„Who wants to live forever?” (Matt Richards i Mark Langthorne, „Somebody to love”)

Somebody to love

„Chcę dosięgnąć tylu ludzi, ilu zdołam. Im więcej, tym lepiej. Chcę, żeby świat słuchał mojej muzyki i żeby wszyscy mnie podziwiali, kiedy jestem na scenie”, powiedział kiedyś Freddie Mercury. „Chcę po śmierci zostać zapamiętany jako wartościowy muzyk. Nie wiem jednak, jak mnie zapamiętają. […] To ich sprawa. Kogo to będzie obchodzić, gdy umrę? Na pewno nie mnie”. Blisko trzydzieści lat po śmierci wokalisty Queen wiemy, że jego życzenie się spełniło, chociaż cena, jaką za to zapłacił, okazała się najwyższą.

„The Great Pretender”

„Freddie Mercury miał sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, czarne włosy i piwne oczy. Uwielbiał operę i balet, jego ulubioną aktorką była Lana Turner, a jedną z ulubionych wokalistek Aretha Franklin. Lubił pić szampana i wódkę z lodem, palić fioletowe silk cuty i uwielbiał indyjską kuchnię”. Pochodził z egzotycznej wyspy i konserwatywnej rodziny, po przenosinach do Wielkiej Brytanii w latach sześćdziesiątych spotykał się z przejawami szowinizmu, ale też niewiarygodną homofobią. Strach przed napiętnowaniem i odrzuceniem zdefiniował nie tylko życie młodego Freddiego, ale i tysięcy innych młodych ludzi. Mercury, barwny, ekscentryczny i piekielnie utalentowany, odniósł wielki sukces, ale nawet to nie pomogło przełamać społecznego tabu: nigdy publicznie nie zadeklarował się jako homoseksualista, starannie unikał odpowiedzi na pytania o swoją orientację seksualną, przez pewien czas pozostawał w związku z Mary Austin, by w drugiej połowie lat siedemdziesiątych rzucić się w wir przypadkowych kontaktów homoseksualnych. Nękało go poczucie braku przynależności, gnębiła niezdolność do stworzenia stałego związku (gdy wreszcie taki związek stworzył, było już za późno na happy end). Rozwiązłość pomagała, przynajmniej chwilowo, na samotność i dodawała życiu emocji, nie pozwalała na nudę, ale ostatecznie doprowadziła do choroby i przedwczesnej śmierci.

„The Show Must Go On”

Oczywiście biografia Freddiego nie byłaby pełna bez historii Queen: od oczekiwania na sukces, przez wielki przełom, jakim było nagranie „Bohemian Rhapsody”, pozycję gwiazd rocka i stopniowy schyłek kariery na początku lat osiemdziesiątych i zapierające dech w piersiach odrodzenie, jakim okazał się koncert Live Aid w 1985 roku. Odrodzenie okazało się jednak równocześnie schyłkiem, chociaż nikt wtedy jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Pasmo sukcesów przerywało stopniowe pogarszanie się stanu zdrowia Mercury’ego, który bardzo długo nie przyznawał się kolegom z zespołu do AIDS, ale do końca próbował pracować i zostawić po sobie jak najwięcej nagrań. Queen był maszyną do grania, ale też przedsięwzięciem biznesowym, natomiast autorzy wyraźnie pokazują, że członków zespołu szybko przestała łączyć przyjaźń, o ile w ogóle kiedykolwiek ich łączyła. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że są sobie potrzebni: Freddie w reszcie muzyków widział realizatorów swych pomysłów, reszta zespołu czuła, że bez Freddiego Queen zatraci swoją oryginalności i rozmach. Gdy Mercury wpadał w spiralę autodestrukcji, jego koledzy nie reagowali, twierdzili wręcz, że o niczym nie wiedzieli; nic dziwnego, że i on nie spieszył się z informowaniem ich o zżerającej go chorobie.

„Too Much Love Will Kill You”

Matt Richards i Mark Langthorne idealnie równoważą w swojej książce prywatne i zawodowe życie Mercury’ego. Ale robią coś więcej: pokazują je na tle przemian społeczno-obyczajowych drugiej połowy XX wieku, tego, jak zmieniał się stosunek społeczeństwa do homoseksualizmu, jak homoseksualiści zaczęli tworzyć własną kulturę. Ponadto wiele miejsca poświęcają początkom i rozwojowi epidemii AIDS, tajemniczej choroby, która na początku lat osiemdziesiątych zaatakowała gejowskie społeczności, wywołując nową falę agresywnej homofobii i podsycając lęki. Traktowana jak dopust za grzechy i kara za rozwiązłość, choroba była bardzo długo lekceważona przez rządy, szczególnie amerykański, a tym samym skąpiono środków na badania nad nią. Prowadzący nieuporządkowane życie seksualne Freddie zaraził się zapewne w 1982 roku, ale długo wypierał możliwość, że jest chory. Pięć lat później miał już wszystkie objawy AIDS, a ówczesne prymitywne terapie nie były w stanie mu pomóc. Te partie opowieści robią wstrząsające wrażenie, pokazując, że tak naprawdę reakcje na epidemie niewiele się zmieniły od zamierzchłych czasów: za każdym razem pojawia się pogląd, że są karą za zepsucie, zaczyna się szukanie kozłów ofiarnych, ale też przymykanie oczu, jeśli choroba atakowała gdzieś daleko albo zdawała się nie dotykać całego społeczeństwa, a jedynie jakieś konkretne, marginalizowane grupy. Śmierć Mercury’ego w 1991 roku (swoją drogą, do choroby przyznał się publicznie na dzień przed śmiercią) uznawana jest za przełom w szerzeniu świadomości AIDS.

„Love Me Like There’s No Tomorrow”

Książka Richardsa i Langthorne’a to dobrze skonstruowana i dobrze napisana, choć nie bez usterek przetłumaczona i zredagowana, książka. Dostarcza solidną porcję faktów, obfituje w cytaty z wywiadów i wspomnień, autorzy nie boją się analizować fenomenu Mercury’ego, poszukiwać wyjaśnień jego decyzji i wyborów. Mimo iż bez ogródek piszą o jego życiu seksualnym, nie schodzą do poziomu rynsztoka, choć przy opisie ostatnich chwil życia Freddiego ocierają się lekko o melodramat. W przeciwieństwie do książki Lesley-Ann Jones, o której pisałem jakiś czas temu, obszerna praca Richardsa i Langthorne’a robi wrażenie dużo głębszej i bardziej zrównoważonej, wyłania się z niej dużo wszechstronniejszy portret wokalisty Queen, nieprzeciętnego artysty i zagubionego człowieka. Portret barwny, ale równocześnie dość przygnębiający. Szaleństwo miesza się w nim z samotnością, ekstrawagancja z tęsknotą za prawdziwym uczuciem, poza z rozpaczliwym pragnieniem bycia sobą. Biografie gwiazd rocka przyciągają głównie ich wielbicieli, „Somebody to Love” zdecydowanie powinno jednak wyjść poza krąg fanów Queen i Freddiego Mercury’ego.

Matt Richards i Mark Langthorne, Somebody to Love. Życie, śmierć i spuścizna Freddiego Mercury’ego, tłum. Robert Filipowski, Zysk i S-ka, 2019.

Podobne pozycje:

Freddie Mercury i ja

Jim Hutton

(Odwiedzono 567 razy, 3 razy dziś)

29 komentarzy do “„Who wants to live forever?” (Matt Richards i Mark Langthorne, „Somebody to love”)”

  1. Nie jestem jakimś wielkim fanem Queen, ale zauważyłem, że w zeszłym roku Freddy ze swoją muzyką o wiele częściej gościli w moich uszach. A szczególnie Innuendo :) Biografię z chęcią przeczytam, ba!, nawet podczas ostatniej wizyty w WBP stałem przed półką z biografiami muzyków i ostatecznie nic nie wybrałem, bo nic mnie do siebie nie przekonało. Teraz żałuję, bo wziąłem MBCz i leży na stoliku ze względu na to, że pokonał mnie egocentryczny wstęp :P

    Odpowiedz
    • ja też nie jestem, ale zainteresowanie mi wzrosło po seansie Bohemian Rhapsody, odkrywałem sobie solowe kawałki Freddiego. A biografia się dobrze czyta, mnie szczególnie zajmowały te wszystkie fragmenty o epidemii AIDS i analizy zjawiska, chociaż mnóstwo ludzi uważa, że to niepotrzebne. MBCz?

      Odpowiedz
      • O, widzisz! To mi przypomina, że ciągle nie sprawdziłem czy Malek był kongenialny czy też roli nie udźwignął, bo takie skrajne opinie przewijały mi się gdzieś przed oczyma. A MBCz, to po prostu Malarstwo Białego Człowieka :) Tom pierwszy dokładnie. Czytałem z Młodszym „Przekręt na van Gogha” i zauroczyły mnie obrazy Vincenta, a że jestem ignorant totalny, to pomyślałem, że może by wiedzę poszerzyć. O malarstwie :D

        Odpowiedz
        • Na mój gust, ale nie jestem znawcą, to Malek był perfekcyjną imitacją, aż tyle i tylko tyle. Tak się skupił na doskonałym oddawaniu gestów, że mu jakakolwiek głębia znikła. Chociaż za wiele do pogrania nie miał, film leci strasznie na skróty. Ale efektowne to jest, mus przyznać i kilka znakomitych scen się trafiło. A co do malarstwa, to koniecznie z Łysiaka?

          Odpowiedz
          • No i muzyka! A propos, widziałem na HBO Rocketmana i nie wiem czy dziś nie przysiądę, żeby ponucić sir Eltona :D
            Niekoniecznie z niego, ale ta pozycja zyskała, z tego co słyszałem, status kultowej, więc chciałem tej kultowości liznąć. No i po wstępie mnie język piecze :) Ale może już o samych obrazach pisze pan Łysiak bez tych wszystkich docinków i komentarzy oraz cytowania samego siebie :P

            Odpowiedz
  2. Nieuporządkowane życie seksualne – ładnie to ująłeś.;)))
    Czuję się zachęcona od czasu Twojego podsumowania rocznego, teraz będzie pewnie sporo czasu na czytanie.:)
    Na czym miał polegać przełom w szerzeniu świadomości o AIDS? Bo wydaje mi się, że ośrodek dla chorych na AIDS zakładano w moim mieście kapkę wcześniej i mimo ostrych sprzeciwów mieszkańców wielu też wiedziało, że nie należy panikować.

    Odpowiedz
    • :) Starałem się być dyplomatyczny.
      W książce jest cytat z Susan Sontag, która napisała, że na AIDS zwrócono uwagę i rozpoczęto badania na wielką skalę, bo okazało się, że to choroba białych mężczyzn z Zachodu. Dodajmy, również tych sławnych i bogatych. Śmierć Freddiego pokazała, że to nie jest epidemia dotykająca jakiegoś marginesu, ale jednak znacznie szersza. Poza tym w mediach zrobił się szum, ukazało się masę rzetelnych informacji i ludzkość się dokształciła. Ja też pamiętam te szumy i protesty przy okazji monarowskich ośrodków i jednak dominowała ignorancja, przez którą trudno się było przebić rzeczowym danym. Taka natura strachu. Śmierć Freddiego jest uznawana za duży przełom, bo i Live Aid, i majątek przekazany na badania naukowe, i rozgłos.

      Odpowiedz
  3. Teraz rozumiem. Dziękuję za obszerne wyjaśnienia.;)
    Na marginesie napiszę, że w serialu dok. o teledyskach, które miały wpływ na kulturę (czy jak on się nazywał) bardzo ciekawie opowiadano o 'I want to break free’. Czy takie drobiazgi są i w tej biografii?

    Odpowiedz
  4. Przebitki był świetne – i girlsy, i prądy, fajnie zgrane z muzyką..;) I okazuje się, że nawet teledysk mógł być czymś więcej, niż zbitką obrazków ilustrujących piosenkę. Inna rzecz, że ww. teledyski były kręcone do prawdziwych przebojów, które nie potrzebowały wizualnego wsparcia.;)
    Załadowałam książkę na czytnik, może dzisiaj chociaż przejrzę.

    Odpowiedz
    • O ile pamiętam, w Ameryce oprotestowano przebitki z Metropolis. Co to za dziwny kraj, swoją drogą :) Freddie miał pisać muzykę do odnowionej wersji filmu, ale chyba nic z tego nie wyszło. Też jest na temat co nieco, ponoć uwielbiał Langa.

      Odpowiedz
  5. Taaa, Amerykanie różne dziwne rzeczy oprotestowują, produkując jednocześnie setki filmów pełnych seksu i przemocy.;(
    Cały czas nurtuje mnie sprawa tego przełomu i to jest chyba niedokładna informacja. Sprawdziłam, kiedy Taylor całowała umierającego Hudsona i było to w roku 1985. Sprawa była głośna i już wtedy aktorka zaczęła aktywnie działać na rzecz chorych na AIDS. Niemożliwe, żeby Europa była izolowana od tej wiedzy.;)

    Odpowiedz
    • Ja też pamiętam doniesienia o śmierci Hudsona, nawet u nas o tym mówiono, ale to nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Być może chodzi o to, że szum medialny był krótki i jednak wiedza nie przebijała się na dłużej lub szerzej. W 1989 roku, piszą autorzy, Brytyjczycy wciąż wrogo odnosili się do zakażonych i wciąż nie wiedzieli, jaką drogą rozchodzi się wirus – wtedy był ten słynny gest Diany, która uścisnęła rękę nosiciela, żeby pokazać, że to bezpieczne. Może autorzy trochę przesadzają, ale nie sądzę: umiera wielka gwiazda, dochody z płyt idą na fundacje zajmujące się AIDS, media nie mówią o niczym innym, wreszcie koncert w hołdzie Freddiemu. Wydaje się, że chodzi o kwestię skali po prostu. Właściwie o tym jest spora część zakończenia, więc będziesz mogła sobie wyrobić zdanie.

      Odpowiedz
  6. Właśnie, jeszcze Diana przełamała tabu. Na pewno miało znaczenie, że umarł tak popularny i lubiany artysta.To z pewnością pozwala inaczej spojrzeć na chorych.
    Przeczytam, to się wypowiem obszerniej.;) Na razie przeczytałam wstęp – kontrast między wychuchanym i wysmakowanym wnętrzem mieszkania a stanem fizycznym Freddy’ego robi wrażenie.

    Odpowiedz
  7. O, dziękuję za tak wyczerpującą rekomendację. Queen lubię od maleńkości, słuchałem w zasadzie na każdym etapie życia, bo w domu były kasety, a potem płyty. Za biografiami tak ogólnie nie przepadam, ale może na tę się skuszę.

    Odpowiedz
  8. No mam nadzieję, że nie. Chociaż jak słyszę (w Bohemian Rhapsody chyba), jak śpiewa „I sometimes wish I’d never been born at all” to mi smutno bardzo. Oby to tylko w piosence było, a nie na prawdziwo.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.