„Rozalka Olaboga” nie była ulubioną lekturą mojego dzieciństwa. Zapamiętałem ją jako niecodzienną, nierówną i niepokojącą, ponieważ miałem wrażenie, że umyka mi coś ważnego, jakbym nie potrafił dostrzec czegoś, co autorka ukryła poza barwnymi epizodami przygodowymi, jakbym nie umiał przeniknąć melancholii spowijającej portrety bohaterów, dopasować opisywanego świata do znanej mi rzeczywistości.
Dzikuska?
Senne życie małego Boru przerywa odkrycie złóż rudy i budowa kopalni, ale związane z tym zamieszanie jest niczym w porównaniu do niespodziewanego przyjazdu Rozalki, córeczki miejscowej nauczycielki przyrody. Już wkrótce dziewczynka zna wszystkich w całej okolicy, a i ją znają wszyscy, jej kolejne przygody zaś kwituje nieodmiennie okrzyk „Rozalka! Olaboga!”. Matka załamuje ręce nad swoim „trudnym dzieckiem” – samowolnym, nierównym, impulsywnym, wręcz dzikim, podczas gdy my widzimy bystrą, spragnioną życia w każdym jego przejawie dziewczynkę, faktycznie odbiegającą od ideału grzecznej i ułożonej córeczki, ale za to obdarzoną dobrym sercem, poczuciem sprawiedliwości i wrażliwością na ludzką krzywdę. I to te cechy zwykle wpędzają Rozalkę w rozmaite kłopoty, jak wtedy gdy przygarnia „bezpańską” kozę, żeby wykarmić zaniedbane niemowlę, albo gdy staje w obronie kolegi, który ją uderzył. Na tle poukładanych bohaterek innych dziecięcych lektur Rozalka jawi się niczym polska Pippi Pończoszanka, niezależna i niekonwencjonalna.
„Rój niewidzialnych banieczek”
Rozalka, ze swoją wielką tęsknotą za ludźmi, potrafi odkryć coś interesującego w każdym: mrukliwym szewcu, starym lekarzu, w Jasiu Mazurku, Klimku „bajczarzu” i grubej Aurelii. Lgnie do wszystkich, a oni odpłacają jej wzajemnością. Dziewczynka „była jak chłonna na sprawy ludzkie bibuła” i jednocześnie jak katalizator: „Wszędzie gdzie się pojawiła, zaczynało się coś dziać”. Obdarzona bujną wyobraźnią, potrafiła dostrzec przygodę we wszystkim, w każdym epizodzie, w każdej chwili: „Kipiała, jakby otaczał ją rój niewidzialnych musujących banieczek, takich jak w szklance różowej oranżady”. Jednak nie tylko sposób przedstawiania tytułowej bohaterki wyróżnia książkę Anny Kamieńskiej, ale też sposób opisywania świata i ludzi. Jest tu co prawda masa przygód, biegania, wciskania się tam, gdzie nie wolno, ale też mnóstwo scen pełnych subtelnej poezji, melancholijnej mgiełki, czasem wręcz surrealistycznych – które to wrażenie podkreślają cudowne, delikatne rysunki Ewy Salamon: człowiek-nietoperz na dachu, czyli kowal owładnięty marzeniem o lataniu, czy kwiecisto-ptaszęcy salonik pani aptekarzowej, kruchy jak jego gospodyni. Wiele mówi się o szacunku do przyrody, roślin i zwierząt, o tym, że trzeba ją poznawać i doceniać, chronić i szanować. Obok świata natury istnieje równie fascynujący Rozalkę i jej przyjaciół świat kopalni, wielkiej budowy, nieodwołalnie zmieniającej życie miasteczka, wprowadzającej zamęt i rywalizację. Jednym z licznych osiągnięć dziewczynki będzie złagodzenie napięć i połączenie nowego ze starym.
Przeczucie tajemnicy
Powrót do książki Anny Kamieńskiej po kilku dziesięcioleciach potwierdził moje dziecięce przeczucie, że są w niej warstwy niedostępne ośmiolatkowi spragnionemu efektownych przygód, wymagające większej dojrzałości i wnikliwszej lektury. „Rozalka Olaboga” jest bowiem opowieścią na równi dla dzieci i dorosłych, pisaną pięknym językiem, pobudzającą wrażliwość; małym pozwala oswoić nie zawsze zrozumiały świat dorosłych, a dużym zajrzeć w duszę i myśli dzieci. Pewnie ciekawym doświadczeniem byłoby czytanie tej książki na głos razem z dzieckiem, wymiana wrażeń i pytań na gorąco, takie uzupełnianie czytelniczych perspektyw. Jeśli jednak przeczytacie „Rozalkę” sami, też nie będziecie żałować.
Anna Kamieńska, Rozalka Olaboga, ilustr. Ewa Salamon, Nasza Księgarnia 1968.
Też lubię takie książeczki, np. dwie z moich ukochanych książek z dzieciństwa to Bułeczka i Słoneczko :) A ten tytuł kojarzy mi się z filmem.
Bułeczka jest w trochę innym klimacie. A na podstawie Rozalki był serial, chociaż o ile pamiętam, to niezbyt porywający.
Trzeba też przyznać, że okładka mocno psychodeliczna i chyba (z tego co piszesz i ja wnioskuję) trochę współgra z nieoczywistą dla dziecka treścią ;)
Obwoluta jest świetna i w połączeniu z ilustracjami wręcz tworzy ten nieoczywisty klimat; niby obrazki są realistyczne, a jednak nie do końca.
A mnie spodobały się ilustracje, taka delikatna kreska, troszkę niedopowiedziane, ale pozostawiające pole dla wyobraźni, choć samej pozycji nie poznałam jako dziecko.
Ilustracje są świetne i całkiem ich sporo, bardzo wspierają klimat tekstu.
No proszę, u Ciebie też Kamieńska.;)
Pamiętam, że do mnie ta książka nie trafiła, chociaż czytałam ją w wieku ok. 11 lat. Pewnie z powodów opisanych przez Ciebie.;) Ale po lekturze Notatnika Kamieńskiej jest już jakaś szansa, że chociaż przejrzę Rozalkę. Swoją drogą sam tytuł to już świetny pomysł.
A widziałem wpis o dzienniku, czytałem :) Mnie się wydawało, że byłem po prostu za maly na docenienie Rozalki, ale widzę, że nie tylko ja. Teoretycznie 11 lat powinno wystarczyć, bohaterka tyle miała. A tytuł faktycznie zwraca uwagę :)
Same koincydencje. Ja akurat czytam „Ilustratorów…” i jak raz zatrzymałem się przy pani Salamon :)
Nie znam samej książki, ale tytuł jest tak rozpoznawalny, że gdyby nie chwila zastanowienia i przeczytanie Twojej notki, w ciemno strzelałbym, że czytałem :) A samo imię chyba już na wieki wieków zespoliło się ze zdrowaśkami :P
Tutejsza Rozalka to okaz zdrowia i wierzy w medycynę, nie w zdrowaśki :) A „Ilustratorami” proszę tu nie kłuć ubogich blogerów w oczy :P
Przecież wiesz, że to dzieciomtkom kupiłech :P
Jasne jasne. A przeczytały już z zapartym tchem albo wołają co wieczór „Tatulu, a poczytajcie nam o ilustratorach”?
Niby nie, ale czy to mój problem? :P
Niby nie Twój, ale nie zasłaniaj się dzieciomtkami :P
„Jej wysokość torebkę” też mi będziesz wypominał? A może Kitkowi do snu poczytam, bo to fanka jest? A! :)
Się w ogóle dziwię, że czytasz o torebkach, ale nie oceniam, szanuję.
Wolę czytać niż jeździć za kupnem, doradzając. Może się podszkolę, to mi będzie łatwiej? Póki co, leży karnie na nocnym stoliczki, nieruszona :)
Ja to bym jednak trzymał rękę na pulsie, bo wiesz, różne Luis Vuittony to droga impreza jest :P
Zapiszę się do bractwa rycerskiego i będę chadzał w płytówce do Lidla po łiczeny :P Po taniości :D
Nie wiem, czy łiczeny wystarczą :P Będziesz z mieczem dwuręcznym napadał na salony Vuitona :D
I kopertówki Coco dobywał, kopie krusząc o szklane salonów witryny :D
Eposy będą o Tobie pisać! Trzynastozgłoskowcem!
O jakiej fajnej książce tu panowie rozmawiają! i ja o niej nie wiem? Aż chciałoby się popędzić do księgarni i chociaż przejrzeć.;) Czy w niej padają nazwy projektantów?
O tej: https://www.wydawnictwodwiesiostry.pl/katalog/prod-jej_wysokosc_torebka.html Niestety znam tylko z obrazków, więc nie wiem, czy jest o projektantach.
No tak, książka dla dzieci, więc pewnie nie ma potrzeby zahaczania o znanych projektantów. Swoją drogą temat fascynujący.;)
Chyba że wydawca ma deal z jakąś marką, ale nie podejrzewam :P
Ech, a mi tam coś mocno z ilustracjami nie gra.
Ale coś konkretnie czy takie luźne wrażenie?
W przypadku tego akurat wydawnictwa też nie podejrzewałabym żadnego dealu.;)
Być może w ten weekend rozwieję wszelkie wątpliwości :)
Ohoho!
Okładka Rozalki trochę w klimacie obrazów Marca Chagalla ;)
Coś w tym jest, sama powieść też trochę taka surrealistyczna.
A ja mieszkam w Ciężkowicach od 2016 roku i dowiedziałam się, że w miasteczku kręcono kiedyś film. Film „Rozalka Olaboga” powstał właśnie w Cieżkowicach. I podsumowując krótko, niewiele sie zmieniło w tym miasteczku oraz okolicznych wsiach, oczywiście chodzi mi o mentalność i życie. To co jest ukrytą prawdą w książce jest też częścią takich małych społeczności oddalonych od wielkich aglomeracji. to się dalej dzieje, zmieniły się przyżądy, narzędzia, z których korzystamy. Mentalność nie podlega rewolucji a ewolucji, która trwa wieki.
Taki jest urok (albo przekleństwo) małych miasteczek.