Kto handluje, ten żyje (Marek Miller, „Co dzień świeży pieniądz”)

Zanim zginął pod naporem gigantycznego targowiska na Stadionie Dziesięciolecia, bazar Różyckiego był oazą folkloru („Pyzyyy goronceee, pyzyyy, flakyyy”) i kapitalizmu, gdzie można było nabyć cytryny i fleki do obcasów, a także dekatyzowane dżinsy i tureckie swetry w charakterystyczne wzory. To był bazar lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. A jak wyglądały początki handlu w tym miejscu?

Targowa i okolice

Warszawska Praga od dawna była miejscem intensywnego handlu, nie na darmo jej główna ulica nosi miano Targowej. Specjalizowano się tu w kupnie i sprzedaży wołów (była tu na to konto i ulica Wołowa), koni, trzody chlewnej, dostarczanych koleją na przykład z Polesia i wywożonych potem pociągami nawet do Berlina albo przeprowadzanych do miejscowej rzeźni. Ściągali tu w połowie XIX wieku liczni rzemieślnicy i kupcy, szczególnie pochodzenia żydowskiego. Targowa, Ząbkowska, Brzeska, Kijowska, Aleksandrowska (dzisiejsza al. Solidarności) tętniły życiem, tworząc specyficzną, dość zamkniętą społeczność z własnymi zwyczajami i nawet własną zorganizowaną przestępczością. Utworzenie w 1882 roku bazaru na placu należącym do Juliana Różyckiego dało tej społeczności centrum, w którym skupiać się mogły jej zawodowe i życiowe sprawy.

„Przyczynia się do zatruwania powietrza”

Właściciel bazaru, Julian Różycki, był aptekarzem pochodzenia żydowskiego. Chociaż przyjął chrzest, całe życie działał na rzecz społeczności żydowskiej, co zapewniło mu wielki autorytet nie tylko na Pradze, choć jego nazwisko zapamiętano ostatecznie nie z działań charytatywnych, lecz z powodu bazaru otwartego na parceli przy Targowej 54. Miejsce szybko zyskało popularność wśród mniejszych i większych sprzedawców, klientów i lokalnych przestępców. Tylko prasa ubolewała nad tym, że bazar „przyczynia się do zatruwania powietrza”, bo nie jest najczystszym miejscem. To jednak niewielu odstraszało, bo świeży towar: nabiał, ryby, mięso i inne wiktuały przyciągał służące i skrzętne gospodynie, a na brak ruchu w interesie nie mogli też narzekać handlarze odzieżą nową i używaną, rozmaitymi częściami do wszelkich maszyn, urządzeniami etc. Nie zawsze zresztą źródło pochodzenia tego dobra było całkiem jasne. Bazar miał też własny folklor: charakterystyczne postacie i miejsca (wielki niebieski syfon, w którym sprzedawano owoce i słodycze), swoje powiedzonka i styl prowadzenia interesów – nie wypuszczało się klienta z rąk, póki nie kupił, i targowano się do upadłego. Podczas wizyty na targowisku można było nie tylko zyskać potrzebne rzeczy, ale i stracić, zwłaszcza portfel albo zegarek.

Minogi i rąbanka

Po pierwszej wojnie bazar Różyckiego rozkwitał: szeroki wybór towarów, gastronomia z przysmakami w rodzaju minóg i setką wódki, gry hazardowe, możliwość obcowania ze sztuką: słynnymi jeleniami na rykowisku, ale też z piosenką czy pokazami cyrkowców. Okupacja niemiecka brutalnie przecięła to bazarowe życie. Żydowscy kupcy i rzemieślnicy musieli iść do getta, puste miejsce po nich wypełnili Polacy, bo czasy były takie, że „kto handluje, ten żyje”. Tu przywożono słynną rąbankę, tu wyprzedawano rozmaite ruchomości, by przeżyć, tu wreszcie odbywał się handel bronią na potrzeby konspiracji i nie tylko. Podczas powstania warszawskiego bazar spłonął, ale szybko się odrodził. Zaczęła się kolejna epoka w jego historii.

Bazarowy kolaż

Pomysł przedstawienia dziejów popularnego Różyca autor książki, Marek Miller, i jego współpracownicy zawdzięczają Markowi Nowakowskiemu, który zachęcał do pracy i pomagał w utrwaleniu specyfiki tego miejsca. Miller i młodzi reporterzy ruszyli do archiwów, bibliotek i do żyjących jeszcze świadków wydarzeń, by zebrać materiał do książki. Znakomicie poradzili sobie z ikonografią: mamy widoki dawnej Pragi i jej targowisk, zdjęcia i rysunki bazaru Różyckiego, wycinki prasowe, portrety. Ciut słabiej jest z tekstami: książka jest kolażem cytatów z relacji czy wspomnień, uzupełnianych przez autorów kalendariami i rozmaitymi historycznymi dopowiedzeniami. Czasem, szczególnie w partiach o XIX-wiecznych dziejach targowiska, pozostawiają spory niedosyt, później zaś jest lepiej, ale też opowieść bywa nieco chaotyczna czy urywana, zależnie od materiału, jakim dysponowali autorzy (przy okazji, szkoda, że całość nie została poddana rzetelniejszej korekcie). Mimo to udaje się w odtworzyć atmosferę Pragi i bazaru, przybliżyć jego codzienne funkcjonowanie i egzotykę, pokazać główne punkty jego historii. Książki starcza akurat na jeden wieczór, ale sprawdzi się też do podczytywania fragmentami, a oglądanie fotografii i przypominanie sobie (albo sprawdzanie w internecie), jak dziś wyglądają te miejsca, zapełni wiele godzin. Nie ukrywam, że chętnie poznałbym dalsze losy bazaru, te peerelowskie. Niestety, nie widzę drugiego tomu w zapowiedziach. Mam nadzieję, że w końcu się go doczekamy.

Marek Miller, Co dzień świeży pieniądz, czyli dzieje bazaru Różyckiego, t. 1: Za cara, za sanacji i za Niemca, Narodowe Centrum Kultury i Fundacja Laboratorium Reportażu, Warszawa 2018.

(Odwiedzono 971 razy, 6 razy dziś)

12 komentarzy do “Kto handluje, ten żyje (Marek Miller, „Co dzień świeży pieniądz”)”

  1. Rózyc nieodłącznie kojarzy mi się z przestępczością właśnie. Ta nazwa przewija się praktycznie we wszystkich opracowaniach na temat dawnych rzezimieszków. Tu kroili swoje ofiary stoliczni doliniarze, tu ściągali haracze gangsterzy o obrazowych ksywach. No i tu w okupację zniknęło słynne, wykrzykiwane głośno, „handełe”.

    Odpowiedz
    • Kroili wszędzie, ale tu mieli najłatwiej, stado jeleni zaabsorbowanych zakupami i jeszcze każdy z wypchanym portfelem. Zawsze wchodziłem na Różyca w lekkim strachu :) Ale, rany, jak tam było egzotycznie dla 10-latka. I te pyzy, których nigdy nie spróbowałem. Jak byłem mały, to nikt by mi nie kupił, bo niehigieczne, a jak mogłem wreszcie sam sobie kupić, to już nie było :(

      Odpowiedz
      • Kroili na całym świecie. Kurczę, już nie pamiętam, gdzie tak ładnie jest opisany proceder kradzieży chustek, które lat temu set wstecz cieszyły się wśród kieszonkowców wielkim powodzeniem. A egzotyka, to chyba cecha każdego bazaru i targowiska. A propos, sąsiad pokazał mi na Polonie fantastyczne zdjęcie z jarmarku w moim powiatowym miasteczku z około 1914 roku :)

        Odpowiedz
          • Czytałem tylko „Olivera …” i to tak dawno temu, że wątpię żeby wspomnienie pochodziło z tej lektury. Pamiętam tylko zdziwienie, że chustki, bo człowiek przyzwyczajony do jednorazówek nie kojarzy jakie to mogły być małe dzieła sztuki i z jak wyszukanych materii zrobione. No i nie tylko o smarkatki chodziło, bo w różnych epokach chustka pełniła przecież różne role w ubiorze :)
            Prosz – TUTAJ :) Zwróć uwagę, że fotograf nie dysponował dzisiejszymi megapikselami, a jakość jest powalająca :)

            Odpowiedz
  2. Muszę przyznać, że nic nie wiem o tej postaci właściwie. Szkoda. Chętnie dowiem się więcej. Lubię takie biograficzne i historyczne smaczki. A bazary mają swój urok. Choć dziś jest ich już niewiele, a te które są, na pewno bardzo różnią się od niegdysiejszych…

    Myślę, że na drugi tom jeszcze trochę będzie trzeba poczekać. Praca nad tego typu książką potrafi zająć kilka lat, tymczasem ten pierwszy tom ledwie dwa lata temu się ukazał, z tego co widzę. :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.