Pisarze ze starej szkoły (XXXII): O listach arcydzieł

Co jakiś czas pojawiają się kolejne zestawienia lektur obowiązkowych: do przeczytania przed czterdziestką albo arcydzieł dwudziestego wieku, napisanych przez kobiety, przez mężczyzn, dla kobiet, dla mężczyzn, o miłości, o wojnie, anglosaskich, pozaeuropejskich, debiutanckich etc. U jednych czytelników budzą entuzjastyczną chęć zapoznania się ze wszystkimi polecanymi dziełami, u innych raczej chęć puknięcia się w czoło. Takie listy pojawiały się i będą się pojawiać, najważniejsze jednak – jak przekonuje w swoim felietonie „Sto arcydzieł” Janina Wieczerska – to nie dać się zwariować…

Sprawa „stu arcydzieł” przypomina sprawę perpetuum mobile. Mimo iż ponad wszelką wątpliwość udowodniono, że perpetuum mobile nie da się skonstruować, ciągle pojawiają się maniacy z projektami cudownej·machiny i mimo że nie udało się do tej pory ułożyć listy stu arcydzieł „obowiązujących” każdego kulturalnego człowieka, która by nie budziła zasadniczych sprzeciwów i wątpliwości, ciągle ponawiają się próby jej ustalenia, mało tego, ciągle istnieje zapotrzebowanie na taką listę i nadzieja, że może komuś kiedyś się uda.

Nadzieje takie są złudne, a zapotrzebowanie podejrzane. Listy stu arcydzieł ułożyć się nie da.

Po pierwsze dlatego, że trudno się zgodzić co do definicji arcydzieła. Ale nawet, gdyby się z tej trudności jakimś cudem wybrnęło, natychmiast pojawia się druga. Arcydzieło, ale dla kogo? „Zemsta” i „Wesele” są bez wątpienia arcydziełami, ale przyswajalnymi w pełni tylko dla nas, Polaków. „Ożenek” Gogola jest arcydziełem, na które Francuzi pozostaną na wiek wieków głusi, za to „Fedra” Racine’a zdolna jest do głębi poruszyć tylko rodaków autora lub zagorzałych frankofilów. I odwrotnie – cała Europa jest plus minus zgodna, że „Buddenbrookowie” bądź „Czarodziejska Góra” powinny się na takiej liście znaleźć, natomiast Niemcy, sami Niemcy, kręcą nosem na Manna, nawet na jego niemczyznę, co już dla nas, obcych, jest niepojęte.

„Buddenbrookowie” czy „Czarodziejska góra”. Ale także: „Zbrodnia i kara” czy „Bracia Karamazow”? „Świętoszek” czy „Mizantrop”?

Ten ostatni przypadek zwraca uwag na inny problem – mianowicie autorzy, cenieni powszechnie i wysoko, cenieni są za coraz to inne dzieła. Ze spuścizny Moliera wyliczano najpierw „Chorego z urojenia”, „Świętoszka” i „Skąpca”, Krasicki był nowatorem, kiedy „skreślił” komedię o lekarzach i wprowadził na jej miejsce „Mizantropa”, dziś z molierowskiego kanonu wyleciał „Skąpiec” zastąpiony przez „Don Juana” bądź „Szkołę żon”. „Bądź” – bo i tu nie ma zgody.

Można by powiedzieć: to akurat jeszcze o niczym nie świadczy – układamy przecież listę lektur, które my, dzisiaj, uważamy za arcydzieła, więc nie róbmy problemu z pominięcia farsy, która zachwycała publiczność trzysta lat temu; nas nie musi zachwycać.

W tym momencie wchodzimy jednak na drogę dość śliską. Nie spieramy się o „Skąpca”, skreślony, w porządku. Są wszakże arcydzieła, które przypominają poniekąd wspaniałe świątynie dawnych epok: podziwiają je dziesiątki tysięcy ludzi, ale modli się w nich garstka albo zgoła nikt. „Boską komedię” Dantego przeżyje głęboko ten tylko, kto naprawdę szczerze wierzy w niebo i piekło lub zna i kocha Włochy wraz z całą ich historią. Inni po lekturze będą wiedzieć, że „dantejskie sceny”, że „porzućcie wszelką nadzieję”, że pośród ciemnego zbłąkałem się boru”, czyli to samo co przedtem. A jednak każdemu z układaczy rzeczonej „stutytułowej listy” prędzej by ręka uschła, niżby skreślił Dantego. Kulturalny człowiek musi go znać, choćby tak, jak Francuzi grekę (jest takie powiedzonko wśród nadsekwańskich absolwentów liceów klasycznych: „greki nie trzeba umieć, wystarczy, że się ją zapomniało”).

Nie, nie można ułożyć pewnej, niezawodnej, miarodajnej „listy lektur człowieka kulturalnego”. Nadzieje tych, co na to liczą, nie będą spełnione.

Także i z następującego powodu: ci, którzy tej miarodajnej listy się głośno lub cicho domagają, ulegają złudzeniu (uzasadnionemu, ale nieusprawiedliwionemu), że wystarczy połknąć sto, no niech i dwieście książek ze znakiem Q, a już się będzie tym „kulturalnym”. Nie podobnego – połknie i będzie jak Faust, „so klug als wie zuvor”. Mógłby sobie darować trud i poprzestać na przeczytaniu wstępów. Nie pozna Europy ten, co ją zwiedza trybem: „jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii”. Nie przyswoi sobie arcydzieła ten, dla kogo ono będzie jedyną lekturą.

A poza tym: popatrzmy na Marcelego Prousta i Tomasza Manna. U pierwszego nie dojrzy się śladu wpływu Schopenhauera, u drugiego – Montaigne’a. I co z tego? Nic. Mann i Proust tak czy owak należą do „najkulturalniejszych” Europejczyków, a Montaigne’owi i Schopenhauerowi też nic nie ubyło, że jeden wielki Niemiec i jeden wielki Francuz ich „skreślili”.

Nie zawracajmy sobie głowy listami „stu arcydzieł”. Czytajmy, co serce dyktuje i co nam do życia potrzebne.

Janina Wieczerska, Regał podręczny, Wydawnictwo Morskie 1980, s. 113–115.

(Odwiedzono 681 razy, 1 razy dziś)

30 komentarzy do “Pisarze ze starej szkoły (XXXII): O listach arcydzieł”

  1. Ależ tak. Każdy powinien mieć swoje 100 (a może 5 lub 300) arcydzieł osobistych. Nawet, gdyby za jedno z nich uznał 50 twarzy Greya albo jego polską podróbkę, to co z tego? Klopot tylko w tym, że taka listęmożemy sobie ułożyć dopiero po przeczytaniu, więc nie ma szans na żadne wyzwanie czy zaliczanie, o którym mowa na początku wpisu.
    Ja na przykład wymęczyłam się przy Zbrodni i karze, Biesom nie dałam rady, ciężko znoszę Szekspira i Antygonę… Ale za to seria powieści na motywach najbardziej znanych sztuk Szekspira mnie zachwyca. I pomysł, i wykonanie.
    A teraz wracam do czytania najnowszej powieści szpiegowskiej Severskiego. Ha.

    Odpowiedz
    • Myślę, że każdy z nas sobie taką listę układa i faktycznie dopiero post factum. Pamiętam, jak w nastolęctwie podpierałem się listą arcydzieł w encyklopedii PWN, mnóstwo z nich wyczytałem, niewypałów było w tym drugie mnóstwo, ale sporo książek ze mną zostało.

      Odpowiedz
  2. Nawet pięciu bym chyba nie wymieniła.;))) Biorąc jako kryterium uniwersalność dzieł i moc „zapładniania” kolejnych autorów, ostatecznie wybrałabym antyk i Prousta. Ale już Mann – niekoniecznie.

    Odpowiedz
  3. Ja mam taką prywatną teorię, że tego rodzaju listy potrzebne są najbardziej samoukom.Bo to oni, ci ambitni, muszą mieć jakieś wytyczne. I niczemu to oczywiście nie szkodzi, jeśli będą po kolei skreślać z listy przeczytane książki. Jedne im się spodobają, inne okażą się niezjadliwe – ale pozostanie satysfakcja z odrobienia pracy domowej, którą się samemu zadało :)

    Też pamiętam ze szkolnych czasów studiowanie tomu encyklopedii z literą N – literackie nagrody Nobla. Wyobrażałam sobie wówczas, że kiedyś tam, w przyszłości, wszystkie je przeczytam. Oczywiście tak się nie stało i już nie stanie, zniknęły te ambicje ;)
    „Boskiej komedii” pewnie nie strawię nigdy, ale jakoś z tym będę żyć.

    Odpowiedz
    • To jest bardzo dobra teoria, sam korzystałem przecież z takiej listy jako dokształcający się literacko nastolatek :) Listę noblistów też studiowałem, ale jakoś nigdy nie wpadło mi do głowy, żeby przeczytać wszystkich, za dużo wśród nich poetów :P

      Odpowiedz
  4. Listy, listeczki, listunie. ;) Jako „must” na przeczytanie, dla mnie nie mają żadnego sensu, ale przyznaję, że spoglądam na takowe by „wyłowić” jeden lub dwa tytuły, które rzeczywiście mogą mnie zainteresować.

    Jeżeli chodzi o same arcydzieła to:
    „Listy stu arcydzieł ułożyć się nie da.”

    Odpowiedz
  5. Ja w zasadzie uznaję tylko jeden sposób. To chaos absolutny i czytanie od Sasa do Lasa. Komiksy, głupoty, obyczaje, non fiction, klasyka. Ale żeby listy robić?? Mało to mam w życiu roboty?! :P

    Odpowiedz
      • Próbuję sięgnąć pamięcią, ale raczej nie. Nie przypominam sobie zupełnie. Ja naprawdę jestem chaotyk, również w czytaniu i czasem zazdroszczę tym ambitnym, których wyżej przywołano, ukierunkowania. Ja mam zasób wiedzy ogólnie bezużytecznej, a chciałbym być w czymś dobry, jak amerykańscy specjaliści. Nawet kiedyś myślałem, żeby zostać fachowcem amatorem od wypraw krzyżowych. Oczywiście nie na poziomie akademików, ale tak „jak na wieś to będzie”, jak to u mnie mówią. Ale niestety, co i rusz jakieś coś odciąga moją uwagę od zgromadzonych w tym temacie tytułów. No nie da się :D

        Odpowiedz
        • Ja tam zaczynałem od czytania Muminków wg rozpiski w jedynym tomie, jaki miałem :D A krucjaty to dobry temat, szkoda, że już Wielkiej Gry nie ma. Mnie najbardziej fascynowała krucjata dziecięca, ale jak się próbowałem podszkolić, to znalazłem jeden artykuł po niemiecku szwabachą i drugi po francusku, więc mi przeszło.

          Odpowiedz
          • Z czymś na kształt szwabachy, to miałem do czynienia za czasów LO, gdy jako stary metalowiec pisałem na kolejnych katanach i plecakach nazwy różnych heavy kapel :P Dziecięca, to faktycznie fenomen, ale i reszcie, jeżeli chodzi o zaskoczenia, niczego nie brakuje. Muminki czytam teraz, bo się Młodszy rozochocił, ale mam łatwiej, bo w dwu tomach i po kolei. Kiedyś próbowałem czytać PTerry’ego wg jakiegokolwiek klucza, ale niestety bez rezultatów :P

            Odpowiedz
            • No to może poradziłbyś sobie z tym niemieckim artykułem, ja wymiękłem i moje zainteresowanie też :D Do dziś nie wiem, jaka jest właściwa kolejność Muminków, bo ta w mojej książce była raczej przypadkowa, a Terry’ego czytałem po kolei, dobrze, że Trzy Wiedźmy trafiły się jako bodaj piąte, zanim wymiękłem.

              Odpowiedz
              • Jak dożyję, to postanawiam zrobić sobie najbliższą zimę „Zimą z Pratchettem”. Jak znam życie i siebie, to albo umrę albo mi się nie uda :P Na razie jadę z K7P i jest całkiem nieźle. No i mam fazę na komiksy. Jako stary satyr muszę ponownie sięgnąć po Manarę :D

                Odpowiedz
  6. Ja zaglądam czasem na takie listy, ale głównie z ciekawości i żeby sprawdzić, ile z nich czytałem. Nigdy jednak nie motywują mnie, niż też dołują. Wesoło za to i pouczająco się śledzi właśnie zmiany na takich listach, zwłaszcza na przestrzeni wieeelu lat.

    Odpowiedz
  7. Kanon musi być. Do dziś mam spisy lektur ze studiów i kiedy nie wiem co mam ochotę przeczytać – sięgam (choć już niewiele z tych list pozostało do przeczytania…) Lubię też „wykazy” lektur sporządzane przez ludzi, których lubię – choćby w formie „Lektur nadobowiązkowych” Wisławy Szymborskiej :)

    Odpowiedz
  8. Kanon musi być (np. listy lektur ze studiów, już mało co zostało do przeczytania – zwłaszcza ze stosu literatury powszechnej, ale sięgam, sięgam). Lubię też „wykazy” książek sporządzane przez ludzi, których lubię – np. w formie „Lektur nadobowiązkowych” Wisławy Szymborskiej :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.