Arszenik zapijany rtęcią (Lydia Kang, Nate Pedersen, „Szarlatani”)

Ludzka wola życia jest przemożna – skłonni jesteśmy wiele znieść i jeszcze więcej zapłacić, żeby pozbyć się dolegliwości, zwalczyć niebezpieczne choroby czy po prostu przedłużyć sobie młodość, opóźnić efekty starzenia. Gama środków i metod leczenia stosowana od najdawniejszych czasów może przyprawić o ból głowy i dreszcze grozy – a Lydia Kang i Nate Pedersen przedstawiają je nam, nie szczędząc szczegółów, od których co wrażliwsi czytelnicy mogą poczuć się chorzy…

„Dziarski oczyszczacz jelit”

Wszystkie znalezione przez siebie informacje autorzy starannie podzielili na kilka działów, zbierając obok siebie historie kuracji związanych z pierwiastkami, środkami pochodzenia roślinnego i zwierzęcego, z użyciem narzędzi (wręcz narzędzi tortur, można by rzec) i „tajemnych mocy”. Poznamy więc historię stosowania jednego z najpopularniejszych w minionych stuleciach zabiegu upuszczania krwi, równie popularnego przystawiania pijawek (z interesującymi procedurami wprowadzania zwierzątek do wnętrza ciała pacjenta), stosowania rtęci (nieszczęśni syfilitycy!), arszeniku (biedne wiktoriańskie damy noszące suknie barwione arsenem na zielono) czy opiatów i kokainy (z krótką, ale kształcącą wycieczką pod hasłem kokaina i literatura piękna). Do mniej znanych kuracji należało zjadanie specjalnej glinki (ponoć pomocnej przy zatruciach), wykonywanie lobotomii szpikulcem do lodu czy lewatywy dymem tytoniowym (gwarantowany sposób reanimacji topielca, czy ratownicy na basenach są dziś wyposażeni w „dziarski oczyszczacz jelit”?). Dorzucę do tego szał na preparaty z radem (szczęśliwie w większości bez dodatku radioaktywnego pierwiastka), stosowanie dżinu do uspokajania niemowląt, zimne kąpiele i seanse hipnotyczne, a i tak nie wyczerpię bogactwa prezentowanych środków leczniczych.

Anegdotki i kurioza

„Szarlatani” są idealni dla czytelników chętnych, by poznać historię medycyny od tej bardziej kuriozalnej strony, choć wskazany byłby dość wysoki poziom odporności na obrzydliwości (serdecznie polecam rozdział o amputacjach). Kang i Pedersen zebrali masę ciekawych metod i przypadków, zadbali o przystępność języka (który na polski zgrabnie przełożyła Maria Moskal) i skrótowe, choć rzeczowe wyjaśnienia podłoża stosowanych przez stulecia kuracji. Okrasili też niestety tekst dość wątpliwymi dowcipami, których usunięcie zdecydowanie by pomogło; zwykle nie mam nic przeciwko luzackim wtrętom, ale co za dużo, to niezdrowo. Trochę też raziło mnie to, że autorzy nie dość wyraźnie rozdzielali metody lecznicze wynikające z niewiedzy czy niedostatecznej wiedzy medyków starożytnych i późniejszych od ewidentnej szarlatanerii obliczonej na zysk: upuszczanie krwi wynikało z obowiązujących teorii o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu, masowa produkcja toników z radem była już tylko gonieniem za zarobkiem (o dziwo, nigdzie nie ma ani słowa o homeopatii). W książce pobrzmiewa więc od czasu do czasu ton protekcjonalnego politowania nad głupotą naszych przodków, szczęśliwie na tyle rzadko, że nie psuje to przyjemności z czytania. Zdecydowanie za to przyjemność tę podnoszą liczne ilustracje i masa smakowitych (lub obrzydliwych, według uznania) cytatów.

Lydia Kang, Nate Pedersen, Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny, tłum. Maria Moskal, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2019.

(Odwiedzono 413 razy, 1 razy dziś)

14 komentarzy do “Arszenik zapijany rtęcią (Lydia Kang, Nate Pedersen, „Szarlatani”)”

  1. O tak, upuszczanie krwi i kładzenie sierści zająca na ranę po ukłuciu było kiedyś częstym zabiegiem. Na ranę po ukłuciu kładło się chyba sierść zająca. Niedawno dowiedziałam się, że krew upuszczano nie tylko ludziom, ale i zwierzętom gospodarskim. Ponoć miało to pomóc na kaszel, paraliż, bóle brzucha. A czy autorzy piszą o polewaniu ran wrzącym olejem?

    Odpowiedz
    • Chyba w Chłopach jest o puszczaniu krwi wzdętej krowie, o ile pamiętam. Tak, autorzy mają cały rozdział o przyżeganiu, polewaniu olejem i temu podobnych przyjemnościach. Ponoć w pęcherze po oparzeniach przechodziły złe humory.

      Odpowiedz
  2. Z jednej strony, skoro dałem radę opisowi wyciągania kamieni przez cewkę moczową u Thorwalda, kusi. Z drugiej, odwracam wzrok przy pobieraniu krwi i śladowej choćby ilości wydzielin w scenach z sali operacyjnej oglądanego właśnie „New Amsterdam”. Na razie zapamiętuję. A w temacie, to pamiętam jak kumpel opisywał nakrycie swojego wujka na urynoterapii. Szklanki, z których korzystał były bez jego wiedzy niszczone (bo po umyciu trafiały na suszarkę). Dobrze, że wizyta była krótka :P

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.