Gdzieś na przełomie podstawówki i liceum obejrzałem pierwszy raz filmową adaptację „Skrzypka na dachu” i przepadłem. Niedługo później na widok wznowienia „Dziejów Tewji Mleczarza”, literackiego pierwowzoru musicalu, dostałem lekkiego dygotu z ekscytacji. Wydatkowawszy gigantyczną kwotę ośmiuset złotych, wziąłem się do czytania.
Kronikarz zmian
Szołem Alejchem (1859–1916) był człowiekiem wielu zawodów, ale do historii przeszedł jako pionier literatury jidysz. Sam pisał, sam wydawał. Czerpał z życia: „Po co zmyślać, skoro życie jest gotową powieścią?” Był wszędzie, wszędzie zaglądał, obserwował i podsłuchiwał; opisywał miejsca, typy ludzkie, odtwarzał i twórczo przekształcał zasłyszany język. Doskonale też wyczuwał, że żyje w epoce, która nieuchronnie zmieni i Rosję, i życie Żydów; przemiany gospodarcze prędzej czy później położą kres żydowskim warsztatom, ubrania fabryczne wyprą te ściubolone igłą, a przemiany polityczne być może w ogóle wyprą żydowskie społeczności z cesarstwa. Tewje Mleczarz, sztandarowy, najbardziej znany bohater Szołema Alejchema, staje się uczestnikiem i komentatorem tych zmian.
Nie ma końca zmartwieniom
Ubogi Tewje, ojciec niezliczonych córek, raz w życiu miał szczęście. Pomógł dwóm bogaczkom w powrocie do domu, za co spotkała go zasłużona nagroda: dostał pieniądze, kupił krowy i mógł zająć się dostarczaniem nabiału okolicznym letnikom. Troski materialne nieco mu się zmniejszyły, ale co z tego, skoro wciąż problemów nie brakowało. Ledwie zaręczył starszą córkę z bogatym rzeźnikiem, to krnąbrna dziewczyna powiedziała mu, że kocha innego, skromnego krawca. Kolejna wybierała buntownika-rewolucjonistę, a trzecia, o zgrozo, prawosławnego. Kresu nie było zmartwieniom, a tu jeszcze Żydów bić chcieli i wysiedlać. Zaiste wielkim trzeba było być stoikiem, a przede wszystkim wielką mieć wiarę w Boga, by to wszystko wytrzymać. I te dwie cechy ratowały Tewjego przed załamaniami, pozwalały mu się podnieść po ciosach.
Człowiek jest stolarzem tego świata
Bo Tewje, człek prosty, umie sobie wszystko wytłumaczyć: może trochę naiwnie, może nieskładnie, ale zawsze kwieciście, zawsze w obfitości cytatów z pobożnych dzieł – nieważne, czy prawdziwych, czy tworzonych na poczekaniu. Potokiem swoich myśli i swojej wymowy zalewa ogień niepokoju. Co ma być, to będzie, Pan nie porzuci swego ludu, wysłucha próśb i modlitw. Niekoniecznie je spełni, czasem wręcz spełni je na odwrót, ale wtedy pewnie będzie w tym jakiś cel. Jaki? Nie wiadomo, ale trzeba wierzyć, że strapienia nie spadają na człowieka przypadkiem, że w końcu się może polepszy. A nawet jeśli nie, to cóż: „Człowiek […] to tak jak ten stolarz: stolarz żyje, żyje i umiera, a człowiek tak samo: żyje, żyje i w końcu umiera”.
Ku pokrzepieniu serc
Pamiętam siebie, piętnastoletniego, jak z coraz większym rozczarowaniem brnę przez barokowe monologi Tewjego, okraszane cytatami, słówkami z hebrajskiego albo jidysz, pełne nawiązań do żydowskich świąt i zwyczajów. To nie była książka gładziutka, z fabułą jak w musicalu. Trzeba było trzydziestu lat, bym docenił dzieło Szołema Alejchema, jego oryginalność i barwność, kreację głównego bohatera i jego podejście do życia, wreszcie ten jedyny w swoim rodzaju styl swobodnej, meandrującej gawędy, pełnej paradoksów, powiedzonek, humoru i, niekiedy, lirycznych westchnień. Czytałem teraz „Dzieje Tewji” z prawdziwym zachwytem i ogromną przyjemnością, a mając za sobą niezliczone powtórki „Skrzypka na dachu”, mogłem wreszcie docenić kunszt, z jakim książka została adaptowana na scenę, jak bezbłędnie wybrano z niej to, co najważniejsze, jak obudowano postać Tewjego całym tłumem Żydów i gojów, jak udramatyzowano jego losy, czyniąc z niego postać symboliczną: człowieka, który obserwuje koniec starego i początek nowego świata. Przeminęły żydowskie wsie i miasteczka, utrwalone przez Szołema Alejchema, a jego Tewje trwa jako uosobienie wiary i optymizmu wbrew ciosom, jakie padają ze wszystkich stron. „Jak długo człowiek żyje, tak długo nie powinien upadać na duchu”. Bardzo krzepiąca lektura.
Czego Tobie, sobie i czytelnikom Twojego bloga, życzę. Nieupadania na duchu, stoicyzmu i wiary w to, że będzie lepiej. I choć do książki mnie nie ciągnie, poszukam w sieci musicalu :D
Za co w imieniu wszystkich i własnym serdecznie dziękuję. Żeby nie zepsuty napęd w lapku, to już bym płytkę z filmem odpalał.
Musical oczywiście znam, ale o książce nie miałam pojęcia. Szkoda. Interesuję się religią żydowską i kulturą, ale o literaturze jidysz wiem właściwie tyle, co nic i moja jej znajomość jest praktycznie zerowa. Trochę mi z tego powodu wstyd, dlatego cieszę się, że mogłam u Ciebie przeczytać o tej książce.
Żaden wstyd, a z literatury jidysz polecałem jeszcze dwie powieści Rabona, bardzo dobre, też warto do nich zajrzeć.
Ten koniec starego i początek nowego świata, o którym wspominasz, to w zasadzie podsumowanie powieści. Będę czytać, bezwzględnie.
Bardzo polecam. W musicalu jest z tego zrobiona główna oś fabuły, o dramatycznym finale nie wspomnę, w książce to jest dużo subtelniejsze, bardziej rozciągnięte w czasie, mniej dobitne, ale też przejmujące. Ciekawie się to porównuje.
Zgadza się – film ma tak dramatyczne zakończenie, że przy powtórkach nie oglądam do końca.;(
Jak obrobię się z innymi żydowskimi tematami, to wezmę się za Tewje,
Ja się masochistycznie tym zakończeniem napawam, oglądam do końca ze łzami w oczach.
Polecam moje niedawne odkrycie – serial o współczesnych ortodoksach w Jerozolimie, czyli Shtisel:) To nadal żyje:D
Wiem, że żyje, namiętnie oglądam na instagramie profil hasidiminusa. Bo że żyje w Jerozolimie, to jedno, ale że w Nowym Jorku, to aż dziw.
Oczywiście muszę przeczytać książkę. Musical oglądałam niezliczoną ilość razy i choć zdaję sobie sprawę, że książka nie jest jego scenariuszem, to nie libretto musicalowe to jestem niezwykle ciekawa. Pamiętam, jak przeżyłam podobny do twojego zawód czytając Upiora w operze – zakochana wcześniej do szaleństwa w musicalowej wersji. Mimo, że nie byłam już nastolatką. O książce po raz pierwszy czytałam na Twoim blogu- w którymś z komentarzy. Od tego czasu noszę się z zamiarem lektury.
A musical może nawet dziś obejrzę po raz …… nie liczyłam, ale płyta jeszcze się daje odtwarzać, więc może nie jestem aż tak opętana jak sądzę. Swoją drogę miałam być równo miesiąc temu w muzycznym w Gdyni na Skrzypku z grupką znajomych, niestety musieliśmy tę przyjemność odłożyć na jakiś czas.
Ja bym się po filmie chyba bał oglądać jakąkolwiek sceniczną wersję, bo to wiadomo, rozmach nie ten, głosy nie te, cały czas bym tylko porównywał i wiadomo, co by przegrało :( Ale film sobie powtórzę.
Ech, stoicyzm teraz aż nazbyt w cenie.
To zawsze szalenie przydatny kierunek filozoficzny :D
No, ja sobie poplakalam przy lekturze. Pewnie ze piekna i pokrzepiajaca, Tewje wielkiej wiary, targujacy sie z Bogiem, ufajacy, ze obroci sie na dobre. I humor swietny, i smiech przez lzy. Ale tyle w tym smutku i goryczy przeciez. Ojca patrzacego na cierpienie corek, wdowca, czlowieka skrzywdzonego i wygnanego. Nawet jesli to ostatnie dzielil z cala tamtejsza spolecznoscia zydowska. Mnie ta historia lamie serce.
Łamie serce, tak, ale jednak daje też nadzieję, której np. w filmie jest dużo mniej.
Zgadzam sie, jedno z drugim sie nie wyklucza.