Nieprzystosowani i pozytywni („W cieniu i w słońcu”, zbiór opowiadań)

w cieniu i w słońcu

Kupiony przez pomyłkę zbiór opowiadań dla młodzieży sprzed ponad czterdziestu lat okazał się nie tylko jedną z najciekawszych tego rodzaju antologii, jakie znam, ale i jedną z najlepszych lektur ubiegłego roku. Przede wszystkim dlatego, że wiele miejsca poświęcono w niej dziewczętom i chłopcom odstającym od wzorca pozytywnej młodych ludzi, którzy dobrze się uczą, a po lekcjach pracują społecznie i kleją modele samolotów. Niepełnosprawni i nieprzystosowani rzadko pojawiają się w PRL-owskiej literaturze młodzieżowej, a jeśli już, to – mam wrażenie – głównie po to, by ci „pozytywni” mogli się wykazać wrażliwością i społecznym zaangażowaniem.

Ci inni

Równo połowa z dziesięciu opowiadań dotyka w mniejszym lub większym stopniu problemu „odstawania” od rówieśników, czy to z powodu fizycznej niepełnosprawności, czy też z powodu odmienności psychicznej, która nie pozwala gładko wpasować się w sztywne ramy szkolne i tym samym skazuje młodego człowieka na stałe konflikty i niezrozumienie. Katarzyna Witwicka („Buraki na świąteczną ćwikłę”) opowiada o Marzenie, która w wypadku samochodowym straciła nogę i po długim pobycie w szpitalu i ośrodku rehabilitacyjnym wraca do domu, do szkolnych znajomych, kolegi, na którym jej zależy. Dziewczyna odwleka powrót do domu, gdyż boi się, jak sobie poradzi, jak przyjmą ją znajomi, chociaż tak naprawdę chodzi o przełamanie własnych oporów i niepewności, przekonanie siebie i nadopiekuńczej matki, że będzie mogła normalnie funkcjonować. Również Michał z „Gdzie jest twoje miejsce” (autor, Jerzy Szczygieł, sam notabene był niewidomy) uległ wypadkowi i stracił wzrok, jest jednak w sytuacji odwrotnej niż Marzena: ma pewność, że będzie mógł funkcjonować jak wcześniej, ale jego pewność siebie zostaje podkopana przez nielojalność kolegów i nowo poznanej dziewczyny. Krystyna Siesicka („Słoneczny pogodny ranek”) pokazała, jak choroba psychiczna matki stygmatyzuje jej syna i jak łatwo taką informację wykorzystać, by wywołać niechęć otoczenia. Marek i Antoni rywalizują o uczucie Igi, a Antoni cynicznie szermuje chorobą matki Marka, by pognębić przeciwnika. Autorka opisuję sytuację z dwóch punktów widzenia, wskazując, jak pochopne mogą być nasze sądy, gdy nie znamy wszystkich aspektów sprawy. Ciekawa pod względem literackim jest „Sprawa Marcina” Klementyny Sołonowicz-Olbrychskiej: wychowawca klasy próbuje wyjaśnić okoliczności i przyczyny pobicia jednego z uczniów przez kolegę, zbiera więc zeznania, które z różnych stron naświetlają bójkę i postać „sprawcy”, Marcina, chłopaka z patologicznego domu, bitego przez ojca pijaka, klasowego outsidera z problemami w nauce. Smutny to tekst z wielu powodów: Marcin nie może liczyć na żadną pomoc ze strony szkoły (o diagnozie psychologicznej nie wspominając, to nie te czasy), koledzy, mimo iż w zasadzie mu życzliwi, nie mają ochoty, żeby się z nim bliżej zaprzyjaźniać i lepiej poznawać, aż w końcu jest, jak się wydaje, za późno, by niezrozumiany chłopak mógł przełamać swoje lęki. Zdecydowanie najlepsza z opowiadań o „tych innych” (i w ogóle najlepsza w całej antologii) jest „Szczenięca miłość” Janiny B. Górkiewiczowej. Jasiek wskutek wypadku ma uszkodzone palce, co pod znakiem zapytania stawia jego przyszłość – chłopak uczył się ślusarki. Po powrocie ze szpitala zmienił się, zaczął czuć się obco w zatłoczonym, hałaśliwym domu. Autorka stworzyła przejmujący i wnikliwy portret wiejskiego chłopaka, dla którego utrata fizycznej sprawności oznacza spadek na pozycję niepełnowartościowego członka rodziny, niezdolnego do pracy, wsparcia rodziców w prowadzeniu gospodarstwa. Jasiek był blisko związany z matką i chciał jej zrekompensować zawód sprawiony przez starszych braci, którzy porzucili wieś, ale też zaczynał się tam czuć nie na miejscu i to mu ciążyło.

Ci normalni

Resztę tomu wypełniają opowiadania o „zwyklejszych” problemach nastolatków. Wojtek z „Kataru po burzy” Ewy Nowackiej, nieśmiały, niepewny siebie, próbuje zbliżyć się do Joaśki, w której, jak mu się wydaje, jest zakochany. „Izolda czy Małgośka” Stanisława Załuskiego to dość banalna historia Jacka, który chce zaimponować koledze wymyślonymi opowieściami o swojej dziewczynie i wpada we własne sidła, gdy musi ją przedstawić Markowi. Narzekałem przy okazji „Nie ma ceny na miód akacjowy” na irytujące dialogi młodych ludzi i ten sam styl znalazłem u Załuskiego; znowu pytanie, czy młodzież faktycznie tak rozmawiała, czy autorzy w wieku średnim chcieli pozować na nowoczesnych i błyskotliwych. „Możesz iść” Krystyny Siesickiej to historia Stasia, który ucieka z domu, by w górach spotkać się z dziewczyną. Pracowniczka schroniska każe mu się zastanowić, czy aby wybranka jest warta, by dla niej zranić matkę i zawieść jej zaufanie. Całkiem to niezłe, chociaż dość pobieżne, a dorosła bohaterka, mimo iż pozuje na kumpelkę, ostatecznie w mało subtelny sposób wypuszcza kłąb moralizatorskiego smrodku. Co prawda ma rację, ale robi to niezbyt przyjemne wrażenie. Bliżej nieznany mi Mieczysław Siemieński zaczyna w tonie sensacyjnym: oto patrol pograniczników zatrzymuje chłopaka, który próbuje nielegalnie przedostać się do Niemiec. Przesłuchiwany przez surowego majora Bielskiego Michał opowiada, że chciał spotkać się z ojcem, który pracuje za granicą, i dowiedzieć się, czy jest „pełnym sierotą”, czy też może rodzic planuje powrót do syna. Żołnierze wraz ze swym dowódcą otaczają chłopca opieką, a Bielski obiecuje mu, że odnajdzie jego ojca. Najsłabszy, bo okropnie tendencyjny, jest „Jeden dzień z Mistrzem” Barbary Iwanowskiej i Z. Chomicza (w całym tomie wszyscy autorzy mają podawany jedynie inicjał imienia), paszkwil na muzyków bigbitowych, nader wyraźnie wykorzystujący postać Czesława Niemena. Młodociany wielbiciel Mistrza z małego miasteczka sprowadza ulubionego muzyka na koncert dla uświetnienia uroczystości ku czci Wieszcza, którego teksty artysta znakomicie interpretuje. Poznany przy okazji idol odbiega od uduchowionego, subtelnego wyobrażenia: jest hałaśliwy, cyniczny, nie stroni od alkoholu i wcale nie żywi szacunku do Wieszcza. Naiwny bohater jest zdruzgotany zderzeniem z rzeczywistością.

Z wiarą w czytelnika

Młodzieżowa literatura czasów PRL-u stała opowiadaniami: drukował je, o ile pamiętam, „Płomyk”, ukazywały się w postaci oddzielnych książeczek (seria „Ważne sprawy dziewcząt i chłopców” doczekała się nawet artykułu na swój temat), a później przedrukowywano je w tomach autorskich (choćby opisywana tu niedawno „Plaga osiedla” Janiny Wieczerskiej) i zbiorowych antologiach („Życzę ci dobrej drogi”). „W cieniu i w słońcu” jest tomem bardzo równym i interesującym; szczególnie wyróżniają się „Szczenięca miłość” Górkiewiczowej i „Sprawa Marcina” Sołonowicz-Olbrychskiej (chociaż autorka używa nieco zbyt wyszukanego języka i bezpośrednio zwraca się do czytelników, co pewnie miało zachęcać do przemyśleń i dyskusji, ale robi wrażenie, że poklepuje się odbiorców po ramieniu). Autorzy, poza wyjątkami (Siesicka w „Możesz iść” oraz Iwanowska i Chomicz w „Jednym dniu z Mistrzem”) unikają zbyt łopatologicznego przedstawiania problemów swoich bohaterów, łatwego moralizowania i wierzą w inteligencję i wrażliwość czytelników – po prostu traktują ich serio. W krótkich formach brakuje moich ulubionych „małych realiów”, z rzadka tylko przemkną jakieś detale z życia codziennego; stosunkowo najwięcej jest ich u Janiny Górkiewiczowej, pojawiają się też u niej refleksje na temat ucieczki młodych ze wsi do miast i różnic pomiędzy młodzieżą z liceów i zawodówek.

W cieniu i w słońcu, ilustr. Jolanta Kalita, Horyzonty 1976.

(Odwiedzono 1 365 razy, 4 razy dziś)

29 komentarzy do “Nieprzystosowani i pozytywni („W cieniu i w słońcu”, zbiór opowiadań)”

  1. Jerzy Szczygieł w niejednym utworze zamieścił postać niewidomego. Tracący wzrok chłopak był też bohaterem „Nigdy cię nie opuszczę”, a także „Milczenia”. Ta druga z powieści tak mną kiedyś wstrząsnęła, że boję się do niej wrócić. :)

    Odpowiedz
  2. Miałam ten tomik!! Nie pamiętam już treści, ale pamiętam okładkę. Ale nawiązując do lat 70. to ja ostatnio czytam Musierowicz:)) To też książka dla dziewczyn i chłopców, może bardziej dla dziewczyn:-) Ale taka ciepła, pełna rodzinnego ciepła.

    Odpowiedz
  3. Bardziej chyba niż opowiadania, zapadły mi w pamięć komiksy publikowane w prasie młodzieżowej. Pamiętam natomiast wynalazek książeczek do samodzielnego składania, które wdrukowywano w środek czasopisma. A może to sobie wymyśliłem? :P
    Co do meritum, to chyba jednak wolę powieści. Jak spodoba mi się opowiadanie, to zwykle za szybko się kończy. Z drugiej strony są „pelnometrażówki”, które bym ciął akapitami! :D

    Odpowiedz
    • Komiksy wycinałem i zszywałem, na pewno miałem w takie postaci któregoś Kleksa. A książki do składania też były, w Płomyku i w Przyjaciółce, też składałem :) A dobre opowiadanie nie jest złe, poza tym w przypadku młodzieży, która się łatwo nudzi, daje szansę, że czytelnik dotrze do końca.

      Odpowiedz
      • Czyli jednak dobrze pamiętałem :) Przypomniał mi się też wioskowy sposób na prenumeratę. Tekturowa, opisana nazwiskiem teczka i oczekiwanie, kiedy pani z kiosku Ruchu znajdzie naszą i wyda skarby ze środka. Znaczy Świat Młodych i Przyjaciółkę (albo Kobietę i życie, bo już niezbyt dobrze pamiętam) :D A z tym docieraniem do końca, to nie wielkość ma znaczenie. Pamiętam kobyłki, przez które szliśmy z Młodszym jak burza i teksty krótkie, na których utykaliśmy :P

        Odpowiedz
        • A czemu miałbyś nie pamiętać? Teczki w kioskach były też w miastach, wymagało to nielichych znajomości u pani kioskarki, żeby raczyła odkladać. Jak pamiętam czytanie części mojego koleżeństwa z podstawówki, to takie broszurki były dla nich zbawieniem, kiedy polonistka kazała ćwiczyć czytanie, ale faktycznie, reguł nie ma.

          Odpowiedz
          • Swoją drogą, popatrz ile wtedy było takich popularyzatorskich wynalazków, dzięki którym można było liznąć kultury. Książki do składania, płyty – pocztówki … A teraz – grillowa za 7,99 zł, to jest hit! :P

            Odpowiedz
  4. Jejku, w Lublinie też były teczki dla prenumeratorów, takie w kioskach, a w nim pani, która nas znała z imienia i nazwiska, i jak czasem zapomniałam pieniędzy, to mogłam zabrać gazety a kasę oddać przy okazji:))

    Odpowiedz
    • W jedną stronę było fajne, w inną nie. No bo weź tu kup człowieku paczkę Wiarusów na pierwsze w życiu palenie za starą mleczarnią :) Mogłem ściemnić, że dla Mamy, ale co by było, gdyby rodzicielce jak raz się skończyły i była się pofatygowała na drugą stronę ulicy? :P
      Ja z zakupów w tymże kiosku, który parę lat później zostanie zlikwidowany, pamiętam zakup czarno-białego „Szninkiela” (Szninkla?) Rosińskiego. Wyżebrałem ogroooomną jak na tamte czasy (no i mój wiek), kwotę 1500 zł, a potem czytałem z wypiekami na uszach (bo też i momenty były :P ).

      Odpowiedz
        • Widzisz, a u mnie Pan Tadeusz nie chwycił :P Mimo moich ochów i achów nad zabawami słowem i mniej lub bardziej inteligentnym dowcipem :( A papierosy? Palący rodzic nie pomagał w zwalczaniu ciekawości nastolatka co to z charakteru był „należy spróbować wszystkiego”. Przynajmniej teraz mam spokój :D

          Odpowiedz
  5. No ładnie, ładnie. Z tych blogów to się człowiek może nawet czegoś nowego dowiedzieć ;) Nie miałem pojęcia, że młodzieżowo-literacki PRL opowiadaniami stał. A tym bardziej, że trafiały się takie perełki.

    PS No i nie znałem (albo zapomniałem) słowa „szermować”.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.