„Nie ma takiej rzeczy jak natchnienie […]. Jedynie praca. Ciężka praca”, mawiał. I spędzał dni, tygodnie, lata na poszukiwaniu idealnej pozycji, ułożenia rąk, nachylenia głowy. Mawiano o nim, że z powodu tego perfekcjonizmu nie jest w stanie ukończyć żadnej z prac. Był wiecznie niezadowolony ze swych osiągnięć, złakniony uznania, ale nie zamierzał zniżać się do schlebiania gustom publiczności, żeby je zyskać. Zawsze w kontrze do oczekiwań i mód, zawsze przekonany, że ma rację i że w końcu jego sztuka zostanie doceniona.
Niezależny i zdeterminowany
August Rodin urodził się w Paryżu w 1840 roku. Gdy miał pięć lat, ciotka podarowała mu kawałek węgla rysunkowego, a krótkowzroczny chłopiec zaczął namiętnie rysować. Ojciec tępił to zamiłowanie, chciał dla syna stabilnej posady, społecznego awansu. Nie docenił determinacji Augusta, który wbrew wszystkim i wszystkiemu zaczął naukę w szkole rysowniczej, potem imał się rzemieślniczych zajęć, byle tylko móc rzeźbić, opłacić pracownię, materiały, modeli. Od początku był niezależny i zdecydowany iść własną drogą, a mimo to boleśnie przeżywał odrzucenie swoich kolejnych dzieł przez opiniotwórcze gremia. Wykorzystywał miłość młodej szwaczki Rose, by zyskać źródło pieniędzy, ale nie chciał i nie potrafił się jej niczym odwdzięczyć; nad wszystko stawiał pracę – zakochana kobieta i dziecko stanowiły tylko przeszkody, odbierały spokój i mąciły skupienie. Uznanie przychodziło powoli, po serii skandali i protestów, jakie wywołały jego rzeźby, wreszcie pojawiły się zamówienia od rządu i władz miejskich, w tym te najważniejsze: na brązowe drzwi do Musee des Arts Decoratifs i „Mieszczan z Calais”. Napływali też uczniowie – i uczennica: utalentowana Camille Claudel, którą związek z Rodinem wpędzi w chorobę psychiczną.
Egoistyczny geniusz
„Nagi przyszedłem” Davida Weissa to gładko napisana beletryzowana biografia wielkiego rzeźbiarza, zafascynowanego ludzkim ciałem, jego ruchem, dynamiką, zmiennością, wroga wszelkiej statyczności: „Wszystko, co istnieje, jest w ruchu: wszechświat, natura, my sami. Gdy śpimy, serce w nas bije, krąży krew, myśli błąkają się po szerokim świecie”. Jest w nim głód pracy, gorączkowość tworzenia, stałego poszukiwania ideału; jest „obserwatorem, robotnikiem, rzeźbiarzem”, który chce zakląć życie i jego zmienność w brązie lub marmurze. Spala się w tej pracy, zapomina o śnie i jedzeniu, ale zapomina też o najbliższych. Rose, kochanka, modelka, sponsorka, matka jedynego syna, przez całe dziesięciolecia czekała na okruch uczucia, ciepłe słowo, wspólną chwilę – i na tytuł prawowitej żony. Miała w sobie chłopski upór, więc zniosła wszystko i doczekała się ślubu, chociaż niemal na łożu śmierci. Camille Claudel nie chciała dla siebie takiego losu, nie zamierzała się Rodinem dzielić, chociaż też poświęciła dla niego swój wielki talent i, w ostatecznym rozrachunku, zdrowie i życie. Weiss skupia się na Rodinie artyście, geniuszu i po części próbuje usprawiedliwiać jego postępowanie w życiu osobistym trawiącą go twórczą pasją: miłość musi ustąpić sztuce. Widzimy jednak dość (i dość wiele się domyślamy), żeby Rodina jako człowieka nie polubić: jest egoistyczny, skupiony na sobie, nielojalny (co zresztą widać też w jego stosunkach z innymi ludźmi). Chętnie korzysta z cudzych poświęceń, sam nie jest zdolny poświęcić niczego. Odpycha nie tylko zakochane w nim kobiety, ale też zraża do siebie przyjaciół i wpływowych mecenasów: bywa opryskliwy, a wyrażane obcesowo przekonanie o własnej słuszności robi przykre wrażenie wywyższania się. Nic dziwnego, że zostanie doceniony późno i chyba nie zawsze z pełnym przekonaniem. Weiss obszernie kreśli koleje życia Rodina; fascynujące jest obserwowanie jego zmagań z kolejnymi tematami, ciągłego niezadowolenia z rezultatów pracy i prób uchwycenia niedościgłego ideału, co prowadziło do poszerzenia środków wyrazu, łamania ograniczeń – i niezliczonych skandali (nagi Wiktor Hugo na pomniku? Bluźnierstwo!). Mniej zadowalające jest przedstawianie postaci drugoplanowych. Poza wierną i cierpliwą Rose są one dość płaskie, nawet Claudel jest słabo zarysowana, jakby Weiss nie chciał, żeby czytelnik z jej powodu zwątpił w słuszność postępowania Rodina, w to, że u wielkiego artysty sztuka musi być na pierwszym miejscu. Rezultat, przynajmniej w moim przypadku, osiągnął wręcz przeciwny. Przyjaciele, znajomi, zleceniodawcy Augusta są gromadką papierowych postaci, potrzebnych do toczenia z rzeźbiarzem dysput światopoglądowych i o istocie sztuki. Wielkie wydarzenia z historii Francji są sygnalizowane, ale przechodzą niemal niezauważalnie, czy to wojna francusko-pruska, czy sprawa Dreyfusa. Czyta się to na zmianę z przyjemnością i irytacją, czasem lekko poziewując przy szczególnie rezonerskich dyskusjach. Podziw nieodmiennie budzi tylko tytaniczna praca Rodina.
„Ojciec tępił to zamiłowanie, chciał dla syna stabilnej posady, społecznego awansu.” Jakże to znamienne dla tamtych czasów :) W czytanej niedawno biografii Humboldta jest dokładnie ten sam problem (tyle, że siła sprawczą była u niego apodyktyczna matka). Zastanawiam się, jak dużego hartu ducha wymagało od tych młodych ludzi wybicie się na niepodległość. I jakich poświęceń?
Myślę, że to nie jest znamienne dla czasów, tylko dla pewnego typu rodziców, bo dziś też pełno jest przedszkolaków, których rodzice wykierowują na lekarzy, primabaleriny i gwiazdy sportu. Albo, co gorsza, gwiazdy instagrama:(
12 prac zerówkowicza? 2 języki, hippika, szermierka, balet … :) Wychodzi na to, że jak się pociechy nie słuchają, to trzeba się cieszyć, bo pewnie idą w wybitność :P A wracając do meritum, jak dobrze to jest zbeletryzowane?
Zbeletryzowane jest po amerykańsku, na gładko, Powiedziałbym, że Stone i de la Mure trochę lepsi i w opisach, i w psychologii. Akurat się nadaje do poczytywania przy śniadaniu :)
Dziękuję Ci, Piotrze za tę recenzję. Może ta książka pomoże mi choć trochę zrozumieć postać Rodina i jego twórczość. Miałam okazję być w jego muzeum i słyszeć o nim co nieco, ale daleko mi do zrozumienia jego osoby i twórczości. Nie odnalazłam się w nich. Może znajomość biografii pomoże mi spojrzeć nań inaczej.
Zachęcam do lektury :)
Troszkę przypomina Michała Anioła w tym zafiksowaniu na sztukę, choć u Stone i paru innych biografów czy autorów beletryzowanych biografii bohater budzi uczucie sympatii, mimo że mruk i samotnik i ciężki we współżyciu, jak każdy geniusz przekonany o swojej racji. A może to autor książki nie potrafił wzbudzić uczucia sympatii do swego bohatera, choć po jego traktowaniu innych chyba trudno byłoby tej sympatii się doszukać. Mimo, iż pozycja nie budzi twego zachwytu (w całości) przeczytałabym, choćby po to, aby czegoś się o rzeźbiarzu dowiedzieć, zawsze potem inaczej patrzy się na jego dzieła, z większym zainteresowaniem.
Mam wrażenie, że jednak Stone potrafił trochę bardziej pogłębić Michała Anioła, Weiss psychologicznie jest bardzo płytki, być może to kwestia czasów, kiedy to pisał, ale chyba Stone pisał mniej więcej równolegle i nie miał takich problemów z pogłębieniem bohatera. Więc może to kwestia talentu. Ale czyta się nieźle, nawet jeśli się trochę zgrzyta zębami :)