Wczesne wyprawy polarne owiane są tchnieniem romantyzmu: oto załogi żaglowców ruszały, by zmagać się z lodem, mrozem, głodem, chorobami, a wszystko to dla odnalezienia Przejścia Północno-Zachodniego, drogi do Azji przez regiony arktyczne. Niektóre ekspedycje wracały, inne ginęły bez wieści, uruchamiając falę spekulacji o swoich losach i wyprawy poszukiwawcze.
„Terror” i „Erebus”
HMS „Erebus” i HMS „Terror” wypłynęły w 1845 roku w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Pod dowództwem doświadczonego polarnika sir Johna Franklina okręty pożeglowały na północ. Pod koniec lipca 1845 roku po raz ostatni widziano je na Morzu Baffina. W październiku 1847 roku oba okręty tkwiły unieruchomione w lodzie wśród wysepek na północ od Kanady, a w następnym roku ich załogi próbowały na piechotę dostać się w przyjaźniejsze regiony. Zaniepokojeni brakiem jakichkolwiek informacji o ich losach Brytyjczycy zaczęli organizować wyprawy poszukiwawcze, które nie tylko natknęły się na ślady tragicznego losu ludzi Franklina, ale przede wszystkim przyczyniły się do dalszego rozszerzenia wiedzy o Arktyce.
Przyczyny klęski
Przyczyny katastrofy ekspedycji Franklina żywo interesowały opinię publiczną i brytyjską marynarkę, która chciała w przyszłości uniknąć ewentualnych błędów i nie tracić więcej ani ludzi, ani statków. Wiadomo, że wrogami marynarzy na dalekiej Północy były przede wszystkim mróz i choroby, szczególnie szkorbut. Zapobiegać miały mu zabierane na pokład zapasy soku z limonki, wierzono też w zdrowotne walory najnowszego wynalazku – konserw, które pozwalały długo przechowywać zupy, mięso czy warzywa. Nikt w tamtych czasach nie zdawał sobie sprawy, że w procesie produkcji konserw wszelkie walory zdrowotne konserw były starannie, choć mimowolnie, usuwane. Konserwy zapobiegały więc głodowi, ale nie szkorbutowi. Co więcej, odkąd w diecie marynarzy pojawiły się konserwy, zaczęto donosić o dziwnym osłabieniu, jakie ich dotykało, które w skrajnych przypadkach przeradzało się w drażliwość, ataki agresji i omamy, co jednak zrzucano na karb szkorbutu i ogólnego wyczerpania trudnymi warunkami. Wydawało się jednak, że mimo to doskonale wyposażone statki i zahartowane załogi powinny sobie radzić nawet w skrajnie trudnych sytuacjach – skąd więc tragiczne zakończenie historii Johna Franklina? Wiktorianie preferowali wyjaśnienia oparte na czynnikach obiektywnych: nieprzewidywalnej pogodzie, która uwięziła statki, osłabieniu chorobami – co jednak nie odstraszyło dzielnych Brytyjczyków od rozpaczliwych prób wydostania się z lodowej pułapki. Ekspedycje poszukiwawcze natknęły się na pochodzące z „Terroru” i „Erebusa” zapasy konserw – po części zepsutych, co dołożyło kolejny element do mitu romantycznych odkrywców walczących z przeciwnościami (natknęły się też na ślady kanibalizmu, ale temu odkryciu nie nadano specjalnego rozgłosu). Dużo później wysunięto hipotezę, że Franklina zgubiło przekonanie o własnej wyższości, przejawiające się w niechęci do naśladowania inuickich zwyczajów, przede wszystkim jedzenia surowego mięsa, co zapobiegłoby i głodowi, i chorobom. Na początku lat osiemdziesiątych minionego stulecia kanadyjski antropolog Owen Beattie postanowił wykorzystać techniki kryminalistyczne i zbadać przyczyny śmierci podwładnych Franklina, których groby odkryła jedna z wcześniejszych wypraw poszukiwawczych. W tym momencie zaczyna się właściwa część książki: opis kolejnych ekspedycji śladami grobów uczestników wyprawy Franklina, zwieńczony odnalezieniem i ekshumowaniem zwłok dwóch marynarzy i żołnierza, co dało unikatowy wgląd nie tylko w przyczyny ich śmierci, ale również pozwoliło określić ich wcześniejszy stan zdrowia. Zachowane w wiecznej zmarzlinie właściwie bez śladów rozkładu, z pietyzmem odkopane i zbadane, spoczęły z powrotem w arktycznej ziemi. Pobrane z nich próbki pozwoliły wskazać jeszcze jeden istotny czynnik, który wpłynął na losy ekspedycji „Terroru” i „Erebusa”, nie tylko osłabiając jej uczestników fizycznie, lecz także zaburzając ich zdolności realistycznej oceny sytuacji.
Letnio o Arktyce
Niestety ta najciekawsza i najoryginalniejsza część książki nie jest długa – i chociaż interesująca, pozostawia duży niedosyt. Na dodatek Beattiemu i jego współpracownikowi, geografowi Johnowi Geigerowi, daleko i do Dana Simmonsa, który na podstawie losów wyprawy Franklina stworzył budzącą dreszcze grozy powieść „Terror”, i do Hamptona Sidesa, autora porywającej opowieści o losach polarnej wyprawy USS „Jeannette”. Ich praca jest rzetelna, faktograficznie wyczerpująca, ale nawet w partiach opowiadających o ekspedycjach samego Beattiego dość letnia, jeśli można tak powiedzieć o polarnej opowieści. Autorzy próbują dodać swemu sprawozdaniu literackiego szlifu, możliwie dramatycznie przedstawić przejścia Beattiego i jego współpracowników, ale ich przeżycia, doskonale wyekwipowanych, dysponujących łącznością i możliwością szybkie ewakuacji, wypadają blado na tle historycznych wydarzeń. Żywsze emocje wzbudziły we jedynie opisy ekshumacji: nie tylko kwestie techniczne, ale przede wszystkim wrażenie, jakie daje szansa spojrzenia w nietknięte przez czas i rozkład twarze marynarzy sprzed półtora stulecia. Zdecydowanie jest to najlepsza część książki. Moim zdaniem „Na zawsze w lodzie” może być idealne jako pierwsza lektura na temat wypraw polarnych z pierwszej połowy XIX wieku, przedstawiającą podstawowe fakty i zagadnienia; jeśli ma się już za sobą inne lektury na podobne tematy, będzie to przede wszystkim (nie licząc omówienia badań Beattiego) solidna rekapitulacja wiedzy, której niewiele pomaga nawet entuzjastyczny wstęp Margaret Atwood.
Owen Beattie, John Geiger, Na zawsze w lodzie, przedmowa Margaret Atwood, tłum. Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2021.
Najpierw kusisz, a później wyrzekasz :P Chyba jednak powtórzyłbym „Terror” Simmonsa albo w końcu zgłębił pamiętnik Scotta.
Zaraz wyrzekam, po prostu za mało o tych współczesnych badaniach, za dużo streszczania :) Terror to nie wiem, czy bym powtarzał, ale może serial?
O, widzisz! Całkiem zapomniałem :)
Tylko to chyba HBO, a ja nie mam wypasionej telewizji.
Gorzej, bo na Prime :( Wolałbym jednak HBO, bo Kitek wspominał o Podręcznej, to bym upiekł dwie pieczenie … Na razie muszę wyoglądać polskie seriale na Netfliksie. Na tapecie Rojst z Ogrodnikiem :)
Wszyscy oglądają takie wypasione seriale, a my tłuczemy „Wyspę totalnej porażki” :P
Przyznaję, musiałem zobaczyć co to. :)
Wcale Ci się nie dziwię :P
Sam nie wierzę, że to oglądam.
Brrr, ja chyba bym się bała czytać… nie że względu na jakość opowieści, oczywiście, lecz na treść.
Opisy ekshumacji robią wrażenie, robią. I są też zdjęcia.
A nie uważasz, że te zdjęcia są zbyt intymne? W końcu pokazywanie twarzy zmarłego człowieka można uznać za naruszenie zasad dobrego smaku i prywatności, do jakiej zmarli mają prawo.
Być może to kwestia indywidualnej wrażliwości, ale mnie nie rażą; to są zdjęcia poglądowe, zrobione do celów badawczych, nie dla poszukiwania sensacji, na dodatek bardzo nietypowe ze względu na to, że ciała nie uległy rozkładowi.
O, matko.
Najlepsza część książki :)
Lektura chyba rewelacyjnie chłodzi w obecnych warunkach pogodowych. Już zdjęcie na okładce i tytuł działają na mnie intensywniej niż zimna lemoniada.;) A to nawet nie jest preludium, sądząc po Twoim streszczeniu.;)
To niewinna zajawka, bym powiedział, zaledwie przedsmak rozmaitych hardkorów.
To może przejrzę w chłodniejszych czasach. Ciekawi mnie, czym się tak entuzjazmuje Atwood.
Podejrzewam, że przemawia przez nią patriotyzm lokalny, te wyprawy stały się ważnym elementem kanadyjskiej historii.
Mnie ta książka nie rozczarowała, ale ja nie oczekiwałam żadnych żywszych emocji. Takich emocji oczekuję od powieści (a i to nie od każdej), od literatury faktu raczej nigdy. :) Atwood od zawsze pasjonowała się Franklinem i jego załogą. Historię tej wyprawy wykorzystała w opowiadaniu „Wiek ołowiu”, brała też udział w rejsie na Arktykę i poznała osobiście jednego z autorów „Na zawsze w lodzie”. Jeśli chodzi o patriotyzm lokalny, ciekawa rzecz, że przez wiele lat Kanadyjczycy nie uważali Franklina za swego rodaka, tylko za Brytyjczyka. Dopiero po kilkudziesięciu latach to nastawienie się zmieniło.
Oni chyba dalej uważają go za Brytyjczyka, ale „zawłaszczyli” jego odkrycia i uznali za element swojej historii. Dobra literatura faktu, moim zdaniem, emocje budzić może i nawet powinna. Tu niestety jest poprawnie i letnio. Sides poradził sobie dużo lepiej.
Czytałabym. Oczywiście, jakbym to pożyczyła, bo jakbym kupiła, to by leżało, jak biografia Amudsena, leży od dwóch lat.
U mnie nawet pożyczone by leżało latami. Więc nie pożyczam.
Tchnienie romantyzmu często przechodziło w oddech kostuchy…
Matko kochana, czegoś Ty się naczytał? :P