„Solfatara” Macieja Hena zachwyciła mnie swego czasu pięknem języka, plastycznością opisów i misterną fabułą opowiedzianą z niezwykłą lekkością. W „Deutschu dla średnio zaawansowanych” zgoła nic z tego nie pozostało, choć nic nie stało na przeszkodzie, by historia głównego bohatera została przedstawiona w równie satysfakcjonujący sposób.
Przegryw po sześćdziesiątce
Marek Deutsch jest, jak mawia moja córka, przegrywem po sześćdziesiątce, facetem po trzech rozwodach, utalentowanym plastykiem, który wegetuje jednak z pensji ochroniarza i tonie w długach. Pewnego dnia zauważa, że nie potrafi już marzyć, a marzenia zawsze stanowiły napędzające go paliwo, choć od dawna marzył już wyłącznie o pieniądzach pozwalających na godne życie. Uznaje, że to oznaka starości, a to mu się wcale nie podoba. Na takie kryzysy dobrze robi zmiana otoczenia, ale Deutsch może sobie najwyżej pojeździć tramwajem od pętli do pętli. I wtedy na bohatera niespodziewanie spada wieść o należnym mu spadku – żeby go jednak otrzymać, musi zebrać brakujące informacje genealogiczne na Ukrainie i w Rumunii. Cóż za zbieg okoliczności. Wypożyczonym przez kancelarię adwokacką samochodem Marek rusza na poszukiwania.
W czasie i przestrzeni
Dalszy ciąg powieści jest meandrującą gawędą o kolejnych etapach podróży Deutscha, który wędruje od miejsca do miejsca, tam, gdzie prowadzą go tropy rodzinnej przeszłości. Poznaje nowe miejsca i ludzi, nabiera trochę dystansu do siebie, ma czas na wspomnienia o własnym życiu, nawiązuje kontakt ze starym przyjacielem i prowadzi rozmowy z własnym zmarłym ojcem, który ustawia swego syna, rozpamiętującego życiowe wybory i porażki, do pionu nader trzeźwymi uwagami. I dla Marka, i dla nas, czytelników, wyprawa ta jest równocześnie podróżą w przestrzeni, jak i w czasie: poznajemy przeszłość Deutscha, jego życiowy bilans, zagłębiamy się też w poplątane losy jego rodziny, której korzenie sięgają głębiej, niż bohater sobie wyobrażał.
Notatki do powieści
Książka Macieja Hena wywołała wiele głosów pochwalnych, ja należę jednak do niewielkiego chyba grona umiarkowanych entuzjastów „Deutscha”. Sam pomysł na fabułę i bohatera jest niezły – przeszłość Marka i jego przyjaciela składa się na coś w rodzaju portretu pokolenia, przeciągnięcie go przez nieodległe od Polski, a mimo to dość egzotyczne rejony wschodniej Europy to okazja do pokazania ich skomplikowanych związków z Polską, ale też tamtejszych krajobrazów, zabytków, zwyczajów. Wreszcie powoli rozwijająca się tajemnica rodzinna to wymarzony materiał na finezyjną opowieść. Może nie powstałaby z tego druga „Solfatara”, ale z pewnością był w tym potencjał na dobrą, interesującą powieść. Tyle że ta powieść, moim zdaniem, nie powstała. Niemal od pierwszych stron (a im dalej w tekst, tym bardziej się to wrażenie pogłębiało) czułem się, jakby nie tylko bohaterowi, ale i autorowi wyczerpywało się paliwo, jakbym czytał szkic powieści z dołączonymi notatkami z rozmaitych źródeł, który dopiero należałoby przekuć, przetworzyć we właściwą książkę. I zdecydowanie przyciąć: liczba scen, w których Deutsch rozmawia w zasadzie o niczym z przygodnie poznanymi osobami, w których opowiada, co zjadł, co kupił, gdzie skręcił, kogo podwiózł i co wyczytał w internecie, jest zdecydowanie za duża. W tym wszystkim gubi się to, co najważniejsze i nawet zakończenie ginie w wielostronicowych cytatach z prac historycznych. Całość do pewnego stopnia ratuje nieco sarkastycznego humoru, sporo ciekawych informacji historyczno-geograficznych (na przykład o polskiej wsi Nowy Sołoniec na Bukowinie) i realiów życia codziennego, to jednak za mało, bym mógł z czystym sumieniem polecić komukolwiek „Deutscha”. Mam natomiast szczerą nadzieję, że Maciej Hen da nam jeszcze książkę na miarę swojego talentu.
Maciej Hen, Deutsch dla średnio zaawansowanych, Wydawnictwo Literackie 2019.
O powieści pisali również: Jane Doe i Michał Stanek.
Miałam nadzieję, że to mógłby być wstęp przed Solfatarą, ale skoro nie możesz powieści nikomu polecić, to musi być naprawdę źle.;( Szkoda, zwłaszcza po takim debiucie.
Przed Solfatarą może by się nawet obroniło, ale chyba lepiej przejść bezpośrednio do S.
Chociaż przejrzę w bibliotece.;)
To zawsze można :)
Jak tylko uda mi się pozyskać odrobinę czasu, to zrobię drugie podejście do Solfatary, którą, ze wstydem przyznaję, porzuciłem byłem przy pierwszym czytaniu :(
Ja zachęcam, chociaż rozmiar dzieła może odstraszać :)
Po Sandersonie nic nie będzie już straszne :)
Weź nie strasz, ja miałem jakiegoś Sandersona w planach na kiedyś.
Nie straszę. Ba, nawet Ci powiem, że zacząłem się wciągać (ok. 700 strony z 1600 czytnikowych stron) i tęskno mi zobaczyć co u bohaterów :)
No to się nazywa długie rozkręcanie akcji :)
To lepiej nie patrzcie na Malazańską Księgę Poległych i powieści towarzyszące ;)
A ja nawet kiedyś na nią patrzyłem zachłannym okiem, ale jakoś tak zapomniałem potem.
Mam wrażenie, że autor tej recenzji albo powieści nie doczytał, albo tego co przeczytał zupełnie nie zrozumiał. Szkoda.
A możemy wyjść ze sfery wrażeń? Czego konkretnie autor nie doczytał i czego nie zrozumiał?
Nasze opinie o tym, co czytamy w dużej mierze oparte są na naszych wrażeniach. Dlatego trudno mi ze sfery wrażeń wyjść. Ale z przyjemnością uzasadnię mój punkt widzenia za kilka dni.
Świetnie, czekam z niecierpliwością :)
To ja też poczekam, bo strasznie mnie ciekawi uargumentowanie niedoczytania i niezrozumienia :P Szczególnie tego pierwszego :D