Dwa światy (Resi Flierl, „Dorka”)

Dorka

Trzynastoletnia Dorka ma kochających, nowoczesnych rodziców, młodszego brata i psa. Jedyny cień na jej życiu stanowi koleżanka z klasy, którą trzeba podciągać w nauce, a Dorka ma poczucie obowiązku. No ale na razie są wakacje. I byłoby świetnie, gdyby nie złośliwa sąsiadka, która zdradza dziewczynce, że ta została adoptowana. Na szczerą rozmowę z matką Dorka jakoś nie ma odwagi, a gdy przypadkiem znajduje dokumenty potwierdzające rewelacje sąsiadki, rusza na poszukiwanie biologicznej matki.

W poszukiwaniu siebie

Powieść Resi Flierl (ur. 1913 lub 1915 w Łodzi, zm. 1985 w Berlinie, poetki, pisarki i tłumaczki) to chyba jedyna enerdowska młodzieżówka, jaką czytałem, i przyznaję, że było to przeżycie dość niezwykłe z różnych powodów. Sam wątek Dorki rozgrywany jest zgodnie ze schematem typowym dla tego rodzaju fabuł: dziewczyna czuje się okłamana przez swoich najbliższych, którzy nie mieli do niej dość zaufania, by otwarcie opowiedzieć o jej pochodzeniu, odnaleziona biologiczna matka nie pała entuzjazmem do zajmowania się córką, a Dorka próbuje dojść z tym wszystkim do ładu. Oczywiście ma wsparcie: w postaci poznanych przypadkiem sąsiadów swej nowej-starej matki, rodziny Röttgerów, i swej ciotki Friedl (i nie, rodzice adopcyjni nie zniknęli, tylko Dorka wykorzystała do swych działań ich wyjazd). Otaczają oni nastolatkę dyskretną opieką, żeby nie narobiła kolejnych głupstw i mogła spokojnie przemyśleć swoje postępowanie i zastanowić się, czego naprawdę chce. W zasadzie nie ma się tu do czego przyczepić. Flierl unika sentymentalizmu, wszystko rozegrane jest zaskakująco rzeczowo i chłodno, właściwie bez emocjonalnych wybuchów. Sama Dorka szybko pojmuje, że poddawanie się impulsom to nie jest dobry sposób na rozwiązywanie problemów.

Nowoczesność i zaszłości

Na pierwszy rzut oka powieść jak powieść, najciekawsze rzeczy rozgrywają się tu jednak w tle. Po enerdowskiej powieści spodziewałem się tego, co widywałem w latach osiemdziesiątych na ulicach Berlina Wschodniego: wszechobecnych czerwonych flag, portretów Wodza i wzniosłych haseł, jednym słowem mało subtelnej indoktrynacji. Tymczasem nic z tego: program ideologiczny jest w „Dorce”, rzecz jasna, obecny, ale przeprowadzony w formie zaskakująco, przyznaję, dyskretnej, choć równocześnie dobitnej. Rodzice Dorki, państwo Wylkowie, oboje przed czterdziestką, reprezentują nowe pokolenie Niemców, którzy przeżyli koszmar wojny, a potem w pełni mogli skorzystać z szans stworzonych przez ludową ojczyznę: są nowocześni, dzielą się obowiązkami domowymi, ze swymi dziećmi mają serdeczne, partnerskie stosunki, choć sporo też od nich wymagają. Oboje mają zawody, które uwielbiają. Dorka, chowana w takim domu i w nowej szkole, jest obowiązkowa, odpowiedzialna i bystra. Wierzy w kolektyw (aczkolwiek nie pała sympatią do „grubej Moniki”, którą uważa za tępego lenia, wyciąganego przez ten kolektyw za uszy z problemów z nauką). Przeciwieństwem domu Wylków jest rodzina Röttgerów, patriarchalna, gdzie wszyscy drżą przez ojcem, matka pracuje wyłącznie w domu, a symbolem jej zniewolenia jest fartuch, w którym stale chodzi. Pojawienie się w ich mieszkaniu Dorki jest powiewem świeżego powietrza; dziewczynka obserwuje i nieco mimochodem wpływa na zmianę poglądów wszystkich członków rodziny (autorka dobitnie pokazuje kontrast między dwoma światami: Dorka w czynie społecznym, acz niechętnie, pomaga w nauce koleżance z klasy, a Dieter, syn Röttgerów, udziela korepetycji za pieniądze). Trzeba jednak przyznać, że również Röttgerowie dają Dorce wiele od siebie: bezinteresowną pomoc i pozbawioną wścibstwa życzliwość. Zdziwiło mnie tu niezmiernie nawiązywanie do czasów nazizmu i wojennych tragedii – pan Röttger długie lata specjalizował się w malowaniu portretów Hitlera i upadek jego reżimu stał się przyczyną narastającego zgorzknienia. Nie umiał włączyć się w budowę nowej rzeczywistości, a najbliżsi ze źle rozumianej troski nie pomagali mu przepracować przeszłości, co położyło się cieniem na całej rodzinie. Właściwie można by się zastanawiać, czy wątek adopcyjny nie jest jedynie pretekstem do pokazania i zestawienia ze sobą świata Wylków i świata Röttgerów, by jednoznacznie podkreślić, że ten pierwszy ma wyłącznie zalety.

Bez pruderii

Interesujące są kwestie obyczajowe – podawane wprost, bez pruderyjnych eufemizmów. Kuzynka Dorki ma mieć nieślubne dziecko, co budzi oburzenie jedynie rodziców Lilo; ich postępowanie inni oceniają jako „niemądre”, godne minionych czasów. Rzeczowo opowiada się o domu dziecka i powodach, z jakich dzieci trafiają do placówki, o urodzeniu martwego dziecka i procesie adopcji. Człowiek wykonujący ciężką pracę zasługuje na wyrozumiałość, nawet jeśli jego nieuregulowany tryb życia budzi zastrzeżenia sąsiadów, jak w przypadku biologicznej matki Dorki, pani Wartenberg. Trudno ją potępiać za oddanie nieślubnego dziecka do adopcji, ona sama też tego nie żałuje; wie, że córka miała lepsze warunki niż u niej, przede wszystkim zaś miała miłość, której prawdziwa matka nie mogłaby jej zapewnić, bo sama jej nie zaznała. Czytelnicy są więc traktowani nad wiek poważnie, co szczególnie widać we fragmentach poświęconych ciotce Friedl i w jej rozważaniach o przeszłości i wyborach życiowych. Na tym tle wątek nauczyciela Kattlusa, syna wyrobnika, który dzięki łasce pani dziedziczki mógł się kształcić, razi „pozytywnością”. „Dorka” pisana jest stylem niezbyt wyrafinowanym, trochę jak wyrąbywanym siekierą – krótkie zdania, pozbawione jakichkolwiek ozdobników, żadnych słów ponad absolutne minimum. Dość to męczące w czytaniu, niekiedy wręcz niezgrabne. Mimo jednak mało wyszukanej formy literackiej powieść Flierl jest interesująca z powodów, o których wspominałem wcześniej. Nie wiem, jak typowy jest to utwór dla literatury enerdowskiej, ale na tle polskich młodzieżówek z końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku wydaje się pod wieloma względami dość odważny.

Resi Flierl, Dorka, tłum. Stefania Stopnicka, Nasza Księgarnia 1975.

(Odwiedzono 532 razy, 3 razy dziś)

17 komentarzy do “Dwa światy (Resi Flierl, „Dorka”)”

      • O tych flamastrach (pachnących?), to co i rusz czytam w książkach jadących na sentymencie lat 80′ 90′. Wiesz, guma Turbo, puszki z Pewexu i pachnące flamastry właśnie. Zagramaniczne kolonie? Fiu, fiu! :P

        Odpowiedz
        • No fiu fiu, socjalistyczna fabryka mojego ojca organizowała takie atrakcje. Raz NRD, raz Czechosłowacja, więc w pachnące flamastry po prostu opływaliśmy przez co najmniej dwie klasy podstawówki :D W latach 90. to już takie były w każdym papierniczym, żaden wypas.

          Odpowiedz
          • Ja zagranicy to nawet po transformacji nie wąchałem. No, raz byłem po wódkę w Czechach, ale nie wiem czy to się liczy :) Niemcy lat 90′, to mi się kojarzą z filmami przyrodniczymi oglądanymi przez starsze koleżeństwo na widele :P A Tak w ogóle, to Twój wpis sprawił, że muszę znaleźć czas na Good bye Lenin i lekturę paru zapomnianych i nie czytanych przeze mnie młodzieżówek :)

            Odpowiedz
    • Książka po niemiecku ukazała się w 1967 roku, Dorka ma 13 lat, więc urodziła się około 1954 roku. Jej rodzice urodzili się gdzieś w okolicach 1930 roku i owszem, wojna pojawia się w ich wspomnieniach. Mało konkretnie, jako koszmar czy tragedia, ale jest. Autorka wykorzystuje ten kontrast: ponura przeszłość – świetlana teraźniejszość, żeby podkreślić zdobycze NRD.

      Odpowiedz
  1. Takie książki często ludzie przynoszą do bibliotek, bo nie mają serca wyrzucić (i słusznie!). Jest na nie oddzielna półeczka, najczęściej gdzieś w korytarzu :) Uwielbiam tam buszować!

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.