Księgozbiory polskie, cz. 16: Biblioteka panien Kossakówien (2)

Gdy panny Kossakówny, czyli późniejsze Pawlikowska-Jasnorzewska i Samozwaniec, nieco podrosły, poszerzyły znacząco swoje czytelnicze horyzonty i już nie wierszyki Jachowicza i powieści Verne’a je zajmowały, chociaż znowu ich lektury niekoniecznie szły w kierunku, który aprobowałaby bogobojna, mieszczańska matka i ksiądz spowiednik…

Gorszyciel Sienkiewicz

Młodzież wielbiła najbardziej książki Henryka Sienkiewicza. Z tym pisarzem szło się pod rękę aż do dwudziestego roku życia. Gdy dziewczynki były małe, Babka czytywała im „Krzyżaków” i „Quo vadis”, opuszczając niezgrabnie te momenty, które jej się zdawały niestosowne dla młodego wieku. Gdy Babcia przez roztargnienie zostawiła potem książkę w pokoju dziecinnym, obie dziewczynki rzucały się na nią i wyszukiwały z gorączkową ciekawością opuszczone zdania. Sienkiewiczowskie powiedzonka weszły w potoczną mowę ówczesnej młodzieży. […] Sienkiewicz w sferach ziemiańsko-katolickich był tak popularny i miał tak ustaloną markę pisarza hołdującego cnocie, że najsurowsze matki bez cienia wątpliwości pozwalały swoim córkom czytywać „Rodzinę Połanieckich” i „Bez dogmatu”, nie zdając sobie sprawy, jaki to będzie miało na nie wpływ. A miało szalony, i wszystkie pierwsze erotyczne dreszcze i marzenia, wszystkie domysły zawdzięczały one temu zmysłowemu świętoszkowi. […]
Tego rodzaju opisy słynnego prozaika dadzą się jedynie porównać z księgą „Żywotów Świętych Pańskich”; na przykład pewien bogobojny ojciec-grafoman opisywał, że św. Alojzy był tak skromny i wstydliwy, że nawet wówczas, kiedy jego matka wchodziła do pokoju, rumienił się, robił znak krzyża świętego i… odwracał głowę. Mama dziewczynek, chociaż była bardzo religijna, oburzyła się na ten opis i wrzuciła książeczkę do pieca. Jeszcze piękniejszą lekturą był „Żywot św. Filotei”. W tej książeczce jakiś świątobliwy mąż dawał cenne małżeńskie porady młodziutkiej Filotei, które brzmiały następująco: „Nawet słoń, luba Filoteo, tylko raz do roku i to w celu mienia dziatek…” – Zdanie to powtarzał Wojciech Kossak przy każdej okazji, zaśmiewając się zdrowym śmiechem.

Potret córek, mal. Wojciech Kossak.

Grzeszni filozofowie

Źródło: polona.pl

Gdy Lilka była już dorosłą panną, wynajdywała po antykwarniach dzieła Bolschego, Nietzschego i Schopenhauera po niemiecku i zmuszała Madzię, aby je również czytywała. Czytanie Nietzschego było ciężkim grzechem, z którego należało się spowiadać. Jakże dumna była szesnastoletnia Magdalena, gdy mogła księdzu na spowiedzi pochwalić się, że go czyta. Ksiądz Bratkowski, o twarzy Savonaroli, wzniósł dłoń i zagrzmiał: — Jeśli mi, moja duszo, nie przysięgniesz, że więcej tej ohydnej i przez Kościół wyklętej literatury nie weźmiesz do ręki, to ci nie dam rozgrzeszenia!
— Kłamstwo jest grzechem — wybąkała Madzia — a ja nie mogę przysiąc, że więcej go nie będę czytać, proszę ojca.
— No to odejdź, grzeszna duszo! Ja ci rozgrzeszenia nie dam…
Trzeba wiedzieć, co to wówczas znaczyło nie otrzymać rozgrzeszenia, to było jak klątwa! Madzia poszła do innego księdza i po prostu zataiła ten okropny grzech. Oczyszczona ze wszystkich przestępstw z wyjątkiem tego jednego, najstraszliwszego, wróciła do domu z niepewnym uczuciem popełnionego świństwa. Obaj ci niemieccy myśliciele — i Schopenhauer, i Nietzsche — byli wrogami kobiet. Nie należy zapominać, że mieli przeważnie do czynienia z „Hausfrauami”, co tylko Kinder, Kirche i Kuche. Ileż razy Lilka cytowała młodszej siostrze na przykład takie zdanie Nietzschego: „Kobiety nie mają zrozumienia dla wiedzy ani dla przyrody — dla niczego, co wychodzi poza ich płeć”. Lilka była taką wielbicielką Schopenhauera, że wyjątki z jego dziel, nie tłumaczonych na język polski, tłumaczyła dla własnej przyjemności i miała ich całe zeszyty.
Obie siostry bardzo chętnie czytywały amerykańskiego pseudofilozofa Mulforda, który propagował „optymistyczną” wiedzę życia. Jego książka „Przeciw śmierci” była ukochaną lekturą Magdaleny. Z tej czarującej książki szczególnie jedno zdanie stało się niejako mottem jej życia: „Nie rób nigdy tego, co ktoś inny może za ciebie lepiej zrobić”. To zdańko było wspaniałym wykrętem, aby nie sprzątnąć po sobie, nie pościelić samemu łóżka, nie nalać sobie samej herbaty i w ogóle nie robić tego, co ktoś fachowy — a w tym wypadku służąca — potrafiłaby zrobić lepiej i sprawniej. Oczywiście, że to nie stosowało się do zajęć, które jej sprawiały przyjemność; tu znowu opierała się na zdaniu angielskiego pisarza Ruskina, którego książki też znajdowały się na jej stoliku nocnym. „Pamiętaj” — pisał ów mądry pan — ,,że masz czas na wszystko, tydzień składa się nie tylko z dni, ale i z godzin, jedną godzinę w tygodniu możesz przeznaczyć na studiowanie historii sztuki, inną na poznawanie przyrody, jeszcze inną na literaturę piękną, wyuczenie się sportów, grę w szachy itd…” Opierając się na tej mądrej radzie Madzia rzeczywiście znajdowała czas na wszystko. […]

Zabobonna grafomania

Poza książkami z dziedziny przyrody i filozofii, modne wówczas nauki „tajemne” bardzo interesowały obie siostry. W antykwariatach na ulicy Szpitalnej pełno było tego rodzaju literatury, tłumaczonej horrendalnie z języka niemieckiego. Jedna z owych książek, pt. „Czerwony smok”, była istnym wzorem szkodliwego grafomaństwa na tle jakichś średniowiecznych zabobonów: „Weź dudka (samca)” — czytało się w tej broszurce — „wytocz z niego krew (najlepiej w noc świętojańską) i pokrop nią poduszkę twego małżonka, natychmiast zaofiaruje ci stosunek”. Poza przepisami natury erotycznej były tam i inne doniosłe rady, na przykład: „Jak rozśmieszyć dziewicę?” — „Weź do gęby trzy ziarnka fasoli i patrząc bystro w oczy dziewicy wypowiedz szybko: ebe, mebe, matristope — a roześmieje ci się na pewno”. Obie siostry oczywiście pękały ze śmiechu czytając „Czerwonego smoka”, co im nie przeszkadzało wypróbować na biednej Fräulein systemu z niezawodnym rozśmieszeniem dziewicy. Madzia włożyła do ust trzy ziarnka fasoli i stając przed Frojlusią wybełkotała jednym tchem: ebe, mebe, matristope.
Um Gottes Willen! — zawołała przerażona Fräulein bez cienia uśmiechu. — Seid ihr verrückt geworden? (Mój Boże, czy wyście powariowały?).
— A może ona już nie jest dziewicą? — roześmiała się Lilka, gdy Frojlusią uciekła z pokoju. […]
Książki i broszurki z dziedziny „obojga magii”, tj. czarnej i białej, aby nie zrażać katolików, pakowały do swoich formułek magicznych różnych świętych i Świętą Trójcę. Obie siostry, już jako dorosłe panny, wychodząc z domu mówiły ze śmiechem: „Boże strzeż mojego wchodu i wychodu — amen”; tę formułkę zapamiętały sobie z jakiegoś dziełka „O przepisach magicznych”. […]

Podniecająca chiromancja

Wśród owych dzieł traktujących o magii i jogach było też w bibliotece obu sióstr grube, wyczerpujące dzieło słynnego chiromanty Debarollesa ,,O chiromancji”. Z tej księgi Madzia czerpała wiedzę tajemną, ucząc się na pamięć odczytywania na ludzkiej dłoni znaków, gwiazdek i krzyżyków i niedługo zasłynęła w gronie młodych przyjaciół jako „znakomita chiromantka”. Miało to swoje bardzo podniecające walory, ponieważ w „celach naukowych” można było długo trzymać bezkarnie rękę jakiegoś atrakcyjnego młodzieńca, obracać nią w stronę światła, badając z poważną miną złowróżbne lub szczęśliwe znaki. Była to wówczas zabawa bardzo popularna i wielu cwanych młodzieniaszków udawało biegłych chiromantów, aby móc dłonie pięknych dziewcząt długo przetrzymywać w swoich, o co nawet najbardziej cnotliwe i czujne matki nie mogły mieć do nich pretensji, ponieważ i one wierzyły w prawdziwość owej wiedzy tajemnej. […] Ponieważ jednak każda wiedza, nawet… „tajemna”, może się na coś przydać, więc Madzia, badając wiele rąk, które „przez jej ręce przechodziły”, wiedziała od razu z zewnętrznego charakteru dłoni, czy ma do czynienia z człowiekiem czystym i schludnym, pracowitym, czy leniwym, wysportowanym czy też zniewieściałym itd.

„Cuda chiromacji, czyli on dowiaduje się, że poślubi blondynkę, która go kocha, tylko musi się szybko oświadczyć”. Rycina z 1909 roku.

Prus, Żeromski i inni

Wielkie wrażenie na dorastającej młodzieży robiła powieść Prusa „Emancypantki”. Madzia szczególniej zaczytywała się w kolejach losu swojej imienniczki, do której zresztą wcale nie była podobna. Jej przyszły mąż, Jaś Starzewski, przyznał się jej po ślubie, że nigdy nie byłby się w niej tak zakochał, gdyby nie nosiła imienia bohaterki „Emancypantek”. Druga powieść Prusa, „Lalka”, nie miała takiego powodzenia jak obecnie. Typów takich jak Izabela Łęcka było w tak zwanym mondzie zatrzęsienie, nie frapowały one nikogo jako artystyczna koncepcja. Spotykało się je na balach, na dobroczynnych wentach, na jour fixe’ach i — jak u Prusa — na przedwielkanocnych kwestach. Każda z nich była tak samo jak w powieści wielkiego pisarza piękna, chłodna, wyniosła i każdej chwili gotowa sprzedać się jakiemuś dobremu kupcowi za grubszą forsę, czemu się wówczas nikt nadto nie dziwił.
Szalone wrażenie zrobiła na obu siostrach „Anna Karenina”. Była to pierwsza dla nich powieść, w której autor nie potępia wiarołomnej żony. Robił to również w tym samym czasie i Maupassant, ale tak lekko i po latyńsku, że to nie robiło tego wrażenia, co u Tołstoja. Lilka o miłości Anny do Wrońskiego powiedziała z westchnieniem: — Z miłością jest jak ze zwierzętami domowymi. To się nie może dobrze skończyć!
Stefan Żeromski, ubóstwiany przez dorastającą młodzież, był inny od Sienkiewicza i spokojnego, nieerotycznego Prusa. Postacie tego wspaniałego pisarza drżały od wewnętrznego żaru, który udzielał się jego czytelnikom. Opis tańca księżniczki z Rafałem w ,,Popiołach” wywoływał na twarzach panien krwiste rumieńce. A scena z wilkami! Nie spało się później do rana. Nikt w Polsce tak przed nim nie pisał. Tylko jego „Dziejów grzechu” nie czytały panny przed zamążpójściem, na to musiały dać swojej Matce słowo honoru. Jedna z pensjonarek u panny Strażyńskiej po przeczytaniu tej powieści popełniła samobójstwo wypijając całą flaszkę octu, inne pochorowały się z wrażenia. Nie należy zapominać, że ówczesne panny, nie przeżywając jeszcze własnego życia, żyły i cierpiały wraz z bohaterkami romansów, co im pozostało nawet później, tak że Lilka, gdy już była mężatką, czytając „Czarodziejską górę” Manna dostawała temperatury i nie mogła się wstrzymać od kaszlu, a Madzia w trakcie czytania „Głodu” Knuta Hamsuna musiała się pożywiać bez przerwy. Ich późniejsze talenty pisarskie kształciły się na tych pisarzach, do których duchowo były najbardziej zbliżone i którzy na nich zrobili największe wrażenie. Pierwszym nauczycielem Magdaleny był Balzak w książce „Małe niedole pożycia małżeńskiego”, na której się później nieraz wzorowała, a potem książki Boya i nowelki Maupassanta. Ojcami poezji jej siostry, Marii Pawlikowskiej, byli: Heine, którego uwielbiała, a nawet tłumaczyła na język polski, i Staff, z którego tomikami poezji nigdy się nie rozstawała i brała je ze sobą w podróże. Jedna scena w Wenecji, związana z wierszami Staffa, na zawsze utkwiła Magdalenie w pamięci. W Lilce, dziewiętnastoletniej pannie, pięknej wówczas jak boginka, zakochał się bardzo przystojny kelner wspaniałego hotelu „Danieli”, przerobionego z pałacu dożów. Zakochany Włoch układał zawsze przed nakryciem Lilki serce z czerwonych i niebieskich kwiatów. Lilka kiedyś zostawiła na stoliku, przy którym zawsze siadywała z Mamą i Madzia, swoją ukochaną książkę Staffa „Ptakom niebieskim”. Nazajutrz ujrzała ów tomik leżący przed jej nakryciem otoczony girlandą z kwiatów. Gdy przyszła, kelner pochylił się nad nią i poprzez jej ramię przeczytał głośno tytuł książki jakimś jak gdyby japońskim akcentem: — ptakoomniebieskiim.

Magdalena Samozwaniec, Maria i Magdalena, t. 1, Glob 1987, s. 116–126. Śródtytuły pochodzą ode mnie, ZWL.

Podobne pozycje:

Złote myśli kobiety. Wiersze zebrane

Maria Pawlikowska Jasnorzewska

(Odwiedzono 602 razy, 9 razy dziś)

18 komentarzy do “Księgozbiory polskie, cz. 16: Biblioteka panien Kossakówien (2)”

  1. Podoba mi się to, co Samozwaniec pisze o odbiorze Prusa. Może warto byłoby wspominać takie niuanse o pannach pokroju Łęckiej przy omawianiu lektur.;)
    Chyba się kiedyś wezmę za „Połanieckich”, żeby sprawdzić, jak to z tymi erotycznymi dreszczami było.

    Odpowiedz
    • A ja mam wrażenie, że o tym się nawet w podręcznikach wspomina, że w epoce „Lalka” wcale nie zrobiła piorunującego wrażenia na czytelnikach. Chociaż być może wyczytałem u Samozwaniec i przeniosłem :D Czytałem „Połanieckich” kiedyś, pamiętam, że to się tak potwornie snuuuuuło, przewracali oczami, i wzdychali, a potem faktycznie różne „wole boże” i tajemnicze stany błogosławione :D Mam wrażenie, że serial lepszy, bo jakoś to całe wzdychulstwo skondensował.

      Odpowiedz
  2. Aleś acan zapodał sążnisty kawał cytatu. Ze smutkiem muszę odłożyć lekturę na wieczór. Swoją drogą z niewiadomych przyczyn „MiM” (nie mylić z Mistrzem i Małgorzatą), przewalały się u mnie w dwukolorowym, dwutomowym wydaniu, ale baaardzo długo nie miałem ich w ręku. Pewnie te dwie kobiece postacie w kapeluszach z szerokimi rondami niespecjalnie przemawiały do młodzieńca jakim byłem. A szkoda, bo po latach okazały się smakowitą lekturą :)

    Odpowiedz
      • Kossakowie familia bogata w życiowe doświadczenie, to i czytać jest o czym. Choć nie zawsze wzbudzają tylko ciepłe uczucia, jak można by wnioskować z żartobliwego tonu MiM. A chiromancją to by się teraz dziewczęta nie pobawiły, oj nie :P

        Odpowiedz
  3. Trzeba przyznać że Madzia miała dar do snucia gawęd. I pewnie by się dzis zdumiala ze jej pisarstwo jest teraz bardziej czytane od wierszy siostry. A cytaty palce lizać 😉

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.