Sauna „to święte miejsce. Coś jak kościół”. Tu się odpoczywa wśród znajomych, leniwie wymieniając nowinki i życiowe mądrości, tu nie ma miejsca na pośpiech. Przemijają kolejne pory roku, lekarz chorób kobiecych stale radzi wypijać trzy pilznery dziennie na wszystkie dolegliwości, a strażak wiecznie zapomina wziąć prysznic przed wejściem.
„Zabezpieczeni przed światem”
Pamiętająca czasy Gustava Husaka sauna w Czeskim Raju jest miejscem spotkań miejscowych mężczyzn. Tego, co sprzedaje ubezpieczenia, tego, co jest lekarzem chorób kobiecych, tego, co ma przejść na emeryturę, tego, co nie widzi i tego, co rzyga danymi w biurze. I paru innych. Nie znamy ich imion ani nazwisk, za to wiemy, jak układa im się z żonami i szefami, jak się czują, co myślą o kobietach, ile piją, co lubią jeść i co porabiali w młodości. Dzielą się wspomnieniami, udzielają sobie nawzajem rad (jak podrywać kobietę, to tylko na książkę!), zwierzają z problemów. Wydaje się, że ze wszystkim sobie radzą, wszystko widzieli, wszystko przeżyli, ale ostatecznie zaparowana sauna staje kozetką u terapeuty, konfesjonałem, lekarskim gabinetem, miejscem, gdzie można się uwolnić od wszystkiego, co boli, z czym się nie radzi. Azylem: „tu w saunie jesteśmy zabezpieczeni przed światem, my, faceci. Tu nie mają wstępu ani baby, ani problemy, ani choroby. Zostają grzecznie za ścianą”. Choć to oczywiście nie do końca prawda, jeśli zważymy, że o wszystkich tych kwestiach bywalcy rozprawiają niemal nieustannie – tyle że sauna zmienia perspektywę, zapewnia dystans, pozwala filozoficznie podsumować: „No i tak tu sobie żyjemy”.
Prowincjonalny „small talk”
Bywalców sauny obserwujemy od jesieni do jesieni, w rytmie pór roku. Niby niewiele się w ich życiu zmienia, ale jednak dowiadujemy się o tym i o owym, chociaż „Czeski Raj” oparty jest przede wszystkim na niemal zrytualizowanych powtórzeniach przydomków bohaterów i ich ulubionych kwestii: o trzech pilznerach na każdą dolegliwość, o konieczności „amortyzowania” w życiu, o dochodzących zza ściany kobiecych śmiechach, o „ruchaniu” i gotowaniu. Słuchamy domorosłych mądrości, wciąż tych samych anegdotek i powiedzonek. Możemy mieć pewność, że ktoś wygłosi stosowną historię na każdą okazję – niczym w Szwejku. I tu niestety zaczyna się mój problem z tą książką: interesowała mnie przez mniej więcej jedną trzecią, tak jak powieść Haška. Później skończyła mi się wytrzymałość na refreny ripost, dobrze znane kwestie, prowincjonalny „small talk” – trzeba przyznać, że oddane z idealnym wyczuciem, jakby autor wiele godzin spędził na podsłuchiwaniu w kłębach gorącej pary wodnej. Doceniam koncept Rudiša, który właśnie tak chciał pokazać życie: jako ciąg powtarzalnych epizodów, z rzadka przerywanych jakimś ważniejszym wydarzeniem, komentowanym za pomocą kolejnych wyświechtanych banałów przez ludzi, których opinia ważna jest głównie dla nich samych. Wyjęcie bohaterów z ich codziennego otoczenia i wrzucenie do sauny, oddzielonej od świata i czasu, odebranie im nazwisk i nawet bardziej indywidualnych cech, pozwala podkreślić uniwersalność ich przeżyć: w gruncie rzeczy ich problemy i przemyślenia są problemami i przemyśleniami mężczyzn wszędzie poza Czeskim Rajem, choć w tutejszej saunie wybrzmiewają najgłośniej. Dla samej sauny też mozna by wynajdywać rozmaite interpretacje – jednak moja cierpliwość i ciekawość wyczerpały się bardzo szybko i nie miałem ochoty na literackie gierki. Domęczyłem się do końca, skrzywiłem w finale, zapomniałem niemal od razu.
Dużo entuzjastyczniej o „Czeskim Raju” pisała np. Naia.
Toś mnie tym Szwejkiem nie pocieszył, bo właśnie brnę na Legimi przez wstęp z Ossolineum, żeby nabity wiedzą o, przystąpić do lektury znakowego wydania w papierze :) A na Haska nabrałem ochoty po Młynie do mumii. Może nawet nie tyle na Haska, co na kolejnego Czecha, a że sterczał z półki Szwejk … :D
No co ja, biedak, poradzę, że Szwejk mi pasuje tak do trzech czwartych drugiego tomu mniej więcej, a potem to już leci w dół? W BNce zamiast Szwejka to bym parę innych rzeczy widział :P
Ale jak raz wstęp ciekawy, teraz czytam o grach słów w powieści i trudności z ich przekładem. Kurczę, Czesi to chyba urodzeni gawędziarze z talentem do opowiadania kosmicznych historii i na przykład ja się im daję wkręcić. Słuchałem bajań Hrabala, Pavla, to posłucham i Haska :)
Jako żywo chyba żadnych gier słów się nie udało ocalić, bo nijakiej nie pamiętam :D Jeśli odpowiadają Ci te bajania, to i Rudis może Ci wejść, gawędzi do oporu.
Bo to okazuje się bardzo trudne czy wręcz niewykonalne w przekładach na niektóre języki. Były pokazane próby wszystkich trzech rodzimych tłumaczy i rzeczywiście – ciężko. Mam ochotę na Rudisa o czym świadczy fakt posiadania na cyfrowej hałdzie wstydu „Końca punku …”. Co więcej, książka jest bliżej wierzchu, a więc dodana w ostatnim kwartale :D
Zacząłem ten „Koniec punku …”, ale nie wiem czy było za wcześnie, czy ja nie na siłach do tego typu prozy i odpadłem. Sięgnąłem po nową Kańtoch i już wiem, że dziś za wiele spane nie będzie :P
Którą Kańtoch? Wiosnę, Lato?
Lato. Już za mną. Całkiem smaszne i dość zaskakujące, choć może i upał miał w nierozpoznaniu zbrodnia udział :P
Ja wciąż nawet nie przed Wiosną, ale i przed Wiarą, coraz większe zaległości.
Przyznam, że Szwejka uwielbiam, a tekst z tłumaczenia Hulki-Laskowskiego „Raczy się pan znajdować w burdelu panie lejtnant, ludzie albowiem różnymi chadzają drogami” jest moim mottem życiowym :-) Ale fakt, że książka jest niedokończona i to widać, nie tylko w tym, że się urywa (w sumie na tę wojnę światową nawet dotrzeć nie zdążyli) ale i w ostatnich rozdziałach, które są dużo słabsze niż reszta. Hašek był już wtedy po prostu umierający :-( Natomiast co do Rudiša to dokładnie podzielam Twoją opinię, ciekawą koncepcję doceniam, ale jakieś to takie jest bez wdzięku i robi się nużące, może jakby było krótsze to by się lepiej czytało? W każdym razie podpisuję się pod ostatnim zdaniem Twojej recenzji.
Co do Czechów, to czytałeś może „Żelary” Kvety Legatovej? Ciekawa jestem opinii…
Moim zdaniem jakiś rozsądny wydawca powinien był zrobić Haskowi przysługę i zakończyć publikację po drugim tomie, bo potem to już tylko chaos. I to nie tak, że nie doceniam konkretnych scen, powiedzonek czy anegdot, po prostu jest tego za dużo bez chwili oddechu i czuję się nadmiernie zmęczony. Co do Rudisa, to też mi przyszło do głowy, że to byłoby niezłe opowiadanie, niechby się oni spotykali co tydzień, raz raz i finał. Legatovej nie znam, nie mam w planach, ale sprawdzę, o czym to jest :)
Jakoś tak w trakcie naszej wymiany zdań uświadomiłem sobie, że sporo ostatnio dzieł autorek/autorów z Czech i Słowacji przeszło przed moimi oczyma. Karika, Boček, Viewegh, Procházková, Březina. Renesans czy po prostu Stara Szkoła, Afera czy Książkowe Klimaty robią dobrą robotę?
I renesans, i dobra robota pasjonatów :)
I fajno, bo ileż można Anglosasów :P
Fakt, szczególnie, że w większości Anglosasi to albo sieczka, albo przereklamowane bestsellery :)
Rok po lekturze nadal uważam, że to taka książka środka: jest niegłupia i może nawet rozerwać, ale niewiele więcej. O dziwo, niektórych bohaterów wciąż pamiętam, podobnie jak ich odzywki.;) Wciąż się głowię, czy jest w Polsce autor(ka) pisząc(a) w podobny sposób tj. lekki, ale nie obrażający inteligencji czytelnika. Czy Szwaja pisała podobnie?
Szwaja to chyba jednak trochę inna półka, szczególnie rozbieżne zdania są w kwestii obrażania inteligencji czytelników :D Jeśli chodzi o dobre książki środka, to ja nieustająco polecam Annę Fryczkowską, szczególnie Cyrkówkę Mariannę, bo to nieco inne w klimacie niż zwykłe mroczne powieści autorki.
Czyli Szwaja zbyt lekka.;)
Właśnie niedawno okładka Cyrkówki wpadła mi w oko, nawet pomyślałam, że może warto. Hm, czyli brak nam luzu na poziomie, jaki reprezentują Czesi.
Szwaję, jeśli koniecznie chcesz eksperymentować, to Artystka wędrowna jest chyba najlepsza, a na pewno moja ulubiona. Okładka Cyrkówki jest absolutnie koszmarna, jak zwykle pewnie dział marketingu decydował. Ale sama powieść bardzo zacna i taka krzepiąca, bohaterka jest właśnie jakby z czeskiej powieści wyjęta, tragikomiczna momentami, ale umie czerpać z życia, ile się da.
Okładka bardzo „cyrkowa”, powiedziałabym.;)
Jak trafi się w bibliotece, to wypożyczę na pewno.
Niestety, to nie ten rodzaj cyrkowości jest opisywany w książce :)
@czytankianki Ja mam ciągle dylemat do jakiej grupy zaliczyć np. książki Petra Stančíka. Przeczytałem obydwie przetłumaczone na polski (zresztą nie ma tego chyba wiele więcej) i podobały mi się nader, ale … No bo jak się ustosunkować do czegoś, co jest reklamowane jako „mistyczny porno-gastro thriller z XIX-wiecznej Pragi”? :D I choć główny bohater tylko łazi, je i ciupcia, to jednak ma w sobie ta opowieść jakiś magnetyzm, a sposób snucia opowieści pochłania. Mnie, rzecz jasna, bo nie wiem jak reagują inni czytelnicy :P
Może zatem dam mu jeszcze szansę, bo Bezrożec wydał mi się ciężkostrawny, styl mi przeszkadzał. Chyba za mało kryminału tam znalazłam, ale pisze to na podstawie kilku stron – mea culpa!
Może ja się na tego Stancika skuszę, odrzucał mnie trochę ten porno-gastro thriller (co to w ogóle ma być?), ale skoro jest w tym dobra opowieść, to czemu nie.
Tylko żeby potem nie było na mnie, bo to proza bardzo specyficzna. I niezbyt wiele w sumie wnosząca do życia czytelnika, ale jak już pisałem, dałem się wciągnąć. O, dużo u Stancika mini historyjek, które pojawiają się jakby się autorowi po prostu przypomniały i uznał, że pal licho czy pasują do całości, ale on je i tak opowie :D Ja polubiłem, innych może uwierać. Podobnie jak uwierać może parę innych, w dzisiejszych czasach ogólnego uważania na wszelką poprawność, opisów.
@czytankianki Jeśli Bezrożec nie wchodził, to nie wiem czy z Młynem … będzie lepiej :)
I tak będzie na Ciebie, wzorem Marlowa zamierzam obarczyć Cię pełną odpowiedzialnością :)
O, jak kurturarnie. Myślałem, że napiszesz: „Wiem gdzie mieszkasz!” :)
Pewne rzeczy nie muszą być wyrażone wprost. Wiesz, że ja wiem :P
@Bazyl
Pożyjemy, zobaczymy.;) Może nie będzie tak źle.
Nie wiem czy to dobry pomysł, ale spróbuję: mam książkę Rozwadowskiej „Elektryczne gitary”, jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa, niestety czytając ją zauważyłam brak jednej kartki, są to strony 298 i 299, i tutaj mam prosbę, jeśli ktoś ma tę książkę, to czy mógłby mi zrobić skan tych stron i wysłać e-mailem? Mogłabym sobie wydrukować i byłabym szczęśliwa, pozdrawiam wszystkich…
Pisałam prosbę o skan strony do książki Elektryczne gitary” Rozwadowskiej i oczywiście nie sprawdziłam przed wysłaniem komentarza .., chodzi o strony 297 i 298
Proszę może przenieść ten komentarz do zakładki „Powieści młodzieżowe”, tam będzie większa szansa, że ktoś go zauwazy :)
Dziękuję, rzeczywiście tak będzie lepiej :-)
Z opóźnieniem, ale reaguję! :) Przede wszystkim dzięki wielkie za podlinkowanie mojego tekstu i cieszę się bardzo, że postanowiłeś zajrzeć do tej rudišowskiej sauny. Przyznaję, że względem Rudiša jestem bezkrytyczna, tych rozmówek stałych bywalców mogłabym słuchać jeszcze przez następne dwieście stron, ale zdaje się, że mam dużo większą tolerancję na monotonne gawędziarstwo (dlatego i „Szwejka” łyknęłam, o ile pamiętam, bez cienia znużenia i mam same najcieplejsze wspomnienia z lektury – ale zamierzam w najbliższym czasie odświeżyć, tym razem w przekładzie Kroha i ze wstępem profesora Balucha, więc zobaczymy, jak teraz będzie smakowało). Zachwyca mnie u Rudiša przede wszystkim ta czułość względem bohaterów i ich słabości, powiedziałabym, że z lekka čapkowska. A jeśli byłbyś skłonny kiedyś dać mu jeszcze jedną szansę, to polecam na przykład „Ciszę w Pradze”, tam tego gawędziarstwa dużo mniej, i nastrój też zupełnie inny, złowrogi wręcz.
Nie mogłem Cię pominąć, w końcu to Ty jesteś winna, że ten Raj przeczytałem :) Szwejk Kroha nie zachwyca bardziej niż Hulki-Laskowskiego, tyle że to nie tłumacza wina :P Nie mam wielkiego porównania z literaturą czeską, ale ta czułość dla bohaterów jest widoczna w tamtejszych serialach: dr Strosmajer, matko kochana, ależ to jest postać! I ten nieśmiały fatygant Anny Holubovej w Kobiecie za ladą, nic o nim nie wiemy, a wyczuwamy różne smutne rzeczy z przeszłości. Chociaż i ten Szwejk jest traktowany jak człowiek. To chyba cecha narodowa, takie zrozumienie dla ludzkich słabości, nie to co u nas, jak nie wielki bohater, to nie warty powieści. Mam jeszcze jakiegoś Rudisa w zapasie, Punk w Helsinkach i Aleję Narodową, może się kiedyś doczekają.
Cieszę się tym bardziej! :) Kurczę, ja się akurat do czeskiego świata wkradłam trochę bocznym wejściem i nie przeszłam fazy na czechosłowackie seriale – „Szpital na przedmieściach” i „Kobietę za ladą” znam tylko z zachwyconych opowieści rodziców. :) Ale wierzę na słowo! Tym bardziej, że to jest widoczne i w filmach, a najlepszy przykład (choć też literacki) to Miłosz Pipka. A trochę młodsze wcielenie Miłosza Pipki pojawia się w Rudiša „Grandhotelu”, jakby co. :) Jeśli chodzi o „Punk” i „Aleję”, to polecam Ci w takim razie bardziej „Punk” – „Aleję” też bardzo lubię, ale więcej w niej tej monotonii (tyle że zamiast dialogu jest tu monolog).
Jak tak można bez Kobiety za ladą? Idealny mix ideologii i obyczajowości, i ten sklep, ech. Dobrze, przy rozważaniu Rudisa wezmę Punk, chociaż nie wiem, czy prędzej nie złapię jakiegoś czesko/słowackiego starocia. Tysiącletnia pszczoła się na mnie gapi z półki :D
Mnie znudziła ta książka znacznie wcześniej, i do tego stopnia, że ją porzuciłam na dobre. Za to Grandhotelem Rudis mnie przyjemnie zaskoczył.
Znaczy u autora dla każdego coś miłego?
Nie wiem czy dla każdego, ale dla mnie się znalazło
Daje to nadzieję, że warto spróbować ponownie.
To na pewno. U mnie ciągle w planach Koniec Punku
Mam nadzieję, że coś napiszesz po przeczytaniu.
Najpierw musze sie w książkę zaopatrzyć ;)
No to udanych łowów :)