Starość i młodość – co mogą dać sobie nawzajem? Krystyna Boglar pokazuje, że nader wiele: mogą dać sobie realną pomoc w trudnych chwilach, czas i uwagę, mogą wymienić życiową mądrość i doświadczenie na radość życia i przekonanie, że zawsze warto marzyć.
W bloku i w lesie
„Kolor trawy o świcie” to zbiór czterech opowiadań, jak mówi okładka, „poświęconych relacjom między beztroskim światem dziecka a starością i jej doświadczeniem, samotnością a czasami rozpaczą”. W każdym z nich autorka podeszła do tematu inaczej, zmieniając scenerie, tempo wydarzeń, rozmaicie rozkładając akcenty. „Winda” wydaje się, przynajmniej początkowo, najbliżej związana z innymi utworami Boglar: oto obserwujemy zasiedlanie wielkiego, piętnastopiętrowego bloku. Meble, palmy w donicach, wersalki i w tym wszystkim dzieci, które pomagają rodzicom, ale jednocześnie próbują też nawiązać kontakt z rówieśnikami, bawić się, grać w piłkę. W tym chaosie tworzenia jest również staruszka, która nieustannie jeździ windą i próbuje nawiązywać rozmowę z innymi. To opowiadanie ma też najżywsze tempo i wręcz sensacyjną fabułę. Do dramatycznej kulminacji zmierzają także wydarzenia w finałowym „Domu pełnym wiatru”, opowiadającym o zderzeniu nowego ze starym: wskutek budowy tamy całą górska wieś musi zostać przeniesiona. Stary Kapica niechętnie o tym myśli, zbyt kocha swój las i wieś; jego wnuk Józek, blisko związany z dziadkiem, rozumie jego racje, ale równocześnie zafascynowany jest nowoczesnością, stale biega na plac budowy. Gdy po ulewnych deszczach nadchodzi wielka fala powodziowa, stary góral musi podjąć trudną decyzję, dokonać wyboru między swoją przeszłością a przyszłością swoich dzieci i wnuków. Spokojniejsze, momentami wręcz melancholijne są pozostałe opowiadania. „Kolor trawy o świcie” mówi o spotkaniu nastolatka rozczarowanego życiową postawą rodziców ze starym człowiekiem, panem Janickim, który uświadamia mu, że powinien mądrze wywalczyć sobie prawo do własnego życia i realizacji własnych marzeń. „Jak z lotu orła” to historia wakacyjna. Wojtek przyjeżdża do dziadka leśniczego i zakochuje się w lesie, uczy się obserwować przyrodę. Podczas swych wędrówek spotyka dziwacznego przyrodnika Tylickiego i próbuje przełamać jego nieufność. W tle przewijają się kłusownicy, podejrzana przeszłość botanika i podpalenie.
Bez happy endów
Krystyna Boglar kreśli zróżnicowane portrety bohaterów: młodzi są żywiołowi i niekiedy lekkomyślni, zafascynowani nowoczesnością, ale zdolni pokochać przyrodę, buntują się przeciwko narzucanym im przez starszych poglądom, których nie podzielają. Seniorzy są przejmująco samotni, jak Babcia z „Windy”, albo zgorzkniali jak przyrodnik Tylicki czy pan Janicki, który nie wierzy, by mógł jeszcze marzyć. Bywają uparci jak stary Kapica albo energiczni jak leśniczy Grządziel. W tle, dyskretnie zarysowany, pojawia się wątek stosunku dorosłych dzieci do starych rodziców, odsunięcia na boczny tor, obojętności na ich los. Nie wystarczy starej matce zapewnić kawalerkę w wielkiej płycie albo staremu ojcu miejsce w domu opieki, to nie zmniejszy ich tęsknoty za bliskością. Autorka jest nie tylko dobrą psycholożką, ale też obserwatorką: dialogi są potoczyste, scenerie plastyczne – to, że umie pokazać życie w bloku, Boglar udowodniła choćby w książkach o rodzinie Leśniewskich, ale tu mamy też świetnie odmalowane życie w lesie i górskiej wiosce. „Kolor trawy o świcie” nie należy do lektur lekkich i przyjemnych, temat też pozostaje aktualny. Autorka nie chodzi na skróty, nie upraszcza, nie zapewnia happy endów; jej bohaterowie pod wpływem wydarzeń mogą się zmienić, ale to zależy już od nich, jak wykorzystają nowe doświadczenia.
Krystyna Boglar, Kolor trawy o świcie, Krajowa Agencja Wydawnicza 1987.
Nie przepadam za opowiadaniami – wolę dłuższe formy wypowiedzi, ale te bardzo mnie zaciekawiły swoim klimatem. Może kiedyś przeczytam, jeśli wpadną mi w ręce, ale poszukiwać nie będę. Nie można przecież przeczytać wszystkiego. :)
Oczywiście, i nie ma się co zmuszać.
Niesamowicie zaciekawiła mnie ta książka! Nieczęsto poruszany temat w kulturze, zwykle trudny, przykry… Nic nie wzbudza we mnie takiej melancholii jak samotność i odrzucenie, a już szczególnie w odniesieniu do ludzi starszych – boję się więc, że pomimo zainteresowania nie przeżyłabym żadnego rozdziału. Mimo, iż nie jestem typem czytelnika (czy widza) płaczącego. Nie czytałam nic Boglar, więc rozejrzę się za jej innymi pozycjami, może znajdę coś mnie smutnego…
Okładka przepiękna! Jeśli oddaje klimat wnętrza, to ja się jeszcze zastanowię… Może czasem warto się zasmucić?
Okładka wyjątkowo trafiona, a samą książkę mocno polecam, można sobie dawkować opowiadania. Temat nie stracił na aktualności.
Jakoś nie do końca jestem przekonana do tej książki. Tym razem sobie odpuszczę. ;)
Kilka książek tej autorki czytałam, ale opowiadań raczej nie. A tu się okazuje, że także i dzisiaj można ją czytać. Okładka bardzo gustowna, a i tytuł intrygujący.
Okładka zupełnie mi nieznanej Dominiki Teligi, faktycznie bardzo pasująca i nawet nieźle wydrukowana jak na lata 80. Mam chyba jeszcze jedną książkę Boglar, której tytuł nic mi nie mówi, będzie kolejny eksperyment czytelniczy :) Za czas jakiś.
Zajrzałam do wiki i widzę, że autorka wymyślała wyjątkowo dobre tytuły dla swoich książek. I tak niewiele wiadomo o niej samej.
Przypadkiem trafiłam też na inne wydanie ww. opowiadań – zielona okładka wydaje mi się dziwnie znajoma, możliwe, że jednak czytałam tę książkę.;)
Z tytmi tytułami to prawda. Mój ulubiony to „Żeby konfitury nie latały za muchą”, swoją drogą bardzo sympatyczna rzecz :) O Boglar muszę poszukać informacji, bo faktycznie jakoś skromnie o niej piszą w wikipedii.
Właśnie ten tytuł, zapewne za sprawą konfitur, wzbudził moje największe zainteresowanie.;) To książka dla dzieci?
Dla wczesnej młodzieży, o paczce dzieciaków ze starej kamienic, masa perypetii.
Aha, dzięki.
Cieszyć się mi wypada, że nie tylko ja znam Boglar zasadniczo tylko z nazwiska. Czytałem, pacholęciem będąc, sporo, ale to kolejna dla mnie terra incognita :P
Nawet rodziny Leśniewskich nie kojarzysz? Niemożliwe :)
A wiesz, że nie. Przejrzałem listę tytułów i może w jednym przypadku coś mi się kołacze po głowie. Poza tym totalna biała plama :) Ale jak tak patrzę na Twoje i innych wpisy o młodzieżówkach sprzed lat, że zdziwieniem stwierdzam, niejedyna. Wychodzi na to, że jednak nie czytałem aż tak dużo jak mi się wydawało :P
To, co czytaliśmy, pewnie zależało od tego, co stało na półkach w bibliotece. Ja Boglar chyba też nie znałem w dzieciństwie, zresztą całej masy tego, co znajduję teraz, w ogóle nie kojarzę.
Ja na pewno kojarzę żelazny zestaw: Nienacki, Niziurski, Bahdaj i trochę Ożogowskiej. No i w fazie podróżniczo – indiańskiej Tomki i Złoto :)
Bo to było w każdej bibliotece, a niektórzy szczęśliwcy nawet w domu mieli :)
A jeszcze inni mieli bibliotekę w domu :D
O takich farciarzach nie rozmawiamy, w wieku 11 lat pewnie bym zabił za taką możliwość :P