Joanna, uczennica Liceum Pedagogicznego, trafia do szpitala. Nie rozmawia z nikim poza zaufanym lekarzem i właściwie nie wiadomo, co się stało. Nawet dziennikarzowi z Warszawy nic się nie udaje z dziewczyny wydobyć, musi poprzestać na relacjach jej koleżanek z pokoju w internacie i ich wychowawczyni. Te cztery opowieści pozwalają do pewnego stopnia zrekonstruować wypadki, ale przede wszystkim składają się na obraz środowiska, w którym przyszło żyć Joaśce, oraz oskarżenie bezdusznego systemu wychowawczego, tłamszącego indywidualność młodych ludzi.
Upadek z gwiazd
Nieśmiała Joaśka trafia do internatu. Jej koleżanki z pokoju, Elka, Jadzia i Bożena, przyjmują ją życzliwie, ale starają się sobie „nową” ustawić, sprawdzić, na ile mogą sobie wobec niej pozwolić. Nowa koleżanka wydaje się im osobą bez charakteru, która nie umie się obronić, chociaż stopniowo zachodzą w niej pewne przemiany. Niewiele mówi o sobie, swojej rodzinie i przeszłości, za to lubi marzyć, okazuje się też utalentowana artystycznie. Z miejsca jednak podpada wychowawczyni, która nie zamierza pozwalać na żadne pozaregulaminowe działania, a wszelkie sugestie zmian traktuje jako zamach na swój autorytet, wzmacniany donosami lizusek. Brak otwartości opiekunki sprawia, że dziewczęta uczą się kręcić i kombinować, byle tylko wyrwać się z internatu, w którym się duszą, w miasto. Placówka, która miała stanowić namiastkę domu, traktowana jest jak rodzaj ponurego więzienia; nastolatki dotkliwie odczuwają brak kogoś dorosłego, kto mógłby im pomóc, wysłuchać zwierzeń – czy przy którym po prostu można by mówić prawdę i być sobą, indywidualnością, nie szarą masą. Same uczennice siebie nawzajem też traktują z podejrzliwością: wiedzą, że szczerość może być wykorzystana przeciwko nim, nakładają więc maski, wiecznie się kłócą i obrażają zamiast współpracować. Joaśka marzycielka, pozbawiona rodzinnego ciepła i przyjaźni, nie pasuje do internatu: ranią ją przytyki koleżanek i opiekunki, ich obojętność, niesprawiedliwość. Chadza boso wśród gwiazd, ale gwiazdy kaleczą, a upadek z nich jest bolesny.
Portrety równoległe
Stanisława Biskupskiego znałem z interesującej książki o losach ORP „Orzeł” podczas drugiej wojny. Niepozorne i mało chyba znane „Boso wśród gwiazd” pokazuje, że autor ten równie dobrze czuł się w tematyce współczesnej i był niezłym psychologiem. Tę powieść Biskupskiego wyróżnia wnikliwość spojrzenia na młodych ludzi, ale przede wszystkim sposób prowadzenia narracji: przebieg wydarzeń i główną bohaterkę poznajemy z relacji trzech jej koleżanek z pokoju i wychowawczyni. Każde z tych opowiadań rozszerza nieco naszą wiedzę o wypadkach, a równocześnie koryguje i uzupełnia opowieść poprzedniczki, dodając nowe elementy do portretu Joaśki. Każda z nastolatek jest inna i też na inne cechy i zachowania nowej koleżanki zwracała uwagę, każda z nich opisuje swoje stosunki z nią, starając się pokazać, że wszystko było w porządku, że żadna z nich nie zawiniła. Siłą rzeczy równie dużo, a może nawet więcej niż o Joaśce, dowiadujemy się o jej współlokatorkach, ich charakterach, marzeniach, oczekiwaniach wobec życia, stosunku do innych ludzi. Otrzymujemy więc, trochę jakby mimochodem, rozbudowany portret młodzieży, która z mniejszych miejscowości przyjechała do miasta, żeby się uczyć, ale też realizować swoje życiowe ambicje i plany. Pojawienie się Joaśki staje się katalizatorem zmian w grupie: począwszy od uświadomienia sobie, jak strasznie niepełne jest ich życie, jak brakuje w nim piękna, ciepła, przyjaźni… Domykająca książkę relacja wychowawczyni, pani Teresy, wyjaśnia wiele wątpliwości. Jest też samooskarżeniem: kobieta, opiekunka z przypadku, rozumie, że zawiodła, że stosowane przez nią metody pracy z młodymi ludźmi były błędne. Rygor, tłumienie indywidualności, donosicielstwo, pełne goryczy pouczenia moralne prowadziły do klęski. Uczennice potrzebowały nie nadzorczyni, ale autorytetu, przyjaciółki, zaufanej powiernicy, osoby otwartej na ich potrzeby. Czy wstrząs wywołany sprawą Joasi zmieni Teresę? Zapewne. Czy wpłynie na jej internatowe koleżanki? Na Bożenę na pewno, ona zresztą pierwsza zaczęła przekonywać się do Joasi i ona też najdogłębniej przeanalizowała sytuację swoją i koleżanek, doceniając to, że „nowa” potrafiła przebudzić w niej myśli i uczucia, które pozostawały w uśpieniu. W przypadku Elki i Jadźki nie mam takiej pewności – tu odmieniona wychowawczyni będzie miała wiele pracy. Wiemy, że zmiany się zaczęły i pewnie polepszą sytuację mieszkańców internatu. Miejmy nadzieję, że pomogą również Joaśce.
Nie miałam pojęcia o istnieniu takiego autora, a rzecz faktycznie wygląda bardzo ciekawie!
Nigdy nie należał to tych najpopularniejszych, więc teraz w ogóle jest zapomniany. A niesłusznie, moim zdaniem.
Czytałam i chyba b. mi się podobało, bo tytuł utkwił mi w pamięci do dziś. Gorzej z treścią.;( Co świadczy o tym, że czytałam w tamtym okresie wszystkie dostępne książki młodzieżowe, których dla starszych nastolatków zbyt dużo nie było, przynajmniej w mojej bibliotece.
A ja jestem niemal pewny, że tej książki w mojej bibliotece nie było, bo nic mi się nie przypominało. Swoją drogą, to znak tamtych czasów, jak bardzo to, co czytaliśmy, zależało od zaopatrzenia biblioteki.
I ew. od zaopatrzenia u znajomych.;) Miałam wujka, który chyba miał wszystko, kupował też (spod lady, po znajomości, jak sądzę) dużo rzeczy swojej córce – miała wszystko od Baśni Andersena w trzech (?) tomach i Szklarskich po Paragrafy 22 i Blaszane bębenki. Udało mi się uszczknąć trochę z tego dobrobytu.;) Ale ważne też, że było z kim później porozmawiać o lekturach.
Andersen w trzech tomach, niedościgłe marzenie :( Ja niestety byłem zdany na biblioteki, przy czym szkolna mnie odrzucała brakiem dostępu do półek i wszechobecnym szarym papierem.
Doskonale Cię rozumiem. Szukanie konkretnego Tytusa wśród kilkudziesięciu zaczytanych, często bez stron tytułowych i zawiniętych w pakowy papier, egzemplarzy, to był niezły horror. Całe szczęście w GBP można było od zawsze łazić między półkami i dość szybko książki foliowano :)
Po pierwsze, nie było wolnego dostępu. Mówiłeś pani, że chcesz przygodowe i dostawałeś randomową książkę w szarym papierze. A komiksów nie było w ogóle, bo nie były GODNE miejsca :P Za to w bibliotece dzielnicowej nie dość, że dostęp, to i książki w folii. Normalnie szał ciał i uprzęży.
Korzyść płynąca z braku konieczności podejmowania decyzji nie równoważyła chyba jednak plusów nieograniczonego dostępu do księgozbioru :) Skąd Ty w ogóle wygrzebałeś tego Biskupskiego, bo przyznam, że pierwsze słyszę :)
Ja zdecydowanie wolałem sam grzebać na półkach. A Biskupskiego dostałem w jakiejś siatce z książkami, których się ktoś pozbywał, ślepy traf. Też się miałem go pozbyć, ale przeczytałem pierwszą stronę :P
Ja oczywiście też, a najbardziej lubiłem te prehistoryczne czasy, gdy mieszkałem nad biblioteką i mogłem sobie do niej zejść nawet w środku nocy i wyciągnąć z półki to co chciałem. Oczywiście wpisując skrzętnie wypożyczenie na kartę, bo i tę sztukę posiadłem. Więc doskonale rozumiem gromadzenie księgozbioru, aczkolwiek nie uskuteczniam.
Ślepe trafy są fajne. Już kilka fajnych książek przeczytałem dzięki nim :)
To zupełnie jak w Małomównym i rodzinie :) Że też ja nie mogłem mieszkać nad biblioteką.
Nie ja to załatwiałem. Los tak chciał :) Niestety z tamtych czasów został tylko sentyment z jakim wypowiadam słowa „moja biblioteka” :P
Domyślam się, że tak wyszło, ale zazdrościć mogę :)
Ach i och, pamiętam ten papier. Ciekawe czy gdzieś jeszcze przetrwał.
Nie mógł przetrwać, bo kwaśny papier strasznie niszczył książki i pewnie wycofano go z użycia. Poza tym biblioteki mają być zachęcające i kolorowe, a nie straszyć tym koszmarnym brązem.
Książka dla mnie. Nie tylko z uwagi na pedagogiczne powiązania. Jestem ciekawa co w sobie kryje.
Zachęcam do przeczytania.
@ Bazyl i @ Piotr
Czy dobrze rozumiem, że w Waszych szkolnych bibliotekach nie można było wchodzić między regały? U mnie nie, nawet w liceum, tylko po znajomości.;(
Nie można było. W piątej klasie jako kółko biblioteczne doznałem zaszczytu wejścia i tak mi zostało do końca szkoły. W liceum zaufani mogli szperać, zaliczałem się do tej kategorii, ale reszta też tylko zza lady. Głównie chyba dlatego, że ciasno tam było i dwie osoby między regałami to już był tłum.
A potem mujejowanie, że naród nieczytaty :P
W tamtych czasach to się jeszcze czytało :P Ale też nie wszyscy i nie masowo.
Czyli tak jak u mnie. Niby przestrzeni miedzy regałami było mało, ale z pewnością można było chociaż czwórkami dzieci wpuszczać do środka. W liceum było to już dla mnie totalnie nie do zaakceptowania.
Zgadza się. Zresztą tłum się robił wtedy, gdy wszyscy naraz potrzebowali Antygonę :) Szczęśliwie panie bibliotekarki nie były służbistkami i dawało się to i owo wynegocjować. Moja córka zeznała, że w jej liceum już jest wolny dostęp.
U mnie bibliotekarki wpuszczały głównie dobrych uczniów.;)
Dzisiaj na szczęście dzieci mają literaturę na wyciągnięcie ręki, oczywiście pod warunkiem, że mogą czytać elektroniczne wersje. Bo chyba nie są aż tak bardzo przywiązane do papieru jak my.;)
Klasa humanistyczna miała swoje zalety :) My, zdaje się, musieliśmy się przywiązać do papieru z braku innych możliwości, ale już moim dzieciom w zasadzie obojętne, w jakiej wersji czytają.
Ja na przykład żałuję, że nie digitalizuje się niszowych tytułów. Właśnie czytam książkę z lat 80, gdzie wszystkie kartki fruwają na prawo i lewo, bo klej nie wytrzymał, a papier … Szkoda gadać. Treściowo ciekawie, technicznie – katorga :P
Na razie digitalizuje się głównie naukowe, bo na to jest zapotrzebowanie. Zanim biblioteki dojdą do beletrystyki, to nie będzie co skanować, wszystko się rozsypie :(
Całe szczęście są osoby, które robią to, czyli skanują starą beletrystykę na własną rękę. I mimo, że mam mieszane uczucia, czasem korzystam z takich serwisów :(
Znam te mieszane uczucia, znam.
Tu najbardziej znać przewagę kilkutysięcznych domowych bibliotek, z których można wygrzebać tomiszcze i wspomóc kulejącą pamięć. I to bez mieszanych uczuć.
PS. Aczkolwiek wyszukiwanie w pdfie, szybsze :D
Zależy od pdfa, te pirackie nie ogarniają wyszukiwania, jeśli jest dużo błędów. Ja sobie mogę wiele tomów wygrzebać z półek, ale jednak nie wszystko mam.
Ja sobie co najwyżej mogę pogrzebać w Mastertonie, którego zgromadziłem w czasach LO :P
:) Ja czytałem bibliotecznego, mam tylko trzy swoje ulubione.