o swoich sprawach, a przy okazji słucha i obserwuje, co dzieje się dokoła. Potem dopisuje przypadkowym osobom tożsamość i życiowe scenariusze, a my brniemy przez te niezbyt ciekawe i niezbyt oryginalne opowiadania, zastanawiając się, czemu to ma służyć. Co jakiś czas jesteśmy przerzucani w przeszłość S., by odkryć wraz z bohaterem kolejny fragment jego rodzinnej historii: poznać rodziców, braci, dalszych krewnych i ich złożone losy przedwojenne i wojenne, dowiedzieć się, jak ojciec został partyjnym dygnitarzem, jak poznał matkę S., jak potoczyły się losy braci S. i jego ciotki. To naprawdę interesujące: awans społeczny chłopaka z klasy robotniczej, który zetknął się z komunizmem i zrobił po wojnie karierę, zmienne koleje losów żydowskich sióstr z Sosnowca; mamy kryzys gospodarczy okresu międzywojennego, okupację i Zagładę, „utrwalanie władzy ludowej”, wreszcie wygodne życie w nowym ustroju. S. wiele razy wraca do postaci matki, utalentowanej w pokonywaniu codziennych trudności, i ojca, który w miarę upływu lat żył w coraz większej schizofrenii – z idealisty stawał się coraz bardziej rozgoryczony, ale nie mógł potępić Sprawy, której poświęcił życie, by jego świat nie legł w gruzach.
Nijaki obserwator
Zbigniew Zawadzki stworzył historię rodzinną, która oddaje złożoność polskich losów w XX wieku i którą czytelnik poznaje się z zaciekawieniem. Szkoda, że została ona ukryta w niezbyt interesującym opakowaniu S. służy autorowi tylko jako postać, która obserwuje, wysłuchuje wspomnień rodzinnych i czyta stare listy – sam zdaje się nie mieć charakteru i przeżyć, nie działa, nie przejawia inicjatywy, tylko przyswaja sobie kolejne informacje o najbliższych. Ma co prawda jakąś rodzinę, pracę, kiedyś działał w opozycji, pokłócił się bratem… Wszystko to jednak jest napomknięte mimochodem, jakby było zupełnie nieistotne. A przecież na przykładzie S. można by doskonale pokazać zmiany, jakie zachodzą w człowieku, który odkrywa złożoność swego pochodzenia i obserwuje bankructwo ideologii, którą wspierał jego ojciec i której funkcjonowanie obserwował od środka. Brakowało mi tego. Tekst na okładce mówi, że bohater „ociera się o zjawiska, które zdecydowały o kształcie XX wieku: wojnę, komunizm, Zagładę, życie w PRL-u, antysemityzm, opozycję demokratyczną, »Solidarność«, nową Polskę”. I w tym chyba tkwi problem: ociera się, chociaż powinien być w to wszystko głęboko zanurzony, odczuwać mocno i być może boleśnie – a przez niego, żeby mógł te zjawiska odczuwać czytelnik. Niestety, nic z tego. A wielka szkoda.
Pamiętam, że tez miałam spory niedosyt po lekturze. Owszem, dobrze się to czytalo, ale…Historia „przetworzona” po łebkach, na szybko. I zgodzę się, ze wielka szkoda, bo zanosiło się na fajną książkę.
Mnie irytowały te niby opowiadania, zupełnie nie rozumiem tego zabiegu. I w ogóle ten bohater taki do niczego niepotrzebny, bierny zupełnie.
Przyznam, że pamiętam już niewiele. Czy to w tej ksiażce był opis jedzenia w więzieniu?
Pojęcia nie mam, czytałem w lutym i pamiętam tylko ogólny zarys rodzinnej historii, a w notatkach nic o więzieniu nie mam.
„Przetwórnia” to piękna, delikatna i wzruszająca opowieść o odkrywaniu tożsamości i próbie jej zrozumienia. Stawiany w recenzji zarzut bohatera, który się nie zanurza boleśnie, według mnie jest właśnie wartością książki. Dzięki „niezanurzaniu” jest w opowieści melancholia niezwykle trudna do osiągnięcia w literaturze. Dlatego, według mnie, „Przetwórnia” może kojarzyć się poprzez atmosferę z książkami Patricka Modiano. Rezygnacja z prostego grania na emocjach wydaje mi się niezwykle ciekawym i odważnym zabiegiem. Szczerze polecam!
Nie użyłbym słowa „melancholijny” do opisania tej książki, ale to zapewne kwestia indywidualnej wrażliwości. Natomiast bohater, który poznaje rodzinne tajemnice, a te nie robią na nim najmniejszego wrażenia, podobnie zresztą jak rozmaite dziejowe przełomy, nie wydaje mi się szczególnie ciekawy i tu akurat żadnej wartości nie widzę. Warto jednak poznać zdanie osób doceniających „Przetwórnię”.
Nie wiem czemu, ale postanowiłem po Twoim wpisie i po zakończeniu lektury „Oczy urocznych” powtórzyć sobie „Skorunia” :) Widzę, że Archipelagi, mimo Twoich zastrzeżeń, trzymają poziom. Widziałem parę pozycji serii na półce biblio, poszperam :D
Powtórka Skorunia zawsze się przyda, to świetna rzecz. Co do Archipelagów, to się nie wypowiadam, czytałem może z pięć tomów z tej serii :)
To może ja doczytam pięć i będziemy mieli pełniejszy obraz :D
Tylko wybierz inne pięć niż ja, to będziemy mieć szerszy obraz :D
A pamiętasz swoje pięć? :P
Yyyy. Lala, Solfatara, Przetwórnia i Skoruń. I jakaś piąta była na pewno :)
To tylko „Przetwórnia” się nie pokrywa. No i „Solfatarę” porzuciłem w 1/3 :P Chyba nowego Płazę spróbuję. Jak skończę felietoniki Rusinka i się przy tym nie zabiję. Dziś śmiechłem przy śniadaniowej lekturze, okruch babki zapitej herbatką wpadł we francuską dziurkę i … skończyło się sprzątaniem stołu i wycieraniem tabletu :D
Pan kolega to lubi życie na krawędzi :)
Tekstowi: „Niech się pan nie opiera. Bo się pan zleje.”, który usłyszał pan Michał w TV śniadaniowej, po tym jak zapytał kogoś z obsługi programu o jakieś rady przed wejściem na antenę, nie można się było oprzeć :D
No tak, faktycznie :)
Że się wtrącę: w serii Archipelagi jest sporo dobrych rzeczy: Bator, Zielińska, Rudzka, Rudnicki, i mimo pewnych zastrzeżeń Kamiński. Jest w czym wybierać.
Jest, faktycznie, mam nawet jeszcze trochę nieruszonych na półce :) Samych Dehnelów dwóch.
O tak, Dehnel także. Jakże bym śmiała zapomnieć.;)
Dehnel by Ci nie wybaczył :)
Obawiam się, że masz rację.;)
Też się tego obawiam :)
Mi się S. kojarzy jednoznacznie z pewnych społecznym ruchem, ale zgaduję, że to skojarzenie z treścią powieści raczej średnio powiązane.
Bardzo elegancka hipoteza, ale nic na to nie wskazuje :)