Nie znoszę książek ustawionych w dwa rzędy i bardzo się cieszę, że od dłuższego czasu nie muszę się zastanawiać, co kryje się z tyłu regału. Chociaż i ja mam taki kawałek biblioteczki, w którym zupełnie niespodziewanie książki ustawiły się w dwuszeregu. Co eksponujemy na froncie, a co wstydliwie chowamy z tyłu? Kiedy degradujemy książki do tylnego rzędu, a kiedy wyciągamy jakieś zapomniane znalezisko na front? O tym wszystkim pisze w swoim felietonie „Drugi rząd” Janina Wieczerska.
Nieoceniona Krecia Pataczkówna z „Przekroju” wyraziła swego czasu naiwnie chytre życzenie: „Ja wcale bym nie chciała mieć mnóstwa pieniędzy. Chciałabym tylko mieć zawsze o pięć złotych za dużo”. Co do mnie, gdyby udało mi się spotkać złotą rybkę, spełniającą tego rodzaju fantazje, zażyczyłabym sobie (bez obłudy — między innymi!) takich regałów bibliotecznych, w których byłoby zawsze za dużo miejsca. Niezbyt wiele — tak na sześć, osiem tomów, to jest na tyle, ile człowiek może naraz, gdy trafi się okazja, przynieść do domu. Żeby można je od razu ustawić na właściwej półce, żeby nie tułały się po stolikach, nie przepadały w przypadkowym towarzystwie i nie wypychały nikogo do drugiego rzędu.
Drugi rząd… Mimo wszelakich wykrętów i usprawiedliwień, do jakich się uciekam, wiem przecież, że to odstawka, lamus, studnia zapomnienia. Co z oczu, to z serca. Książki nie tylko chce się mieć, chce się je i widzieć. Nie łudzę się, że dziś czy jutro, a najpóźniej w poniedziałek wezmę znowu do ręki Powrót z Carskiego Sioła Władysława Terleckiego, ale lubię na ten tom spojrzeć — nie wyjmując go z półki, przypominam sobie przelotem tę czy ową scenę lub tylko myślę „kątem świadomości”, jak to dobrze, że taka książka jest. Historia powszechna wydana przez PWN musi stać w pierwszym rzędzie, to jest podręczne kompendium, niemniej sam widok tego świetnego wydawnictwa też sprawia satysfakcję. Wyobrażam sobie, że takiej mniej więcej satysfakcji musi doświadczać smakosz, popatrując na baterię obiecujących butelek w domowym barku — nie potrzebuje nawet co wieczór degustować ich zawartości, wystarczy miła pewność, że mógłby.
Drugi rząd zaś to taka zakurzona poczekalnia, w której nie wiszą żadne rozkłady jazdy, do której nie zagląda żaden dyżurny ruchu, gdzie obok pasażerów z ważnym (choć bez daty) biletem pierwszej klasy pałętają się osobnicy z biletem przeterminowanym, amatorzy jazdy na gapę i zgoła przypadkowe „elementy”: jakieś lektury szkolne, już pewnie skreślone ze spisu, prezenty znajomych źle trafione, szlagiery jednego sezonu, broszurki, przechowywane najpierw dlatego, że jakiś cytat, jakaś tabelka może się przydać, a potem — bo się o nich z gruntu zapomniało.
Kiedy więc z konieczności muszę kilka tomów przemieścić do drugiego rzędu, dokonuję tej operacji nie tylko z żalem, ale i z poczuciem, że jest to zabieg nie fair, niesprawiedliwość, właściwie zdrada. Nie pomaga powtarzanie tytułu jednego z opowiadań Kundery: Niechaj wczorajsi zmarli ustąpią miejsca umarłym dziś, bo i nowe książki są żywe, i te, które ustępują im miejsca, są krzepkie i zdrowe. Mówię sobie: trudno, to na tymczasem, potem znajdzie się przecież jakieś wyjście. Może się znajdzie, kto wie…
Z drugiej strony jednak… Co z oczu, to z serca, ale i co z serca, to z oczu. Są też książki, które przesuwam do „poczekalni” z całym przekonaniem, że na to zasługują, że jeśli tu ma być o zdradzie mowa, to w każdym razie nie o mojej.
Bo ze znajomościami, przyjaźniami literackimi rzecz ma się podobnie, jak z wszelkimi przyjaźniami w życiu. Są takie, które zawarte jeszcze w młodości, odnowione po latach, są żywe i krzepiące; są i takie, które odnowić się nie dają, i wreszcie takie, które usychają stopniowo, nieznacznie, ale nieodwracalnie. Istnieją także — w literaturze i życiu — zerwania gwałtowne i dramatyczne, ale na szczęście rzadkie.
Ostatnio, poirytowana długim a daremnym poszukiwaniem Wielkości urojonej Lema, postanowiłam wszystkie jego książki, rozproszone wśród eseistyki, serii Nike, książek syna, zebrać w jedno miejsce. W które? Na półce z literaturą współczesną nie ma już ani centymetra wolnego. Coś trzeba przesunąć.
Ofiarą padł Parnicki. Ale czy ofiarą? Książki jego stanęły w drugim rzędzie całym blokiem, w pierwszym, jako drogowskaz, pozostał Koniec „Zgody Narodów”, ostatnia z książek tego autora, po przeczytaniu której wiedziałam więcej niż przedtem, która wprowadziła do mojego sposobu myślenia o historii nowe punkty odniesienia, ukazała nową skalę skomplikowania. Następne czytałam z dobrą wolą, broniąc się przed rozczarowaniem, które jednak nadeszło. To, co tak fascynowało w Końcu „Zgody Narodów”, zderzenie różnych cywilizacji, fakty, które zmieniały swe znaczenie zależnie od punktu widzenia, splątany węzeł uwarunkowań kulturowych i indywidualnych, w dalszych tomach potęgowało się do niemożliwości, wątki fabularne i myślowe, różne eksperymenty typu „gdyby jednak wtedy to, to tamto…” sumowały się w końcu albo w nieprawdopodobieństwo, albo we wniosek, że „naprawdę” nie istnieje. Taki wniosek kazał mi z sympatią myśleć o wyczynie Sokratesa, który słuchając wykładu Zenona z Elei o tym, że ruch jest niemożliwy i Achilles nigdy nie przegoni żółwia, wstał z ławy i w milczeniu zaczął obiegać wokoło filozofa i słuchaczy. I z pobudek podobnych do tych, które kierowały wielkim Ateńczykiem, sięgałam dla równowagi po, dajmy na to, Dzieje Rosji Bazylowa.
Manewr został dokonany, na półce z polską prozą współczesną powstała nawet mała rezerwa, w sam raz na Fantastykę i futurologię (kiedy wreszcie uda mi się ją nabyć) albo na trzy, cztery powieści, jeśli takowe się ukażą.
Co do tego ostatniego, nie mam przesadnie wielkich nadziei. Oczywiście, powieści ukazuje się dużo, ale…
Wśród moich rozstań literackich notuję nie tylko Parnickiego. Przestał mnie pasjonować cały świat prozy, którą umownie można nazwać „eksperymentalną”. Kiedy czytam w recenzji, że powieść „w formie pozornie chaotycznej narracji kwestionuje…” albo „pozornie dowolnie autor zmienia co chwila bez uprzedzenia osobę narratora, czas akcji, a nawet gatunek prozy”, czy „zmienność form narracji, mieszanie planów realnych z nierealnymi” itp., już, niestety, wiem „o czym to będzie”. W najlepszym razie o tym, o czym pisał Pirandello (Jest tak, jak się państwu zdaje), Frisch (Powiedzmy: Gantenbein), Faulkner (Absalomie, Absalomie).
Chaos, nieprzenikalność świata i motywów ludzkich działań, wieloznaczność spiętrzona do nieskończonoznaczności — oczywiście, to też istnieje. Tak jak istnieje (ufam) „kilka prostych prawd”. Przebijając się ku nim przez „duszącą mgłę nieporozumień”, szukam wśród pisarzy przynajmniej współtowarzyszy niedoli, jeśli już nie pomocników.
I coraz trudniej ich znaleźć. Z jednej strony — głosiciele półprawd dla półgłówków, z drugiej — budowniczy napowietrznych wież o fundamentach z papieru i hełmach z dymu.
Jest taki wiersz Heinego, opisujący barokowy obraz, na którym gotowego do boju rycerza opadły amorki, zabierają mu mimo nieudolnego oporu lancę i miecz, wiążą go łańcuchami z kwiatów. Ostatnia zwrotka wiersza brzmi (tłumaczę prozą, bo wierszem nie umiem):
Tak i ja w lubych przeszkodach,
Oplątuję się rozkoszą i cierpieniem,
Podczas gdy inni muszą walczyć
W wielkiej walce epoki.
Odstawiając ten i ów tom do drugiego rzędu, myślę coraz częściej: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!”
Janina Wieczerska, Regał podręczny, Wydawnictwo Morskie 1980, s. 75–78.
Próba
OK, próba poszła dobrze, więc może coś napiszę.
Zazdroszczę oczywiście braku drugich rzędów. To już nawet nie zazdrość, to – zawiść. Drugi rząd to ZŁO w czystej postaci, co z tego, że zło konieczne… Podczas wiosennych, pandemicznych porządków wreszcie to ogarnęłam, w sensie skatalogowania wszystkiego, więc w teorii gdybym potrzebowała coś z drugiego rzędu, mogę to szybko odnaleźć.
Ale prawdziwy problem polega na czym innym!
Co z oczu, to z pamięci, więc chodzi o to, że się po prostu nie pamięta o posiadanych skarbach. Bo w drugim rzędzie nie lądują wyłącznie wstydliwe nabytki. A im dalej (w las), tym drugich rzędów więcej, niestety. Być może należałoby co parę lat przestawiać drugi rząd do pierwszego, a ten były pierwszy skazywać na banicję?
Tak, ja wiem, że zamiast się bawić w nieustanne przestawki, należałoby po prostu kupić większe mieszkanie. Ale rzeczy najprostsze są często najtrudniejsze w wykonaniu ;)
Obserwowałem Twoje zmagania z podziwem, nieludzka robota. Pamiętam, że ja zacząłem katalogować w zeszycie, jak miałem pewnie koło pięciuset sztuk, a potem wbicie paru tysięcy w komputer to już była harówka.
Co do zapominania, co się trzyma z tyłu, to wiem, jak to jest. Mam takie półki dosłownie ze dwie, a i tak przy ostatnich porządkach odkrywałem dziwne rzeczy, dawno zapomniane :)
Ja właśnie żałuję, że przy takich odkryciach wtedy na wiosnę nie zapisywałam w którejś rubryce katalogu DO PRZECZYTANIA ;)
No, ale na wszystko człowiek tak od razu nie wpadnie…
Nieśmiało zauważę, że drugi rząd w regale to jest małe miki w porównaniu ze stosami książek poupychanych w szafach.;( Co ja się naszukam czasem jakiegoś tomu, bo muszę absolutnie natychmiast przeczytać jedno zdanie.;(
Nie mam w szafach, ale całą litearturę naukową mam w kartonach na antresoli. W razie potrzeby, umarł w butach, chociaż przezornie opisałem pudła.
Pudła jakoś organizują zbiory, może powinnam o tym pomyśleć. Albo wreszcie zacząć czytać i puszczać w obieg.;) Tak sobie marzę.;)
Mamy wspólne marzenia. Ale jedyne, co mogę i praktykuję, to przeglądanie tych rzędów nieczytanych książek i wybieranie tych, ktorych już na pewno nie będę miał ochoty czytać :) A potem stosik dostaje biblioteka i albo mają do zbiorów, albo wrzucają w gratisy do rozdawania.
Nie kupuję i nie gromadzę książek. Ale historię powszechną mam. W pierwszym rzędzie, bo drugiego się nie dorobiłem. A od Parnickiego się kiedyś odbiłem i kolejny rok schlebiam sobie myśleniem, że wrócę i spróbuję raz jeszcze :)
Wszyscy mamy te podręczniki :) Swoją drogą, jaka to straszna mizeria była, że się te same podręczniki przez pół wieku wznawiało prawie bez zmian, a człowiek się przy Nateufflu zaziewywał na śmierć.
Ja je trzymam od ludzkiego oka, bo grubawe i grzbiety kolorowe, to i oko przyciągną i szacunek wzbudzą. Choć z drugiej strony, na kim teraz księgozbiór wrażenie robi? Kuchnia z wyspą, to co innego :) A Manteuffel zły nie był i z chęcią, dysponując wolnym czasem i spokojna głową, bym do niego zasiadł :D
Zły nie był, ale nudny jak pierun, wolałem Zientarę, a jak zobaczyłem historię średniowiecza z Oksfordu, to mi oczy na wierzch wyszły :)
Powiem tak. Przeczytałem ostatnio Templariuszy jakiegoś Anglosasa, że niby porywająca, a jednocześnie pełna wiedzy, ale przyznam szczerze wynudziłem się jak mops. Więc pozostanę sceptyczny :) I poszukam Złotej gałęzi do powtórki :D
Książki historyczne ogólnie są w większości nudne :)
Parnicki nie moja bajka, mój Ojczasty się w tym zaczytywał i w domu jest pełno, ale nigdy tego nie zabiorę ;)
Natomiast braku instynktu gromadzenia szczerze zazdroszczę. Myślę, że w moim przypadku mógłby pomóc tylko pożar. Gdybym straciła wszystkie książki, pewnie straciłabym też ochotę do odbudowy biblioteki… zresztą na to już byłoby za późno.
Manteuffel, zmora lat studenckich. Ale tylko na czytelni :)
Listę do przeczytania też mam, przydatne bardzo, wystarczy popatrzeć, ile tego czeka i odchodzi chęć na kolejne zakupy :) Za to pożar w bibliotece, brrr :(
Ależ kto powiedział, że nie gromadzę? :P Co mi przypomina, że muszę u chłopaków obstalować nowe półki. I od razu obalam mit pt. jak pani/pan nauczył dziecko czytać? I że dzieci patrzą i naśladują. Czytam pasjami, a panowie pasjami łupią w gierki. Co nie przeszkadza mi kupować im książek, czytać samemu i odkładać na ich regały :D
A u mnie drugi rząd to nie degradacja tylko skrytka. Rzeczy najcenniejsze , nie do pożyczania, albo książki tak „moje” ze nie chcę się dzielić ze światem nawet widokiem ich grzbietu, lądują właśnie tam, w drugim rzędzie, Jak w skarbcu ;)
Mam Twoje 3 komentarze :) W kwestii drugiego rzędu masz nietypowe podejście :) Kiedyś się tak z tyłu chowało Skiroławki, żeby znajomi nie chcieli pożyczyć, a dzieci podczytywać nielegalnie :P
O zwinęło mojego komenta
Ciekawe dlaczego nie mogę komentować?
Mam dość wąskie regały w biblioteczce, co chroni ją i mnie przed drugim rzędem, ale żeby nie było zbyt pięknie, jak się nie da ustawić drugiego rzędu, to zawsze można wepchnąć tam książkę czy dwie nie grzbietem do przodu, a fronte do tegoż rzędu pierwszego. Ale dopiero co zamówiłam dodatkowe półki i mały regalik na książki w korytarzu. Już się cieszę, że moje skarby zyskają więcej przestrzeni, a ostatnie zakupy z parapetu powędrują do nowego lokum. I może uda się te wepchnięte z tyłu książki powyciągać.
A co do listy chcę przeczytać, to w zasadzie musiałabym na niej umieścić co najmniej połowę zbiorów, to chyba nie miałoby sensu.
Przy okazji pozbędę się paru książek. Poprzedni właściciel mieszkania poinformował mnie, że w bloku jest taki zwyczaj, że jeśli komuś coś nie jest potrzebne kładzie się na skrzynkach pocztowych i najczęściej tego samego dnia znajduje to nowego właściciela. Może w ten sposób odchudzę biblioteczne zbiory.
Mnie się zdarza kłaść książki na wierzchu w poziomie. Nie wygląda to porządnie, ale tymczasowo zdaje egzamin. Ja założyłem w pracy pudło na ksiązki do oddania, które teraz jest już regałem i nawet jest na nim jakiś ruch. Powodzenia w meblowaniu :)
U nas w „normalnym” czasie kładzie się zbędne książki i pisma na półce nad kaloryferem w hallu przed biblioteką. Ale gdy oddawałam się porządkom, akurat trwał lockdown, więc wkładałam to, z czym z wielkim trudem decydowałam się rozstać, do takiego drucianego koszyka przymocowanego na ścianie w wiatrołapie, a przeznaczonego na ulotki i gazetki reklamowe. W mojej klatce są tylko 22 mieszkania, ale do wiatrołapu może zajrzeć każdy, więc liczyłam, że komuś się przydadzą. I faktycznie – znikały szybciutko. Aż tu raz się dowiaduję, że wszystko zabiera sąsiadka z naprzeciwka. OK, tyle że znana jest z gromadzenia wszystkiego i miałam wyrzuty sumienia, że dokładam się do zagracenia jej mieszkania ;)
Ja książki do oddania zbierałem na kupkę i jak tylko otworzyli biblioteki, poleciałem je oddać. Mam nadzieję, że ktoś je przeczyta i nie skończą jako podpałka :(
Nie cierpię książek kładzionych na książkach i w czasie porządków zlikwidowałam te złogi (fakt, że kosztem powstania kolejnych drugich rzędów). Ale przy okazji zostałam skrytykowana, że to strasznie drobnomieszczańskie, takie równe rządki i w ogóle porządek :) Niech sobie będzie, żem taka Dulska – ale ZUPEŁNIE inaczej mi się teraz na regały patrzy… Artystyczny bałagan zostawiam – artystom!
Wszędzie może być bałagan, ale w książkach musi być porządek. I przejrzysty układ :)
Kiedyś nie miałam drugich rzędów (chlip, jakie to były piękne czasy). Teraz mam, na dwóch półkach, ale starannie wybieram, co ma być z tyłu. Na jednej to stara Fabryka Słów, ,mąż ma sentyment, to nie ruszam (a kusi mnie, żeby opylić, kto będzie czytał, przecież nie moje dzieci!). Na drugiej Powergraph, wiem co wydali, wiem, gdzie mam sięgnąć w razie potrzeby (lektura szóstoklasisty czy coś).
To się nazywa dobra pamięć i dobra organizacja :)
A i jeszcze: Janina Wieczerska! Emotka z serduszkami w oczach.
:)
A mnie się wydawało, że osiągnęłam sukces, bo podczas ostatniego sprzątania z trzech rzędów udało mi się zrobić dwa… :D Ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że odziedziczyliśmy po poprzednim właścicielu mieszkania bardzo pojemny, wysoki i głęboki regał na książki, na którym jeden rząd wyglądałby conajmniej dziwnie ;)
W niedużym mieszkaniu rozumiem zapobiegliwość w kwestii głębokości regału, każdy centymetr się liczy :( Czasem praktycyzm musi przeważyć.